Dusiciel z Bostonu (2023)

Dusiciel z Bostonu (2023) - recenzja, opinia o filmie [Disney]. Zodiak z niego taki sobie...

Piotrek Kamiński | 16.03.2023, 15:00

Loretta McLaughlin, reporterka gazety Record American, jako pierwsza zauważyła nić powiązania między teoretycznie niezwiązanymi ze sobą morderstwami, dzięki czemu lokalna policja należycie zajęła się sprawą. Dusiciel z Bostonu zamordował w swojej karierze 13 kobiet zanim został złapany. Lecz czy to rzeczywiście już cała historia?

Opowieści na faktach mają to do siebie, że zazwyczaj albo znamy ich zakończenie, bo były odpowiednio głośne albo możemy w każdej chwili zerknąć, skuszeni brakiem cierpliwości, psując sobie tym samym frajdę z oglądania. No i jeśli opowiadamy o mordercy, który nigdy nie został schwytany jak Fincher w "Zodiaku", pozbawiamy widownię tego końcowego katharsis, którego tak bardzo pragnie. Akurat w przypadku tego reżysera nie jest to jakiś wielki problem, ponieważ David potrafi zrobić tak gęsty klimat w swoich produkcjach, że nawet nie zauważamy kiedy się kończą, lecz mniej wprawny reżyser może mieć problem. Dlatego Matt Ruskin poszedł ze swoim "Dusicielem z Bostonu" w trochę innym kierunku - całkiem ciekawym, trzeba przyznać, choć ostatecznie nie jestem pewien, czy odpowiednim.

Dalsza część tekstu pod wideo

Dusiciel z Bostonu (2023) - recenzja filmu [Disney]. O walce kobiet o równe traktowanie 

Redaktor naczelny

Fabularnie film trzyma się blisko faktycznych wydarzeń, o których donosiła gazeta, w której pracują główne bohaterki filmu, Loretta (Keira Knightley) i Jean (Carrie Coon). Daty, miejsca i ofiary morderstw się zgadzają. Interesujące jest jednak to, co reżyser robi z niejasnościami w tej sprawie, o których ludzie mówili właściwie od samego początku i mówią wciąż. Twórcy oferują własną interpretację tego, co naprawdę się wydarzyło i choć jest ona zgodna z motywem przewodnim całego filmu, a więc tematycznie odpowiednia, to nie jestem pewien, czy ostatecznie nie robi więcej krzywdy, niż pożytku, biorąc pod uwagę związane z nią implikacje i fakt, że mówimy o jak najbardziej prawdziwej historii.

Motywem przewodnim filmu jest nierówność z jaką w drugiej połowie dwudziestego wieku traktowane były amerykańskie kobiety. Przejawia się on wszędzie - od faktu, że Loretta ma problem ze zdobyciem od szefa pozwolenia na przyjrzenie się potencjalnemu tematowi, przez to z jaką łatwością policja początkowo zbywa jej doniesienia, mówiąc że to tylko wymysły jakiejś kobitki, wyciągnięte od pijanych funkcjonariuszy, którzy po prostu mówili co chciała, bo chcieli się z nią przespać, na samym dusicielu z Bostonu, wybierającym sobie na ofiary wyłącznie słabe kobiety, kończąc. Patrząc pod tym kątem, zaproponowane przez Ruskina zakończenie jest jak najbardziej odpowiednie, satysfakcjonująco wiążące całą historię w jedną całość. Problem w tym, jak już pisałem, że to nie jest tylko czysta fikcja, a czyjeś życie. No i żeby jeszcze chociaż reżyser faktycznie zrobił z tym motywem coś ciekawego, przedyskutował go, wyczerpał temat. Zamiast tego dostajemy jedynie potwierdzenie, że problem istnieje. Mało.

Dusiciel z Bostonu (2023) - recenzja filmu [Disney]. Zabrakło wyczucia 

Loretta i Jean

Obie główne bohaterki grają zasadniczo w porządku. Coon jest przeraźliwie zimną, precyzyjną profesjonalistką, w związku z czym reżyser poświęca jej znacznie mniej czasu - żeby nie było zbyt nudno. Knightley natomiast jest znacznie bardziej emocjonalna. Uparcie walczy o swoje, przeżywa odnajdywanie kolejnych poszlak, boi się, kiedy ktoś zaczyna obserwować jej dom. Pod względem emocjonalnym jest dobrym awatarem widza, bez dwóch zdań. Szkoda jedynie, że scenariusz nie daje jej zbyt wiele do roboty ponad to. Walka o godne traktowanie w jej wykonaniu sprowadza się do usłyszenia nie, po czym udowodnienie, że to ona ma rację i ostateczną zgodę. Gdzieś w środku filmu dostajemy scenę między nią, a jej mężem, granym przez Morgana Spectora. Wywiązuje się kłótnia, ponieważ on dostał ofertę awansu, która będzie wymagała od niego regularnych wyjazdów za miasto, co oznacza, że Loretta musi zostać w domu z dzieckiem. Pada kilka ciężkich słów na temat poświęcenia, na temat ról społecznych i tym podobnych tematów, z którymi nie dość, że film nie robi niczego dalej (Spector po prostu znika do końca filmu), to jeszcze mąż ma trochę racji. Rzeczywiście praca sprawia, że Loretta jest gościem we własnym domu, a wychowaniem jej dziecka zajmuje się szwagierka. I to również mógł być interesujący wątek do omówienia i z nim również scenariusz absolutnie nic nie robi.

Widać, że Ruskin jest wciąż początkującym reżyserem i scenarzystą. Nie chodzi tylko o sposób w jaki prowadzi aktorów i scenariusz. Widać to również w tym jak buduje napięcie. W całym filmie czuć wyraźne nawiązania do stylu Davida Finchera i przede wszystkim jego "Zodiaka", lecz w kwestii wykonania naprawdę trudno jest je sprawiedliwie porównywać. Momenty, w których dzieją się morderstwa potrafią zaciekawić zdjęciami, jak choćby kiedy kamera blokuje się na cieknącym kranie, a widz słyszy tylko co dzieje się w sąsiednim pomieszczeniu. Ostatecznie jednak są to sceny bardzo krótkie, natychmiastowe, rzadko poświęcające choćby z minutę żeby zbudować odrobię napięcia przed 'eksplozją'. Przemoc i tak robi wrażenie, ale są to raczej płytkie emocje, nie zostające z nami na dłużej. Sztandarowym tego przykładem jest scena, w której Loretta idzie spotkać się z jednym podejrzanym osobnikiem. Facet zaprasza ją do środka, ale lokum w którym się znajdują jest tak dziwne, ciasne i podejrzane, że reporterka prędko ucieka, zostawiając podejrzanego samego. Brzmi trochę jak spotkanie z Arthurem Leigh Allenem w "Zodiaku"? Bo to właściwe ta sama scena, tyle że ściśnięta do 30 sekund. Rozumiem zamysł twórców, ale nie poczułem niczego ponad lekką irytację, że to już tyle.

"Dusiciel z Bostonu" to projekt ciekawy w zamyśle, położony jednak brakami warsztatowymi reżysera i scenarzysty w jednej osobie. Fabule brakuje napięcia i mocniej podkreślonych emocji, rozwiązanie nie satysfakcjonuje, ponieważ reszta filmu nie do końca sobie na nie zapracowała, a główny temat filmu został ledwie draśnięty, gdzie potrzebna była dogłębna eksploracja. Solidne zdjęcia, Keira Knightley i reszta obsady sprawiają, że film da się obejrzeć bez wylewania łez, lecz większość widowni wstanie od telewizora zawiedziona. Chyba że to dla kogoś pierwsza tego typu produkcja. Wtedy może poczuje się usatysfakcjonowany. Może.

Atuty

  • Ładne, przemyślane i klimatyczne zdjęcia;
  • Knightley i Coon jak zawsze świetne;
  • Intrygujący i spójny tematycznie... 

Wady

  • ...Choć bardzo powierzchowny w jego eksploracji;
  • Nie potrafi zbudować napięcia;
  • Finałowe wnioski Ruskina mogą potencjalnie wyrządzić więcej szkody, niż pożytku;
  • Mało satysfakcjonujące zakończenie. 

Keira Knightley siedzi na tropie "Dusiciela z Bostonu" w tej mniej angażującej, słabiej przemyślanej kopii "Zodiaka" Davida Finchera. Dobra obsada, solidne zdjęcia i kilka ciekawych pomysłów sprawiają, że jest to film, który można przy okazji obejrzeć, ale ostatecznie nie ma się tu czym zachwycać.

5,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper