Tajna inwazja (2023)

Tajna inwazja (2023) - recenzja, opinia o serialu [Disney]. Z dużej chmury mały deszcz

Piotrek Kamiński | 26.07.2023, 21:00

Zniesmaczeni brakiem jakiejkolwiek prawdziwej pomocy ze strony Fury'ego Skrulle postanawiają sami zawalczyć o nowy dom dla siebie. Problem w tym, że ten dom do kogoś już należy. Jak walczyć z wrogiem, którego nie da się zidentyfikować? Albo Fury i Talos bardzo szybko znajdą odpowiedź na to pytanie albo Ziemian czeka zagłada.

Kiedy półtora miesiąca temu pisałem o pierwszym odcinku najnowszej propozycji MCU, byłem wciąż dobrej myśli. Mocno klaustrofobiczny klimat otwarcia, w którym nie wiadomo było komu można ufać, kto jest wciąż człowiekiem, a kto już nie, robił dobry klimat, do kompletu podciągnięty klasycznie szpiegowskimi wnętrzami i strojami. Podobała mi się wizja szeroko zakrojonego konfliktu, obejmującego właściwie całe MCU, po którym nic już nie byłoby takie same - śmierci bohaterów, zdrady, przetasowania w składach. Pierwszy odcinek zakończył się trochę niedorzeczną, ale jednak całkiem mocną w skali uniwersum śmiercią, która zdawała się być obietnicą - to dopiero początek. No ale właśnie - "zdawała się"...

Dalsza część tekstu pod wideo

Tajna inwazja (2023) - recenzja, opinia o serialu [Disney]. To gdzie ta "inwazja"?

Córeczka tatusia

Rzecz koncentruje się w znacznej mierze na trójce postaci. Nick Fury (Samuel L. Jackson), G'iah (Emilia Clarke) i Gravik (Kingsley Ben-Adir) zawalczą o losy świata. Na różnych etapach scenariusza każde z nich będzie stało naprzeciwko drugiego, nawet mimo faktu, że z całej trójki tylko Fury jest człowiekiem. Khaleesi gra córkę znanego z "Kapitan Marvel" Talosa (Ben Mendelsohn), wciąż młodą, niecierpliwą, oczekującą natychmiastowych rezultatów. To dlatego wielkie obietnice Gravika tak na nią działają. Zaradny wojownik szykuje wielki spisek, którego rezultatem może być nawet i anihilacja całego naszego gatunku. 

Brzmi ambitnie, ale cała fabuła serialu jest niedorzecznie wręcz kameralna. Nie czuć skali problemu, Gravik zdaje się mieć pod sobą w porywach do dwudziestu Skrulli, Avengersi są - jak zwykle, kiedy nie są wymienieni w tytule - "gdzieś" i poza tą śmiercią z pierwszego odcinka (do kompletu zupełnie zmarnowaną w kontekście serialu), do końca sezonu dostaniemy jeszcze tylko jedną, względnie istotną w kontekście uniwersum zmianę. To zdecydowanie za mało, jak na tak duże - w teorii - wydarzenie, do kompletu nazywane inwazją.

Innym problemem niedopuszczalnie małej skali całego projektu jest to, że każdą jedną przygotowaną przez twórców niespodziankę wyczujesz z miliona kilometrów. Komisowa inwazja była gigantycznym wydarzeniem, angażującym praktycznie cały świat Marvel Comics. Nawet najpotężniejsi bohaterowie okazywali się być zielonymi kosmitami, a część z nich dosłownie całe lata czekała na odpowiedni moment aby uderzyć. Finalnie i tak większość wróciła, bo nie zostali nigdy zamordowani, a jedynie "schowani", lecz w trakcie czytania regularnie można było się zdziwić. Dzisiejszy serial nie dość, że prawie od samego początku komunikuje jasno, że tak naprawdę wszyscy prawdziwi ludzie wciąż żyją, to jeszcze jakaś mądra głowa stwierdziła, że szkoda przeznaczać nie wiadomo jakiego budżetu na byle serial, więc z bardziej znanych twarzy uniwersum zobaczymy dosłownie garstkę osób, a Avengera dosłownie jednego. Nie będę pisał wprost, ale i tak wiesz o co mi chodzi, w czym problem.

Tajna inwazja (2023) - recenzja, opinia o serialu [Disney]. Kto to pisał, kto wziął za to pieniądze?!

Man in the mirror

Męczy mnie trochę to kastrowanie już zasłużonych bohaterów. Zupełnie jakby nie dało się wypromować nowej postaci, nie robiąc najpierw z kogoś innego debila, niedorajdy, czy chodzącej parodii samego siebie. Nie jest to problem wyłącznie Marvela, ale u nich ten proces wymiany rzuca się jakoś bardziej w oczy. Wciąż nie wybaczyłem im tego, co zrobili z Hulkiem w serialu Jen. Tutaj również wielki Nick Fury dostaje bata za batem. Wszyscy po kolei mówią mu, że nie jest już tym samym człowiekiem, że łatwo go podejść, że nic tylko wszystkich zawodzi. Regularnie udowadnia im, że popełniają błąd nie doceniając go, lecz faktem jest, że raz za razem podejmuje raczej głupie, niegodne szefa S.H.I.E.L.D. decyzje. Jego lepszą, żeńską wersją jest natomiast Sonya Falsworth (Olivia Colman) i tak jak uwielbiam zarówno aktorkę, jak i nie cackającą się, walącą prosto z mostu postać, tak miło byłoby gdyby plecy schorowanego Jacksona nie były stopniem do jej wejścia w blask jupiterów.

Marvel mógłby wreszcie wrócić do przedkładania pisania dobrych, satysfakcjonujących historii ponad polityczne zagrywki. James Gunn pokazał ostatnio swoim wyjściem z MCU, że wciąż można nakręcić dobrą, samodzielną produkcję i przy tym wypełnić ją mocnymi postaciami i relacjami międzyludzkimi. Trzeba po prostu chcieć i skupić się na tym co tu i teraz, a nie zapowiadać przez pół filmu/serialu innych produkcji. Przyznam, że "Tajna Inwazja" przez większość czasu skupia się raczej na fabule, więc początek tego akapitu to raczej dygresja, coś co leżało mi już jakiś czas na wątrobie, ale jak ta fabuła jest skonstruowana to jest jakiś niesmaczny żart. Tempo wydarzeń być może mogłoby sprawiać wrażenie wartkiego dla mojego żółwia, wszyscy po kolei - zarówno ci dobrzy, jak i ci źli - podejmują nieskończenie głupie decyzje, a już apogeum głupoty obserwujemy w finałowym odcinku, kiedy to jeden ze Skrulli podaje się za człowieka aby nakłonić prezydenta USA do zrobienia czegoś mocno niemądrego i jest przy tym tak subtelny, jak ten diabełek pojawiający się na ramieniu postaci ze starych kreskówek w stylu "Toma i Jerry'ego". Nic w tej sekwencji nie ma sensu, łącznie z okrutnie złym, chaotycznym montażem, sprawiającym, że widz nie ma bladego pojęcia co znajduje się gdzie w odniesieniu do czegokolwiek innego. 

Nie spodziewałem się nie wiadomo jakich fajerwerków po "Tajnej Inwazji" - to w końcu serial, a nie letni blockbuster, który ma zrobić miliard dolarów. Liczyłem jedynie na solidny serial szpiegowski z odrobiną sosu superbohaterskiego dla smaku. Nie dostałem nawet tego. W trakcie bawiłem się całkiem nieźle, lecz teraz, już po obejrzeniu wszystkich odcinków, jestem srogo zawiedziony tym jak niewiele się tu wydarzyło, jak bezsensowne były niektóre wątki, jak koncertowo zmarnowano potencjał drzemiący w tym wydarzeniu. Kocham Sama Jacksona, ale to nie jest dobry serial, choć zapowiadał się solidnie.

Atuty

  • Sam Jackson, Ben Mendelsohn i Olivia Colman robią świetną robotę od początku do końca;
  • Zdjęcia i plany dobrze oddają klimat kina szpiegowskiego;
  • Kilka zwrotów akcji, które miały potencjał...

Wady

  • ...Ale zupełnie nic ciekawego z nich nie wynikło;
  • Skandaliczne zatrzęsienie scenariuszowych bzdur i asasynacja postaci;
  • Przewidywalny;
  • Zupełnie nie czuć skali tej inwazji;
  • Mizerny, zrobiony po łebkach antagonista;
  • Oszczędny w kwestii pokazywania Skrulli.

"Tajna inwazja" sama w sobie jest po prostu średnio udanym, może nawet niezłym kawałkiem (super)bohaterskiej telewizji, ale biorąc pod uwagę jak gigantyczny potencjał drzemał w tym projekcie i jak koncertowo został zmarnowany, z automatu stał się to mój największy, marvelowy zawód tego roku. Tylko Jacksona szkoda.

4,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper