Rick i Morty (2013)

Rick i Morty (2013) - recenzja, opinia o 7. sezonie serialu [HBO]. Rollercoaster wzlotów i wielkich upadków

Piotrek Kamiński | 18.12.2023, 21:00

Kolejna porcja odcinków najbardziej nierównego, a przy tym ukochanego przez tłumy serialu w historii (może poza "Lost"). Zwolnienie Justina Roilanda pozwoliło twórcom z jednej strony skupić się podwójnie mocno na pokazaniu, że wciąż potrafią zrobić dobry produkt, z drugiej wyraźnie zabrakło improwizacyjnej lekkości oryginalnego głosu głównych bohaterów, dzięki której bardziej losowe odcinki, jak te o międzygalaktycznej kablówce, miały tak unikalny charakter. Efekt jest... Warty omówienia.

Tam w tym studiu Harmona to muszą mieć niesamowity burdel. Jak inaczej wytłumaczyć, że w jednym, krótkim sezonie otrzymujemy jedne z najlepszych odcinków w całym serialu - te rozwijające charaktery głównych bohaterów, z "Unmortricken " i dzisiejszym "Fear no Mort " na czele - kilka naprawdę solidnych bangerów, jak "the Jerrick Trap", "That's Amorte" i "Rickfending your Mort" oraz... Jedne z największych smrodów ever - zwłaszcza ten z powrotem "Ice-T". Niby gusta są różne, ale naprawdę nikt decyzyjny nie stwierdził, że ani to śmieszne, ani ciekawe?

Dalsza część tekstu pod wideo

Prócz wymienionych, siódmy sezon składa się z jeszcze czterech dodatkowych odcinków, o których nie mam jednak zbyt wiele do powiedzenia. Są po prostu "meh" - da się je obejrzeć, jak choćby ten z gościnnymi występami Hugh Jackmana i Predatora, ale na dłuższą metę są bardziej watą, typowo bezmózgą rozrywką, wypełnioną tanimi gagami i nawiązaniami do innych dzieł popkultury, bo scenarzyści ewidentnie myśleli, że tyle wystarczy, aby widz był usatysfakcjonowany. I jeśli mam być zupełnie szczery, to nie przeszkadzają mi one... Kiedy na przykład sprzątam albo gotuję obiad i potrzebuję jedynie, aby coś brzęczało mi w uchu. Nie zwracam wtedy aż tak bardzo uwagi na powtarzalne żarty, na logiczne dziury w fabule, na nijakie rozwiązania. Ale kiedy siadam skupiony do seansu, to jednak odcinek, w którym prezydent bajeruje panią terapeutkę, do której chodzą Smithowie, czy dziwaczne nawiązania do "Pamięci Absolutnej" w imię samego tylko przypomnienia, że faktycznie było coś takiego, to zdecydowanie za mało. Tak więc jeśli ciekawi cię głównie ocena końcowa, ale sam(a) masz jeszcze seans przed sobą, to sugeruję skończyć w tym miejscu. Połowa sezonu jest bardzo dobra, druga połowa od średniej, do bardzo wręcz złej. Fani spokojnie mogą obejrzeć, osoby znudzone pogardą Harmona do własnego materiału mogą sobie darować.

Rick i Morty (2013) - recenzja, opinia o 7. sezonie serialu [HBO]. Od tego momentu zaczynają się spoilery

Rick i jego wnuczek

Nie mogę przeżyć dlaczego Dan Harmon tak bardzo nienawidzi serializacji, o czym regularnie przypomina Rick, będący kimś na wzór głośnika, poprzez który Danny może uzewnętrzniać swoje najgorsze cechy. Na przestrzeni całego serialu, wielokrotnie zdarzało mu się otwarcie przyznawać, że gardzi spójnymi fabułami, że woli epizodyczne, niepowiązane ze sobą historyjki, które są fajne tylko dlatego, że są fajne, czy tam zwariowane albo pomysłowe. Regularnie zdarzało mu się również podpuszczać swoich widzów, jak kiedy w trzecim sezonie powrócił Zły Morty i został nowym prezydentem Cytadeli, a dosłownie trzy odcinki później opis przygody oznajmiał, że "Rick zostaje wezwany przez prezydenta...". Ogromna ilość fanów (w tym i ja) liczyła na srogi finał sezonu, z kolejnym starciem między dwoma geniuszami. Na pewno nie na wprowadzenie zupełnie nowej, nudnej i kulawo rozwiniętej na przestrzeni lat postaci prezydenta USA (Keith David, pojawiający się w kolejnym serialu Harmona aby zwiastować jego upadek). A przecież dosłownie każdy odcinek skupiony na przeszłości Ricka, historii tego, jak stał się tym, kim się stał, wychodzi twórcom niezaprzeczalnie świetnie, absorbująco i zostawiając widzów z apetytem na więcej.

Na szczęście pożegnanie się z Roilandem oznaczało konieczność wytoczenia cięższych dział. Jego talent do gadania z samym sobą, wymyślania na biegu dziwnych sytuacji i gagów nadawał serialowi jego duszę. Jasne, można śmiało podnieść argument, że ostatnie sezony i tak już raczej zawodziły pod względem improwizacji, ale raz, że jeszcze czasami trafiało się coś ciekawego, a dwa, że nikt nie musiał nikomu niczego udowadniać. Przy siódmym sezonie połowa twórczego duetu odpowiedzialnego za serial nagle zniknęła (choć Harmon szybko zaczął gasić pożar stwierdzeniami w stylu "Justin i tak od dawna już nie pojawiał się nawet w biurze"), więc trzeba było się pokazać. I tak jak "Rickfending your Mort" nie ma nawet startu do pierwszego odcinka o kablówce, tak wyszedł ostatecznie zdecydowanie lepiej od "Morty's Mindblowers", który jest zwyczajnie... Nudny i nieprzemyślany. Tutaj natomiast twórcom udało się stworzyć kilka zabawnych sytuacji - nawet jeśli nie był to kompletny freestyle, a całość zawiera w sobie jeszcze ciekawy zwrot akcji albo dwa. Bo trzeba było się postarać.

Rick i Morty (2013) - recenzja, opinia o 7. sezonie serialu [HBO]. Czasami jednak twórcy udowadniają, że potrafią zrealizować 20 minut dobrej telewizji

Mam dość

Największe "wow" robią jednak odcinki ciągnące temat Ricka Prime i Złego Morty'ego i wyjątkowo dostaliśmy ich aż dwa. Oczywiście Harmon nie byłby sobą, gdyby nie zaznaczył jak bardzo mu to nie leży, więc kiedy zupełnie niespodziewanie wątek (bardziej) złego Ricka zostaje zakończony tu i teraz, w przeciągu jednego odcinka, Rick musi naturalnie skomentować, że przynajmniej będzie miał z tym spokój. Prócz tego trzeba jednak przyznać, że jest to bardzo wciągający kawałek telewizji, kilkakrotnie grający dokładnie pod widza. Oglądanie jak Zły Morty zostaje zmuszony do współpracy z naszym Rickiem, nad którym praktycznie od początku do końca ma taktyczną przewagę, której jednak postanawia nie wykorzystywać, bo zwyczajnie mu na tym nie zależy, jest piekielnie ciekawe. To powiedziawszy, sceny akcji cierpią z tego samego powodu, co zawsze - są zbyt przypadkowe, sprawiające, że bohaterowie są zbyt, ekhem, OP. Samo widowisko robi robotę, ale już logika tego, że każdy jest gotowy na wszystko, na każdą ewentualność, sprawia, że ciężko się czymkolwiek ekscytować, a już na pewno każe się zastanowić jak to możliwe, że kiedy wymaga tego fabuła, nagle Rick przestaje być przygotowanym na każdą ewentualność terminatorem i daje się a to złapać, a to obezwładnić, a to zaskoczyć. No i same sceny akcji, przez swoją randomowość, przepełnione są jednorazowymi gadżetami, przeciwnikami, sytuacjami, które nigdy nie zostaną wytłumaczone, czy choćby powtórnie przywołane - bo to tylko nieistotne tło wydarzeń, nic więcej. A ja chciałbym jednak czegoś więcej, jakiejś logiki wydarzeń, jakichś ram ograniczających świat, jakiegoś szerszego lore.

Po tym odcinku następuje przerwa na kilka większych i mniejszych niewypałów i byłem już w miarę pewien, że ostatecznie będę nowym "Rickiem i Mortym" zawiedziony. W kilku miejscach również nowe głosy aktorów różnią się od Roilanda znacznie bardziej, niż w reszcie sezonu, co pozostawia spory niesmak, zwłaszcza, że wiemy jak dobrze potrafi być, kiedy zarówno Ian Cardoni, jak i Harry Belden naprawdę się postarają. Wtem jednak pojawił się dzisiejszy, finałowy odcinek, w sprytny sposób pokazując nam życie Ricka i jego zmarłem żony bez konieczności stosowania podróży w czasie - kolejny problem Harmona, który jednak regularnie udaje mu się obrócić w dobry żart. Nie dość, że dostaliśmy coś szalenie ciekawego z punktu widzenia historii naszych głównych bohaterów, to jeszcze cała historia jest zwyczajnie ciekawie pomyślana, potrafi ze dwa razy nieźle zaskoczyć i ostatecznie ma w sobie całkiem sporo smutnej, bo smutnej, ale jednak głębi w kontekście relacji pary głównych bohaterów. Ale żeby nie było - bo ponarzekać też zawsze muszę - nie do końca kupiłem szczerość strachu Morty'ego, kiedy zaczął robić różne zwariowane rzeczy, aby odciągnąć "demona strachu" (czy kim on tam był, Liev Schreiber go grał, w każdym razie). No bo jeśli dobrze wie, że to wszystko nieprawda i robi to wszystko z zacięciem, bo trzeba ratować dziadka, to czy może tu być mowa o takim prawdziwym-prawdziwym strachu? Niewielki to jednak zgrzyt w poza tym świetnej klasy odcinku.

Siódmy sezon "Ricka i Morty'ego" nie zmieni raczej twojego zdania o serialu Harmona. Jeśli wytrwałeś przy tych bardziej nijakich sezonach i wciąż zabrałeś się za właśnie zakończony sezon, to pewnie i w tej paczce odcinków znajdziesz dostatecznie dużo dobrego materiału, aby za rok, czy dwa zgłosić się po więcej. Jeśli natomiast rozwinięta nie do poznania parodia "Powrotu do Przyszłości" nigdy nie robiła na tobie wrażenia lub odpadłeś gdzieś między trzecim, a szóstym sezonem, to i solowy Harmon raczej nie zmieni twojego nastawienia. Tak więc ostatecznie mogę powiedzieć, że jest nieźle. Nie "dobrze", ale na tyle solidnie, abym z przyzwyczajenia oglądał dalej. Mam nadzieję, że ekipa produkcyjna ma w sobie jeszcze kilka dobrych pomysłów, które warto będzie zapamiętać na dłużej, ale w wielki powrót na szczyt już raczej nie liczę.

Atuty

  • Odcinki o Ricku Prime i Diane Smith;
  • Humor jak zawsze w kratkę, ale jest się z czego regularnie pośmiać;
  • Zwariowane, pomysłowe, często obrzydliwe sceny akcji...

Wady

  • ...które jednak często przesadzają z przypadkowością kolejnych rozwiązań;
  • Kilka naprawdę nijakich i jeden wręcz po prostu bardzo zły odcinek;
  • Brak daleko idących konsekwencji wydarzeń z jednego odcinka na drugi.

"Rick i Morty" jakiś czas temu ugrzęźli na mieliźnie i zdaje się, że nie mają już ochoty się z niej nigdzie ruszać. Nowy sezon bez Justina Roilanda mógł być zupełnie nowym otwarciem, a zamiast tego mamy więcej tego samego co zawsze - od kompletnych nieporozumień, po pojedyncze bardzo dobre kawałki telewizyjnej rozrywki.

6,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper