Oppenheimer (2023)

Oppenheimer (2023) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Czyli jak zacząłem się bać i znienawidziłem bombę

Piotrek Kamiński | 21.07.2023, 07:00

Historia życia i kariery J. Roberta Oppenheimera, od czasów studenckich, przez Projekt Manhattan, na jego pokłosiu kończąc. Reżyser, Christopher Nolan i Cillian Murphy stworzyli tu coś niesamowitego - film, straszny i porywający jednocześnie, bardzo ludzki, a przy tym przedkładający naukę nad życie, ekstrawagancki i jednocześnie kameralny.

Mam wrażenie, że Christopher Nolan z niemal każdym kolejnym filmem testuje ile jeszcze damy radę wysiedzieć w kinowym fotelu, słuchając jak jego bohaterowie strzelają ekspozycją jak z Kałasznikowa. Oczywiście to nie tak, że dosłownie każdy następny film jest dłuższy, czasami zdarza się, że po mocnym skoku do przodu przychodzi malutki krok w tył, jednak niezaprzeczalnie cały czas ten czas seansu się wydłuża. Wyjątkiem potwierdzającym regułę jest "Dunkierka", która poza jego debiutanckim "The Following" pozostaje najkrótszym filmem jego kariery. "Oppenheimer" to już bite trzy godziny (trochę mniej, jeśli odliczyć napisy) i tak jak uwielbiam jego styl, przywiązanie do detali, reżyserię i kunszt jako taki, tak nie wiem czy chcę aby ta granica była dalej przesuwana. Chyba że zaczniemy znowu kręcić filmy z myślą o przerwie gdzieś w połowie seansu. Ale to tylko taka dygresja, mało istotna w kontekście dzisiejszego filmu, ponieważ jest tak jak mówią - "Oppenheimera" wypada zobaczyć. Najlepiej na gigantycznym ekranie IMAXu. To jest Kino nakręcone z pasją i celem. Dalej będę już tylko lał wodę, więc spokojnie możesz przestać czytać i kupować bilety na wieczór.

Dalsza część tekstu pod wideo

Oppenheimer (2023) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. "Obawiałem się, że rozpoczniemy reakcję łańcuchową, która zniszczy cały świat"

J. Robert Oppenheimer

Wbrew pozorom, to nie jest film o bombie atomowej. To znaczy jest pod tym względem, że tytułowy naukowiec przyczynił się do jej stworzenia i w pewnym momencie przyjdzie nam zobaczyć efekt jej detonacji, ale to nie o niej opowiada ten scenariusz. Mamy tu do czynienia z jednej strony z biografią - całkiem odważną, należy dodać - Roberta Oppenheimera i graniczącym z torturami przesłuchaniem, któremu został poddany kilka lat po słynnych bombardowaniach Hiroszimy i Nagasaki, lecz tak przede wszystkim jest to film o lęku, tym wgryzającym się w duszę, paraliżującym jednych, sterującym innych. I przyznam, że tak jak czytałem kiedyś trochę o tamtych wydarzeniach i z racji bycia fanem zarówno kina, jak i gier oraz literatury widziałem już w życiu kilka fikcyjnych eksplozji nuklearnych, tak ta Nolana zrobiła na mnie wrażenie. Reżyser chwali się, że nakręcił swój najnowszy film bez użycia ani jednego efektu CGI, co jeszcze tylko wzmacnia ten klimat niepewności i tak już towarzyszący widzowi. Absurdalne uczucie, bo przecież teoretycznie wiem, że ani mi ani aktorom nic nie grozi, a jednak czynnie boję się zarówno o swoje, jak i ich zdrowie.

Muzyka autorstwa Ludwiga Goranssona w tej i jeszcze kilku innych scenach buchnie, nabrzmiewa, rozrasta się do niebotycznych rozmiarów, regularnie zahaczając o nieprzyjemną kakofonię. Męczy widza, długo i wykładniczo podnosząc mu ciśnienie, aż w końcu... Nie mogę, nie chcę mówić. Efekt jest tak wyrazisty, że po prostu wypada zobaczyć i usłyszeć go samodzielnie. Co ciekawe, motyw ten wraca później jeszcze kilkakrotnie, w teoretycznie innych, acz tematycznie podobnych sytuacjach. No i, choć nie mam pewności, niemalże dałbym sobie rękę uciąć, że spokojne, długie smyczki i syntezatory pieszczące uszy widowni w tych spokojniejszych scenach, są dokładnie tymi samymi nutami, jedynie wolniejszymi, spokojniejszymi, wyizolowanymi. Nolan lubi takie zagrania, a muzyka w jego filmach praktycznie zawsze ma istotne znaczenie dla fabuły i poszczególnych postaci.

Oppenheimer (2023) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. "Stałem się śmiercią, niszczycielem światów"

Chłopaki w pracy

Kto gra w najnowszym dziele Nolana? Krótko: wszyscy. Niemalże w każdej jednej scenie, bez żadnych fanfar, przed kamerę wyparowuje nagle jakaś znana twarz. I nie mam na myśli aktorów, których skądś tam się kojarzy, ale trudno przypiąć nazwisko do twarzy. To bardziej osoby w stylu Kennetha Branagha, Josha Pecka, Dane'a DeHaana, Jacka Quaida , Casey'ego Afflecka, Ramiego Maleka czy Jamesa Remara i to wspominając tylko o tych raczej pobocznych, wpadających na scenę albo dwie aktorach. Prócz nich mamy jeszcze wybitną główną obsadę, z doskonałymi Joshem Harnettem, Mattem Damonem, Florence Pough, Emily Blunt i Robertem Downeyem Juniorem na czele. 

Naturalnie, wisienką na torcie jest Cillian Murphy, wreszcie w głównej roli u Nolana. Jego Oppenheimer jest tyleż niesamowity, że to postać którą raczej trudno nazwać sympatyczną, a jednak z zapartym tchem śledzimy jego losy i często wręcz kibicujemy mu, nawet wiedząc jak tragiczny w skutkach będzie efekt jego badań. Murphy jest człowiekiem o niesamowicie charakterystycznej twarzy i bardzo ekspresyjnych oczach i to właśnie one często tworzą najbardziej niezapomniane wrażenie. Oppenheimer jest człowiekiem do bólu pragmatycznym i przy tym mocno skupionym na sobie - potrafiłby wybielić się we własnych oczach nawet po zabiciu własnego ojca i przespaniu się z matką. Jest przy tym jednak osobą bardzo zrównoważoną, o silnym (nawet jeśli kręcącym się wokół niego) kompasie moralnym, dzięki czemu nietrudno wybaczyć mu jego liczne wady. Prócz spektakularnie nakręconych ataków paniki, bodaj najmocniejszym jego momentem jest ten, kiedy po raz pierwszy widzi efekty swojej pracy. Radość, duma, steach i zwątpienie błądzą po jego twarzy, walcząc ze sobą o palmę pierwszeństwa w jego głowie.

Oppenheimer (2023) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Ilość i jakość najwyraźniej mogą czasami iść w parze 

Kochająca żona

Niesprawiedliwym byłoby nie wspomnieć choć pobieżnie o Damonie, Downeyu i Blunt, bo choć wszyscy aktorzy w filmie dali absolutnie świetny popis swojego talentu, to ta trójka nie chce opuścić mojej głowy nawet teraz, kilka godzin po seansie, w środku nocy. Damon przyjmuje ostatnio praktycznie same charakterystyczne role, w których ma szansę prawdziwie grać, bawić się swoją rolą, wykreować coś nieszablonowego. W tym roku oglądaliśmy go już w wersji "spec od koszykówki i hazardzista z brzuszkiem", a tutaj wciela się w sztywnego jak struna, ale przy tym uczciwego i oddanego swoim ludziom i krajowi wojskowego. O Downeyu lepiej się nie rozpisywać, starczy więc, że napiszę iż jest to jedna z jego mocniejszych, niebanalnych, wielowarstwowych ról... W ogóle, nawet jeśli z początku może sprawiać wrażenie raczej standardowej. I na koniec Emily Blunt, która przez większą część filmu imponowała mi swoją płomienną relacją z Murphym, ale raczej niczym więcej, po to tylko aby na niemal sam koniec zapłonąć tak jasno, że aż chciało się jej bić brawo. Nie żartuję, kiedy piszę, że w tym filmie nie ma złych występów. Jest może kilka przykrótkich, nie do końca zrealizowanych -scenariusz od czasu do czasu przeskakuje nad mniej istotnymi wątkami, zostawiając nas z ledwie sugestiami, że kryje się tam więcej historii, lecz reżyserowi zabrakło już czasu, aby ją należycie opowiedzieć.

Film wygląda pięknie, choć tym razem Chris powstrzymał się przed kręceniem niesamowicie bombastycznych, redefinicjących co da się zrobić z kamerą scen. Zakładam, że to ze względu na szacunek do materiału źródłowego - tego typu wizualny przepych nie pasowałby do opowiadanej historii i w dodatku odciągałby uwagę od tych kilku mocno nacechowanych emocjonalnie scen, na które rzeczywiście mamy zwrócić uwagę. Większość z nich polega na odniesieniach do tej nieszczęsnej bomby, wokół której kręci się akcja znacznej części filmu, ale Nolan serwuje nam też kilka znacznie prostszych, ale odważnych i, co ważne, niespodziewanych, a więc przez to i robiących wrażenie scen. W dzisiejszym kinie nagość zwykle nie szokuje już nikogo, ale w "Oppenheimerze" jej wykorzystanie jest na tyle skuteczne, że wciąż potrafi poruszyć. Nie chodzi wyłącznie o pokazanie skóry, bo może dzięki temu więcej osób posadzi tyłek w kinowym fotelu. Jest w tych nagich ciałach cel i znaczenie - raz romantyczne, raz lubieżne, w jednych sytuacjach symbolizuje wrażliwość i bezbronność, w innych zazdrość i ból.

Koniec końców, "Oppenheimer" jest prawdziwym sukcesem dzisiejszej kinematografii - doskonałym technicznie, mocnym i ważnym tematycznie, opowiedzianym za pomocą scenariusza, który z jednej strony jest bardzo nolanowy, przegadany, pełen ekspozycji, bardziej skoncentrowany na motywach, niż opowiedzeniu satysfakcjonującej historii samej w sobie, z drugiej złapałem się na tym, że nie potrafiłbym wyciąć z niego scen, które są niepotrzebne, które sztucznie wydłużają film. Gdzieś w połowie seansu poczułem, że przydałoby się skoczyć do toalety. Stwierdziłem, że poczekam na jakiś cichszy moment. Półtorej godziny później film się po prostu skończył - znalazłem swój odpowiedni moment. Każdy kinoman powinien zrobić sobie prezent i sprawdzić "Oppenheimera" na własnej skórze. To jeden z tych filmów, które czuje się całym sobą, które zostają z nami jeszcze długo po seansie. Gdyby każdy film biograficzny mógł być równie dobry!

Atuty

  • Wybitna obsada;
  • Murphy, Damon, Blunt i Downey Jr nawet lepsi niż reszta;
  • Kameralne zdjęcia tylko dodatkowo akcentują tych kilka momentów wielkiego napięcia i strachu;
  • Muzyka Ludwiga Goranssona;
  • Tematycznie ważny, straszny, ale przy tym nie traktuje widzów z góry;
  • Brak CGI w żaden sposób nie upośledza wizji artystycznej reżysera, a w niektórych miejscach wręcz wywołuje zachwyt i każe się zastanowić jak to zostało nakręcone.

Wady

  • Części wątków przydałoby się więcej miejsca;
  • Wstawki z głowy Oppenheimera kojarzą mi się trochę z "Drzewem życia" i nie uważam aby była to dobra rzecz - choć część z nich jest absolutnie niezbędna aby film mógł w pełni wybrzmieć.

"Oppenheimer" jest długi, choć czas przy nim mija szybko. Fabuła miejscami zbyt po macoszemu traktuje pewne wątki, a jednak finalnie rozumiemy głównego bohatera i zamysł reżysera. Wiemy dokąd to wszystko zmierza, lecz nie potrafimy oderwać się od ekranu. Nie wiem, czy miałbym ochotę od razu obejrzeć go drugi raz, ale "Oppenheimer" niezaprzeczalnie jest najbardziej dojrzałym dziełem Nolana, ucztą dla oczu, uszu i serca.

9,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper