Castlevania Nocturne (2023)

Castlevania Nocturne (2023) - recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Kolejny prolog, ale za to jaki

Piotrek Kamiński | 02.10.2023, 21:00

300 lat po tym, jak jego przodek pokonał Drakulę i Śmierć, Richter Belmont natrafia na spisek, który może oznaczać koniec świata ludzi. Nadchodzi bogini wampirów, a wraz z nią wieczna noc. Czy magiczny bicz rodu Belmontów wystarczy aby odegnać zło?

Mam problem z tą nową "Castlevanią". Nie taki jak spora część ludzi w internecie - nie przeszkadza mi, że Annette jest teraz czarna, a Olrox lubi chłopaków. Dopóki główni bohaterowie się zgadzają, a od całości czuć ten ciężki, gotycki klimat, niech sobie zmieniają ile chcą. Starsze odsłony serii i tak nie stały przesadnie mocno fabułą. W jakiś konkretny sposób spajać ze sobą kolejne gry zaczęto dopiero całe lata później, dzięki czemu dzisiaj możemy ustawić całość w logiczny (mniej więcej) ciąg przyczynowo-skutkowy. Teraz natomiast Adi Shankar robi zasadniczo to samo, tylko po swojemu - nikt nie da mu 15 takich samych sezonów serialu do zrobienia, więc to zupełnie normalne, że niektóre wątki zostały ze sobą połączone, inne przepisane. I bardzo dobrze! Bohaterowie nie mogą od początku do końca być tacy sami, spełniać jedynie swoich stereotypowych ról i cześć. Rzecz w tym, że po czterech sezonach oryginalnej Castlevanii zaczęcie nowego serialu od, zasadniczo, ośmioodcinkowego wstępu, całe "mięsko" zostawiając na przyszłość, nosi znamiona marnowania czasu i rozmieniania się na drobne.

Dalsza część tekstu pod wideo

Castlevania Nocturne (2023) - recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Plejada nowych bohaterów, aż kipiących potencjałem

Wieczorna przechadzka

Może to moje niezadowolenie wynika bardziej z faktu, że zakończenie sezonu jest dosyć nagłe i tak naprawdę nie kończy żadnego wątku, po prostu urywając nagle historię. Zapowiada niby kilka nowych wątków - w tym dwa naprawdę grube - ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że do pełni szczęścia przydałby się jeszcze przynajmniej jeden, może dwa odcinki. Zwłaszcza, że to, co dostajemy wcześniej prezentuje naprawdę dobry poziom.

Podoba mi się, że scenarzyści nie pozycjonują Richtera jako tej doskonałej maszyny do zabijania, boskiego Belmonta bez skazy. Kiedy go poznajemy, jest jeszcze dzieciakiem. Jasne, już wtedy dumnym ze swojego nazwiska, ale spotkanie z Olroxem sprawia, że szybko nabiera pokory, a w jego sercu rodzi się strach, przed którym będzie później przez dłuższy czas uciekał. Sprawia to, że kiedy w końcu znajduje w sobie tę iskrę, którą potężny wampir próbował zgasić, kiedy przywdziewa w końcu swoją ikoniczną bandanę, widz tym mocniej czuje, że dzieje się coś ważnego. Tak właśnie powinno się pisać postacie. Liczba mnoga, bo Belmont wcale nie jest jedyny.

Maria sama w sobie nie powala na ten moment charakteryzacją, ale już historia jej rodziny serwuje masę żywych emocji, kilka (przewidywalnych) zwrotów akcji i to zakończenie, które tak mocnych echem odbije się na fabule drugiego sezonu. Prócz nich dostajemy jeszcze historię kochliwego, trudnego do odgadnięcia wampira, który jest taką "dziką kartą" całego serialu - wiemy, że ufać mu nie wolno, ale od czasu do czasu może być całkiem użyteczny - oraz Annette i jej przyjaciela Edouarda. Ci ostatni również mają całkiem niemały potencjał, zwłaszcza biorąc pod uwagę jak rozgrywa się ich historia (no i kanonicznie Annette jest dziewczyną Richtera), tak więc czysto pod względem dramaturgii i intryg serial robi naprawdę solidny fundament pod dalsze wydarzenia. Rozumiem też jednak, dlaczego akurat ta ostatnia para może nie odpowiadać niektórym widzom.

Castlevania Nocturne (2023) - recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Wygląda chyba jeszcze lepiej niż oryginalny serial 

Magia

Nie chodzi o to, że są czarni! W ogóle mi to nie przeszkadza, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak mało istotną postacią była Annette w oryginalne. Pierwsza sprawa to jak niejasny i nierozwinięty pozostaje po tym pierwszym sezonie ich wątek - zwłaszcza w odniesieniu do Edouarda, acz jest to teren wybitnie spoilerowy, więc powstrzymam się przed precyzowaniem o co dokładnie mi chodzi. Druga sprawa natomiast, to jak zupełnie nie pasującą do osiemnastowiecznej Francji postacią jest Annette - nie tylko ona, tak w gruncie rzeczy. Buta z jaką odnosi się do Richtera, przesadne poleganie na przekleństwach, cały jej styl bycia jest tak wybitnie dzisiejszy, że gdyby przekleić ją jeden do jednego do jakiegoś "Blade'a", czy gdzieś, nikomu nie drgnęła by nawet powieka. Osłabia to wiarygodność całego świata przedstawionego. Miejscami można dosłownie zapomnieć, że rzecz dzieje się podczas francuskiej rewolucji.

Pod względem animacji serial wygląda równie dobrze, a miejscami może nawet i lepiej niż jego poprzednik. Bohaterowie dosłownie toną w detalach i mówię tu zarówno o ubiorze, jak i szczegółowo wykonanych twarzach i fryzurach, a do tego trzeba dodać również mocno zaakcentowane, dramatyczne, dynamiczne cieniowanie. Widać, że twórcy wzorują się na pracach Ayami Kojimy, która odpowiada, między innymi za kierunek artystyczny legendarnego "Symphony of the Night". Kiedy zobaczyłem jedną postać, której w serialu do tej pory nie było, towarzyszyło mi uczucie deja vu. Dziwna ale też przyjemna dla zmysłów sytuacja. Sporadycznie jednak coś jest z tymi twarzami nie tak - a to linie kreślące kształt nosa wypadają dziwacznie, a to cały Richter wygląda jak nie on - zwłaszcza w scenie, kiedy pierwszy raz zakłada swoją bandanę. Są to jednak raczej niewielkie problemy, bardziej przytyki pana marudy, bo do czegoś się przyczepić musiał.

Oczywiście tak wysoki poziom artystyczny musi pozwalać się osiągnąć kosztem czegoś innego i tym czymś, jak to często bywa w serialach animowanych, jest gęstość samej animacji. Spokojne sceny robią świetne wrażenie i w ogóle nie widać aby cokolwiek bo nie tak, jednak w sekwencjach akcji, których w "Nocturne" nie brakuje, ilość klatek na sekundę w niektórych momentach spada do, nie wiem... czterech na sekundę? Niby są to same świetnie zaprojektowane key frame'y i każda jedna z tych klatek mogłaby być swoim własnym obrazem, ale nie mogę przestać myśleć o tym jak nieziemsko by to wszystko wyglądało, gdyby liczbę klatek pomnożyć dwu albo trzykrotnie. Dobrze chociaż, że same walki są piekielnie widowiskowe, co w jakimś tam stopniu wynagradza nam niezwykle umowny "ruch" postaci.

"Castlevania Nocturne" to pięknie wyglądający i dobrze zagrany wstęp do historii Richtera (mam nadzieję, że o "Symphony of the Night" też zahaczymy) i choć nie brak tu widowiskowej akcji, ciekawych postaci i nacechowanych emocjonalnie scen, to jednak ostatecznie czuję lekki zawód sposobem, w jaki Shankar i jego ekipa podeszli do fabuły tego sezonu. W pewnym sensie można powiedzieć, że to komplement - serial podobał mi się na tyle, że chciałbym aby się nie kończył. Ostatecznie jednak ten niedostatek fabuły i kilka kwestionowanych decyzji scenariuszowych sprawiają, że nie mogę mu z czystym sumieniem wystawić wyższej noty. Jest za to absolutnie prawdopodobne, że kolejny sezon wszystkie te zmarszczki wyprasuje. Czekam!

Atuty

  • Piękne projekty postaci i miejsc;
  • Dynamiczne walki;
  • Regularne zwroty akcji i ciekawe prowadzenie bohaterów;
  • Sporo smaczków dla fanów.

Wady

  • Kończy się nagle i w mało satysfakcjonujący sposób;
  • Zapomina czasami kiedy i gdzie się dzieje;
  • Kilka klatek na sekundę to trochę mało aby nacieszy oczy choreografią walk.

"Castlevania Nocturne" to świetna akcja i w większości ciekawi bohaterowie, ale fabularnie przydałoby się jej więcej zawartości. Jest jednak w tym materiale potencjał na coś wielkiego.

6,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper