Aquaman i Zaginione Królestwo (2023)

Aquaman i Zaginione Królestwo (2023) - recenzja, opinia o filmie [WB]. Podwodna przygoda braci

Piotrek Kamiński | 24.12.2023, 20:00

Arthur Curry stara się godzić obowiązki króla Atlantydy, kochającego ojca i syna. Nie idzie mu najgorzej, dopóki jego dawny wróg, Black Manta nie natrafia na potężne źródło mocy, które pozwoli mu zgnieść swojego przeciwnika, a później również rzucić na kolana cały świat. Szkoda, że Aquaman nie ma kogoś, kto mógłby mu pomóc w walce. Nie wiem, żony albo kogoś...

Drugi Aquaman to największy szajs wszechświata, bezapelacyjnie najgorszy film tego roku i absolutne dno DCEU. Dobrze, że to już koniec, niech teraz James Gunn zbawi cały świat swoją autorską wizją. Tak przynajmniej krzyczy cała masa ludzi w Internecie. Bo prawda jest taka, że najnowszy film Jamesa Wana praktycznie od początku skazany był na porażkę. Zakulisowe problemy narobiły wokół projektu dużo szumu, jasne, ale był to szum tak jednolicie negatywny, że praktycznie nie dało się z tego wyjść obronną ręką. Śmierdząca sprawa byłej partnerki Johnny'ego Deppa, której wycięcia z filmu domagali się ludzie na całym świecie, wycięcie scen gościnnych występów innych bohaterów DC, informacja o tym, że Snyderverse nie będzie kontynuowany (to akurat bardzo dobra wiadomość, IMO!), liczne przesunięcia daty premiery, dokrętki. Widzowie mieli dosyć jeszcze na długo przed obejrzeniem samego filmu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Sam pewnie nawet bym się na ten film nie fatygował do kina, ale do recenzji wypadało się poświęcić. Wziąłem więc młodego pod pachę i wczoraj zrobiliśmy sobie męski wypad do lokalnego Cinema City. Nie wiem czego spodziewało się kierownictwo kina wrzucając "Zaginione Królestwo" na największą salę w całym kinie, ale poza nami dwoma w tym wielkim pomieszczeniu, mogącym pomieścić bez mała 400 osób... Siedziała jeszcze jedna parka. Można niby mówić, że to kwestia świąt, ale nie jestem przekonany, czy rzeczywiście jest to główny powód tego stanu rzeczy. W każdym razie jest mi trochę szkoda Wana i Momoy (mam nadzieję, że dadzą mu tę rolę Lobo, o której tyle się plotkuje, myślę że byłby w niej idealny), ponieważ po spędzeniu w kinowym fotelu dwóch godzin muszę przyznać, że... Nie jest AŻ TAK źle, jak wiele osób mówi!

Aquaman i Zaginione Królestwo (2023) - recenzja, opinia o filmie [WB]. Hej, chatGPT, napisz mi scenariusz filmu o Aquamanie

Przeciwieństwa się przyciągają

Fabularnie film jest raczej prosty i pod wieloma względami chaotyczny - zapewne efekt dokrętek i ograniczenia roli Mery do niezbędnego minimum - ale generalnie trzyma się kupy. To typowa, superbohaterska papka niskich lotów i absolutnie nie ma jej za co chwalić, bo widać, że całość pisana była na kolanie podczas przerwy na dwójkę (miejmy nadzieję, że w toalecie, a nie sypialni!), ale biorąc pod uwagę, że nigdy nie oczekiwałem po tym filmie niczego więcej, nie mogę powiedzieć, abym był zawiedziony, czy zaskoczony tym, co dostaliśmy. Jeśli "Blue Beetle" może dostać taryfę ulgową, bo to przecież taki tam spoko, klasyczny origin story, to nie widzę powodu, dla którego drugi "Aquaman" również nie mógłby się podobać.

Po krótkim wstępie pokazującym jak Arthur radzi sobie w roli ojca i króla Atlantydy (uważam, że to strasznie zabawne, że młody nie ma w filmie nawet imienia, mówią o nim tylko per "baby"), zawiązuje się prawdziwy konflikt filmu. Ekspedycja prowadzona przez Stephena Shina (Randall Park) natrafia na Antarktydzie na źródłowo wielkiej, ale i niebezpiecznej mocy. Przybywający mu z pomocą Black Manta (Yahya Abdul-Mateen) odnajduje zaginiony przed wiekami złowrogi artefakt - czarny trójząb - który daje mu moc tak wielką, że w końcu będzie mógł pomścić śmierć swojego ojca, do której przed laty dopuścił Arthur Curry (Jason Momoa). Mroczna broń zdaje się mieć jednak negatywny wpływ na psychikę Manty...

Aquaman i Zaginione Królestwo (2023) - recenzja, opinia o filmie [WB]. Momoa i Wilson sami PRAWIE ratują film

Pojedynek na dnie oceanu

Trudna sytuacja wymusza na Arthurze zawarcie sojuszu ze swoim przyrodnim bratem, Ormem (Patrick Wilson) i to właśnie tutaj kryje się największa siła tego filmu. Chłopaki mają razem niesamowicie zabawną chemię. Naturalna dzikość i rozrywkowość Aquamana, który do kompletu bardzo chce dobrze bawić się w towarzystwie swojego młodszego braciaka, idealnie miesza się ze stoickim spokojem, dworską elegancją i irytacją Orma, wypływającą na wierzch za każdym jednym razem, kiedy ten długowłosy małpolud, przez którego spędził ostatnie lata półżywy w pustynnym więzieniu, woła do niego per "braciszku". Nie trzeba być specjalnie bystrym znawcą kina popcornowego, aby domyślić się, że z czasem chłopaki zaczną trochę lepiej ze sobą współpracować, może wręcz się lubić. Ten sam motyw oglądaliśmy już w dziesiątkach innych filmów, a w kinie superbohaterskim choćby w trzecim "Thorze" i dzisiejszy film robi to wręcz od tamtego... Nie no, nie lepiej. Ale też dobrze. Jest się z czego pośmiać.

Sceny akcji to absolutny kociołek rozmaitości. Z jednej strony tu i tam dostajemy świetnie ułożone, rozpisane na kilka postaci walki - jasne, głównie osiągnięte za pomocą CGI, ale wciąż robiące pozytywne wrażenie, jak choćby długi one-shot, podczas którego Arthur i Orm tłuką Black Mantę i jakieś generyczne demony. Z drugiej strony momenty mające budować napięcie, w których sytuacja jest niepewna, czy wręcz kiepska dla naszych bohaterów, kompletnie nie zdają egzaminu, ponieważ za każdym jednym razem rozwiązanie jest takie samo - w ostatniej sekundzie złol dostaje piąchę/trójząb/pocisk energii w łeb zza kadru, dezygnowany wybawca rzuca jakimś tanim one-linerem i walka może toczyć się dalej. Przysięgam, że podobna sytuacja dzieje się w filmie przynajmniej z pięć razy. Te i podobne sceny sprawiają, że widz nie czuje żadnej więzi z rozgrywającymi się wydarzeniami, ponieważ doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co za chwilę się wydarzy. Jedynym, chlubnym wyjątkiem, jest finałowa akcja z czarnym charakterem, która niby dała mi dokładnie to, czego się spodziewałem, ale w inny od zakładanego sposób. Szanuję. Znaczy, że Wan przynajmniej próbował bawić się z widzami i ich oczekiwaniami.

CGI w filmie takim jak Aquaman to rzecz praktycznie nieunikniona. Niewielu jest świrów takich jak James Cameron, który będzie męczył swoją obsadę tak długo, aż nauczą się spędzać pod wodą po 5-7 minut bez wypływania na powierzchnię (true story), no i mieszkańcy Atlantydy potrafią mówić z płucami pełnymi H2O, więc komputery musiały iść w ruch. I tak jak Kingfish (Martin Short) wygląda porządnie, ośmiornica Topo była uroczo-obrzydliwie zabawna, lasery z oczu Manty wiarygodne, a podwodne miasta wizualnie ciekawe, tak już falujące wszystkim w bardzo kontrolowany sposób włosy za każdym razem bardzo wyraźnie przypominały mi, że oglądam tylko poligony, czy z czego tam robi się w komputerze włosy. Nie wiem co było bardziej sztuczne - włosy Aquamana, uśmiech Mery, czy kolor włosów jej ojca (Dolph Lundgren). Taki to jednak urok tej bajki i albo się z tym godzimy i oglądamy bez mrużenia oczu albo lepiej w ogóle darować sobie seans. Ale hej - przynajmniej nie jest tak źle jak w "the Flash"! No i nie rozumiem jak można było mieć okazję na stworzenie zupełnie innego świata - kręcącego się wokół życia pod wodą - i zmarnować ją robiąc właściwie to samo, tylko z dziwnymi kolorami. Podwodny bar z barmanem stojącym za lada? Serio?

"Aquaman i Zaginione Królestwo" nie jest złym filmem! Nie jest też dobrym filmem. To niemalże podręcznikowy przykład totalnego średniaka. Fabuła jest boleśnie wręcz wtórna, ale trzyma się kupy na tyle, aby przepchnąć widza przez dwugodzinny seans. Aktorzy zdają się nieźle bawić w swoich rolach (poza byłą dziewczyną Johnny'ego Deppa), a wesołe przekomarzanie się Arthura i Orma sprawiają że czas w kinowym fotelu zlatuje w całkiem niezłym tempie. Myślę, że dałoby się odchudzić trochę środek, aby trochę wyrównać tempo. Dobrze byłoby też rzucić w grafików większą ilością dolarów, aby zrobili coś z tymi włosami, ale generalnie i tak spędziliśmy z juniorem całkiem nie najgorsze dwie godziny. Że nie ma żadnego związku z resztą DCEU? No to co? Jako samodzielny film nie wypada tak źle. Generycznie i bez finezji, ale to tak jak większość superbohaterskiej kinematografii.

Ah, no i wesołych świąt, everyone! Idziemy jeść... ryby. ;)

Atuty

  • Arthur i Orm są bardzo zabawni razem;
  • Kilka ciekawie nakręconych scen akcji;
  • Parę porządnych gagów;
  • Mało Mery.

Wady

  • Mimo wszystko, coś tam tej Mery jest;
  • Mocno nierówne CGI;
  • Zero ambicji przy budowaniu świata i pisaniu scenariusza;
  • Repetytywny w sposobie budowania napięcia;
  • Płynąłby lepiej, gdyby wyciąć/skrócić z 15-20 minut materiału;
  • Chaotycznie podana fabuła - zapewne efekt dokrętek.

"Aquaman i Zaginione Królestwo" to film nie aż tak zły, jak go malują. Jasne, do najlepszych przedstawicieli swojego gatunku brakuje mu całych lat świetlnych, ale jako proste kino popcornowe może być. Nic nowego, nic odkrywczego ani ambitnego, można sprawdzić przy okazji. Niekoniecznie w kinie.

6,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper