Znachor

Znachor (2023) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Ręce, które leczą

Roger Żochowski | 27.09.2023, 20:56

„Znachor” to polski melodramat z 1981 roku w reżyserii Jerzego Hoffmana, który wśród osób ze starszego pokolenia obrósł nie bez powodu kultem. Naturalnie więc zapowiedź Netfliksa, że pracuje nad nową wersją filmu wzbudziła wśród fanów spore poruszenie, zwłaszcza gdy jak żywe są jeszcze wspomnienia zmasakrowania „Pana Samochodzika". Tymczasem nowy „Znachor” nie tylko może się podobać, ale też na nowo opowiada znaną historię. I potrafi zaskoczyć widza.

Rafał Wilczur to znany i szanowany chirurg, który myśli nie tylko o tym, ile można zarobić na leczeniu bogatych arystokratów, ale chce również nieść pomoc biednym. Kocha też nad życie swoją małą córeczkę Marysię, jednak los nie obchodzi się z nim łaskawie. Pewnego dnia znużona życiem żona zostawia lekarza dla innego mężczyzny wyprowadzając się z domu i zabierając córkę. Zrozpaczony Rafał próbuje odnaleźć kobietę, ale znajduje tylko kłopoty w postaci złodziei, przez których zostaje ciężko pobity. W wyniku obrażeń Wilczur traci pamięć błąkając się przez kolejne lata po świecie nie wiedząc kim tak naprawdę jest i czego szuka. W końcu trafia na wieś, gdzie poznaje wdowę po młynarzu i zaczyna pracę jako okoliczny... znachor.

Dalsza część tekstu pod wideo

Znachor (2023) - recenzja filmu [Netflix]. Lekarz z powołania

Znachor

Choć początek może wydawać się bardzo podobny do pierwowzoru, to jednak im dalej w las tym zmiany są coraz bardziej widoczne, a czasami mogą wręcz bardzo mocno zaskoczyć fanów. Bo choć postacie są raczej jasno rozrzucone po planszy i bez problemu domyślimy się kto w tej historii jest zły a kto dobry, to trzeba docenić fakt, że reżyser Michał Gazda nie poszedł na łatwiznę i chciał nadać tej historii nowy wymiar, być może lepiej trafiający do młodszych pokoleń. Mamy więc nie tylko tytułowego znachora z amnezją leczącego ludzi i niosącego dobro, ale też inne, ciekawe wątki, jak choćby mocno nakreślona, ale uśpiona miłość ojca do córki.

Aktorsko nowy „Znachor” wypadł naprawdę przyzwoicie. Zarośnięty jak Rumcajs Leszek Lichota kojarzony doskonale choćby z serialu „Wataha”, zagrał tu na miarę swoich nieprzeciętnych możliwości. Budzi szacunek, współczucie, można w nim wręcz dopatrywać się aury biblijnego, dobrego samarytanina. Maria Kowalska jako Marysia różni się wprawdzie od swojej starej wersji, ale udało się wykreować postać silnej, niezależnej, walczącej o swoje prawa kobiety, która w wielu scenach pokazuje trudny i ciężki do okiełznania charakter. Można nawet odnieść wrażenie, że wątek Marysi i jej perypetii z niedojrzałym, ale starającym się zrozumieć życie mniej zamożnych ludzi hrabią Czyńskim (niezły Ignacy Liss), w pewnym momencie wyraźnie wskakuje na pierwszy plan. 

Znachor (2023) - recenzja filmu [Netflix]. Love story 

Znachor

Jest w tym romansie młodych chemia i namiętność, co jest szalenie ważne, ale momentami nie wiedziałem czy wciąż oglądam jeszcze „Znachora”, czy już może „Pana Tadeusza”. Jak wspomniałem, twórcy w wielu miejscach złożyli hołd pierwotnej wersji filmu, ale nie bali się także eksperymentować, nadać obrazowi indywidualny styl. Tym samym jest tu często mniej dramatu, a więcej komedii romantycznej, z całkiem dobrze dobranymi żartami i znakomitą kreacją Anny Szymańczuk w roli przezabawnej, mocnej w gębie, ale uczuciowej jednocześnie Zośki. I wcale nie uważam, że to źle. Jest na pewno inaczej i na pewno nie każdemu takie zmiany przypadną do gustu. Sam zresztą nie jestem tu bezkrytyczny, bo jednak nowa wersja profesora Dobranieckiego, którą odgrywa Mirosław Haniszewski, nie wypadła tak dobrze jak ta sama postać zagrana wcześniej przez Piotra Fronczewskiego. 

Seans trwa prawie dwie i poł godziny i osobiście bardzo podobało mi się lekko senne tempo obrazu pozwalające lepiej poznać postacie i zżyć się z nimi, nawet jeśli musiałem czasem przemęczyć się z jakąś dłużącą się sceną. Film idzie dość bezpiecznym torem, jest też dość przewidywalny, ale potrafi wzruszyć i przede wszystkim, mimo przeciwności losów jakie spotykają bohaterów, niesie bardzo ciepłe przesłanie. I ogląda się go po prostu dobrze. Scenografia wypada przy tym całkiem wiarygodnie, sporo jest ujęć ukazujących drewniane chaty, przedwojenne auta czy zwyczaje i uroki wiejskiego życia, czasami wręcz zbyt mocno wyidealizowanego, ale ma to swoje plusy. Zwłaszcza, gdy w tle słychać wokalne utwory folkowo-ludowe budujące odpowiednią atmosferę.   

Szkoda tylko, że sam finał wydaje się nagle przyspieszać, a kulminacyjny moment, na który przez prawie cały seans się czeka, nie ma takiej emocjonalnej mocy, jak można by się było tego spodziewać. Co nie zmienia faktu, że film polecam.

Atuty

  • Dobre kreacje Wilczura, Zośki i Marysi
  • Niezła scenografia i muzyka
  • Inny niż pierwowzór
  • Chemia między postaciami
  • Humor

Wady

  • Finał nieco zawodzi
  • Łatwy do przewidzenia scenariusz
  • Prosty podział na dobrych i złych
  • Niektóre sceny trochę się dłużą

Udany, choć nie bez wad, powrót kultowego filmu. Bezpieczny i odważny jednocześnie.

7,0
Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper