Imperium światła (2022)

Imperium światła (2022) - recenzja, opinia o filmie [Disney]. Pierwszy oryginalny scenariusz Sama Mendesa

Piotrek Kamiński | 21.02.2023, 21:00

Hilary jest samotną, zmęczoną życiem pracownicą kina Empire, stojącego dumnie na wybrzeżu Anglii, w niewielkiej miejscowości Margate. Nie jest szczęśliwa, nie korzysta z uroków pracy w kinie, ale również się nie skarży. Uśmiech na jej twarzy natomiast pojawia się kiedy pracę w Empire rozpoczyna nowy bileter, znacznie od niej młodszy, czarnoskóry Stephen. Wspólnie zauważają, że trapiące ich problemy stają się mniej istotne, kiedy są przy sobie.

Sam Mendes nie nakręcił jakoś przesadnie wielu filmów, ale trzeba mu przyznać, że większość tego, co stworzył robi bardzo dobre wrażenie. Od "American beauty", przez "Skyfall", a na "1917" kończąc, są to intrygujące projekty o ciekawych koncepcjach, czy scenariuszach, świetnie zagrane i ambitnie nakręcone. Przez lata Mendes zapracował sobie na zaufanie producentów, aktorów i widzów. Dlatego teraz, kiedy na ekrany kin wchodzi pierwszy film jego autorstwa do którego napisał również scenariusz, nikogo nie dziwi wybitna obsada, czy pięknie skadrowane ujęcia autorstwa legendarnego Rogera Deakinsa. Jednak czy pierwszy, w pełni autorski scenariusz jest w ogóle w stanie do nich równać? Przekonajmy się.

Dalsza część tekstu pod wideo

Imperium światła (2022) - recenzja filmu [Disney]. Świetne występy całej obsady

Wspólne powitanie nowego roku

Parę głównych bohaterów grają Olivia Colman oraz Michael Ward i oboje są po prostu doskonali w tym, co robią. Hilary z początku sprawia po prostu wrażenie samotnej i może cierpiącej na lekką depresję, lecz z czasem na wierzch wychodzi prawdziwa natura jej problemów. Colman mistrzowsko oddaje wewnętrzny smutek i walkę swojej postaci. Widownia natychmiast rozumie i czuje targające nią emocje, cieszy się kiedy i ona zdaje się być szczęśliwa. Szczęście to zazwyczaj ma twarz Stephena, nowego pracownika kina. Mimo znaczącej różnicy wieku, łączy ich niezaprzeczalna chemia, co jest bardzo istotnym elementem, decydującym o powodzeniu tego wątku. Ponieważ Hilary i Stephen odkrywają, że problemy, z którymi na co dzień się borykają - bycie wytykanymi, obgadywanie za plecami - choć wynikają z różnych przyczyn, są czymś, co ich łączy. Rozumieją ból tego drugiego i to właśnie przyciąga ich do siebie.

Prócz nich w filmie pojawia się jeszcze kilka ciekawych nazwisk. Colin Firth gra właściciela kina, w którym dzieje się akcja większej części filmu i, wbrew typowi, gra osobę absolutnie zepsutą, niegodziwą i aż proszącą się o strzał pięścią między oczy. To aż niesamowite z jaką łatwością zwykle miły i dobrze wychowany Firth sprawia, że widz go nienawidzi. Nieprzesadnie istotną, ale jakże charakterystyczną postacią jest Norman, w którego wcielił się Toby Jones. Pracowałem za młodu w kinie i znałem kinooperatorów uszytych z dosłownie tego samego materiału. Norman jest kompletnie zafiksowany na swojej pracy, nie pozwala nikomu wchodzić do swojego królestwa - kabiny projekcyjnej - i wszystko, o czym mówi ma związek z technologią filmową. Później dowiadujemy się co nieco o jego przeszłości. Smutna to historia, lecz ponad wspomnienie o niej, Mendes nie robi z nią już niczego ciekawego. Podobnie z postaciami Toma Brooke'a i Hannah Onslow - aktorzy aż tryskają charakterem, ale scenariusz nie daje im niczego ciekawego do roboty.

Imperium światła (2022) - recenzja filmu [Disney]. Scenariusz nie może równać się z pozostałymi aspektami filmu

Stephen i Hilary

Rzecz dzieje się na początku lat osiemdziesiątych, kiedy ludzie ubierali się z klasą "bo tak", kiedy kina były eleganckie, a wyjście na film można było spokojnie traktować jako wydarzenie kulturowe. Kamera Deakinsa pięknie przenosi nas w tamte lata za sprawą bardzo naturalnego, wywołującego uczucie nostalgii oświetlenia i bardzo minimalistycznego podejścia do faktycznej pracy, ruchu samej kamery. Ciężko jest nie zachwycić się widokiem korytarzy kina - tych w użyciu oraz tych zapuszczonych - nie docenić piękna przykrytej przez liście w koronach drzew alejki w parku. Nawet złapany przez witrynę kina przemarsz skinheadów ma w sobie coś dziwnie pięknego. A właśnie! Skinheadzi!

Największym bólem dzisiejszego filmu jest to, że Mendes próbował napisać o kilku, niekoniecznie powiązanych ze sobą, odcieniach swojej młodości, przez co "Imperium światła" jest filmem nieskoncentrowanym, próbującym łapać zbyt wiele srok za ogon. Jest to film o ludziach kina, opowieść o problemach psychicznych, historia rasizmu w Anglii za czasów Margaret Thatcher, romans osób w bardzo różnym wieku. Problem polega na tym, że żadna z tych historii nie jest ostatecznie tą główną - wszystkie otrzymują pewną ilość czasu ekranowego, po czym po prostu wygasają, przechodzą w coś innego. Kiedy film wreszcie kończy się po dwóch godzinach, które zdają się trwać przynajmniej dwa razy tyle, ciężko jest czuć satysfakcję z poznania dobrze napisanej historii. Zbyt dużo w niej niedopowiedzeń, lakonicznego podejścia do wątków. Zamiast "wow", po wjechaniu na ekran napisów skwitowałem ją krótkim "aha". Wielka szkoda.

"Imperium światła" jest pięknie nakręconą, świetnie zagraną i udźwiękowioną produkcją. Kamera Deakinsa doskonale współgra z nutami Trenta Reznora, a reżyser wyciągnął świetne występy z absolutnie całej swojej obsady. Niestety, wszystkie te wybitne elementy marnują się odrobinę, spożytkowane na mocno niedoskonały scenariusz. Ostatecznie jednak jest to interesujące przeżycie i warto przekonać się o tym na własnej skórze. Jak na scenopisarski debiut wyszło całkiem nieźle. Dalej może już być tylko lepiej.

Atuty

  • Świetna reżyseria;
  • Błyskotliwe kreacje aktorskie;
  • Dobra, klimatyczna ścieżka dźwiękowa;
  • Piękne zdjęcia. 

Wady

  • Nie w pełni wykorzystany potencjał postaci;
  • Scenariusz próbuje opowiadać o wielu ważnych rzeczach, nie poświęcając żadnej z nich należycie dużo uwagi. 

"Imperium światła" nie powala scenariuszem, który próbuje opowiedzieć o zbyt wielu rzeczach naraz, ale absolutnie nadrabia wybitną stroną techniczną. Myślę, że warto sprawdzić nowy film Sama Mendesa nawet i dla samych wrażeń audio-wizualnych, nawet jeśli ostatecznie nie jest to produkcja która zostanie z większością widzów na dłużej. 

6,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper