Rycerze zodiaku (2023)

Rycerze Zodiaku (2023) - recenzja filmu [UIP]. A gdzie podtytuł "Ewolucja"?!

Piotrek Kamiński | 13.05.2023, 20:00

Butny chłopak znajduje się w ciężkiej sytuacji, kiedy jego walka kończy się przybyciem na miejsce futurystycznych żołnierzy (?), a on sam musi salwować się ucieczką z pomocą nieznajomego, który wytłumaczy mu dlaczego to od niego mogą zależeć losy świata.

Pamiętasz jak w "Saint Seiya", czy też "Rycerzach zodiaku", jak serial nazywał się u nas, jeden z antagonistów posiadał cybernetyczne/magiczne ręce, dzięki którym wysysał siłę życiową (Cosmo) z małych dzieci aby podtrzymać swoją egzystencję? Nie? Prawdopodobnie dlatego, że nic takiego nigdy nie miało miejsca. Przynajmniej w serialu, ponieważ scenarzyści dzisiejszego filmu niespecjalnie interesują się materiałem źródłowym i fabularnie serwują nam produkcję która tak się ma do "Rycerzy zodiaku", jak "Dragon ball ewolucja" do mangi Akiry Toriyamy. To jeden z tych scenariuszy, które absolutnie nie działają, jeśli nie znasz materiału źródłowego. Walki może i wyglądają całkiem nieźle, jasne, ale co z tego skoro fabularnie film to po prostu sieczka, a liczba mnoga w tytule to jakiś żart, bo film byłby znacznie bardziej uczciwy względem widza, gdyby nazywał się po prostu "Seiya".

Dalsza część tekstu pod wideo

Rycerze Zodiaku (2023) - recenzja filmu [UIP]. Odrobina kontekstu na wagę złota 

Atena i Kido

"Cudze chwalicie, a swojego nie znacie", mówi znane porzekadło. Można znaleźć w nim odrobinę prawdy, kiedy spaceruje się po pięknych, zagranicznych atrakcjach turystycznych, będąc zupełnie nieświadomym, że tak samo śliczne albo nawet śliczniejsze widoki można zobaczyć we własnym kraju lub kiedy zachwala się zagraniczną kuchnię, samemu wpieprzając tylko co niedziela schabowe z mizerią (skądinąd pyszne). Bardzo często nawet i w kinie nie doceniamy kunsztu naszych twórców, czy to reżyserów, czy scenarzystów, czy aktorów. Ciężko mi wypowiedzieć się z całkowitą pewnością na temat tych pozostałych rzeczy, ale w kwestii kina uważam że mamy całkiem sporo do powiedzenia, pod warunkiem tylko, że pozwolimy sobie zerknąć na coś więcej niż durną, romantyczną w cudzysłowie komedię. Nasi reżyserzy, operatorzy, a ostatnio również aktorzy potrafią być utytułowanymi na całym świecie artystami. Tomasz Bagiński zasłynął lata temu swoją krótkąmetrażową "Katedrą". Dzisiaj jego animacja to oczywiście bardziej ciekawostka niż popis kunsztu, ale mając w pamięci czasy, w których film powstawał, wciąż można docenić fakt, że zrobił go ten jeden człowiek. Następnie dostaliśmy legendy polskie, które broniły się tym że były jedynie filmikami zleconymi przez Allegro, więc nie ma co oczekiwać od nich hollywoodzkiego CGI. "Ale jak pan Tomek poradzi sobie z pełnym metrażem", być może zapytał ktoś kasiasty. Następnie wyłożył kasę, a my możemy obejrzeć w kinie rezultat...

Zacznijmy od tego że to nie są "Rycerze zodiaku". Imiona postaci się zgadzają, część mitologii się zgadza, ale prócz tego jest to kompletnie oryginalny twór, ledwie podpierający się oryginałem, starający się wybić na jego popularności. Wspomniany już "Dragon ball ewolucja" miał chociaż tę przewagę, że powstał w trakcie strajku scenarzystów z pierwszej dekady XXI wieku. Dzisiejszy film wychodzi w trakcie kolejnego strajku, ale przecież scenariusz powstał wcześniej, więc nie może być mowy o taryfie ulgowej.

Zapowiada się że za chwilę spuszczę bombę, co oczywiście nastąpi, bo nie oszukujmy się, Bagiński nie dostarczył najlepszej adaptacji anime w dziejach, ale chcę przez chwilę być uczciwy – "Rycerze zodiaku", gdyby zawiesić ich w próżni, byliby filmem niezłym, być może (bardzo być może) nawet powyżej średniej. Progresja fabuły ma jakiś tam sens, nawet jeśli brakuje kontekstu, a wspomagane CGI sceny akcji robią zazwyczaj piorunująco wręcz dobre wrażenie (dopóki główny bohater nie przywdzieje swojej zbroi). Zasadniczo to taki po prostu bardzo podstawowy origin story, lecz niestety nosi dumnie przypiętą metkę "Knights of the zodiac" i tak należy go oceniać.

Rycerze Zodiaku (2023) - recenzja filmu [UIP]. Ktoś wziął pieniądze za napisanie tego scenariusza...

A co my tu mamy?

Wcielający się w Seiyę Mackenyu (bez nazwiska) jest nawet niezły, a zdecydowanie ma niezłą chemię z grającą Siennę Madison Iseman. Scenariusz nie wymaga od niego okazywania zbyt wielu emocji, więc świecenie klatą i wyrażanie zdziwienia i złości brwiami w zupełności wystarczą. Grunt, że on lub jego kaskader potrafią odpowiednio zagrać wykonywane ciosy – i jeśli mogę być szczery, to niech Bagiński wyreżyseruje "Tekkena"! Sceny walk w pierwszych dwóch aktach są po prostu wyborne. Wiadomo, widać że reżyser wspomaga się CGI, ale to jak kamera tańczy wokół aktorów, jak zbliża się aby pokazać siłę ciosu, w czym pomaga doskonały montaż po prostu nie może nie zrobić wrażenia. Widz zawsze doskonale rozumie co się dzieje, progresja ujęć to mistrzostwo świata, a niektóre ciosy wyglądają jak żywo wyciągnięte z anime. Zastanawiam się tylko gdzie ucieka cały ten kunszt, w momencie w którym Seiya zakłada zbroję! Od tego momentu, aż do napisów końcowych wszystkie sceny walki wyglądają jakby kręcił je małolat, który po raz pierwszy trzyma kamerę. A to nie koniec niespodzianek!

Zbroja głównego bohatera, jak i jego przeciwnika którego tożsamości tutaj nie będę zdradzał, wyglądają po prostu okropnie. Jestem względnie przekonany, że jeśli rozejrzeć się troszeczkę po mieście, to można znaleźć podobnej jakości stroje w dowolnej wypożyczalni kostiumów. Zbroja Seiyi jest cieniutka, chamsko plastikowa I absolutnie nie może równać się z animowanym oryginałem. Jedynym jej plusem jest to, że ma inny kształt niż zbroja drugiego z rycerzy w filmie (W końcu jakoś na ten tytuł trzeba sobie zasłużyć) ale obie są zwyczajnie szare, nudne i mało charakterystyczne.

Niby zbroja głównego bohatera jest fizycznym gadżetem, ale nie oznacza to że efekty komputerowe są w jakimkolwiek stopniu lepsze. To aż przykre że Bagiński zasłynął jako spec od grafiki komputerowej, ponieważ efekty wizualne w jego najnowszym filmie wyglądają jakby wyciągnął je z gry sprzed, nie wiem, 15 lat? Kiedy obserwujemy na ekranie jedynie wygenerowane komputerowo pojazdy i kłęby dymu spowodowany eksplozjami, to wygląda to nawet nieźle – wciąż nieziemsko sztucznie, ale jakoś odpowiednio do klimatu całego filmu. Gorzej kiedy CGI dotyczy ludzi, ponieważ cały film kosztował ledwie 60 milionów dolarów, a tyle to Disney wydaje na kawę dla swoich artystów (nie poparte żadnymi danymi, tak sobie gadam). Nie chodzi tu nawet o rozdzielczość wklejanych obrazków, ale to jak zostały one wklejone. W jednej scenie futurystyczny pojazd napędzany silnikami odrzutowymi ląduje na plaży, ale my jako widzowie nie widzimy aby w trakcie lądowania plaża, drzewa, ani cokolwiek innego reagowało na obecność tych gigantycznych silników. Ogień wygląda płasko i blado, rozpadające się głazy plastikowo. No nie za bardzo jest tu co pochwalić.

Scenarzyści, jak to często bywa w przypadku produkcji opartych na znanej marce, postanowili "dostosować" historię pod masowego widza i to właśnie tu znajduje się największy problem filmu. Główni bohaterowie są generyczni do bólu - Sienna, czyli zamerykanizowana wersja Saori, to taka zwykła, pyskata nastolatka, podobnie zresztą jak Seiya. Jednym z antagonistów jest znany z oryginału Cassios i tak jak grający go Nick Stahl ewidentnie miał na planie frajdę, tak nie jest to absolutnie ta sama postać. Do kompletu jego awersja do Seiyi bierze się właściwie znikąd, za to jest tak silna, że facet dosłownie chce go zabić. Bo tak. Podobnie nagłe i bezsensowne są przyjaźń głównego bohatera i Sienny, cała postać Nero i po części zwrot akcji z trzeciego aktu. Powiedzmy sobie szczerze - to nie jest dobry film. Ratują go trochę fajnie zrealizowane kopanki, ale nawet ten element bliżej końca przestaje nagle działać. Bohaterowie są nudni, fabuła chaotyczna, efekty jak z gry na PS3. Do kompletu po tym, co tu zobaczyłem, wątpię abyśmy dostali kontynuację, a przecież ten film jest ledwie prologiem do czegoś większego. Sugeruję oszczędzić czas, pieniądze i nerwy przeznaczając je na coś innego. Chyba, że kogoś bardzo interesuje jak Bagińskiemu wyszedł debiut. Tylko żeby nie było, że nie ostrzegałem.

Atuty

  • Mackenyu i Iseman mają nawet niezłą chemię;
  • Świetnie nakręcone walki (większość).

Wady

  • Bardzo luźna ta adaptacja;
  • Motywacje postaci z tyłka;
  • Kiepskie CGI;
  • Do bólu generyczne fabuła, stroje i cała reszta.

"Rycerze Zodiaku" są kolejnym dowodem na to, że jako takie adaptacje anime potrafią robić wyłącznie Japończycy. Tekturowa fabuła, tekturowe zbroje, tekturowy film. Jedynie kopią się fajnie.

3,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper