Siła ducha (2023)

Siła ducha (2023) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Film o kobiecie w łódce

Piotrek Kamiński | 03.02.2023, 21:00

Szesnastoletnia Jessica od zawsze żyła blisko wody. Lubiła pływać, nie bała się pogody, potrafiła stawiać żagiel. Kiedy dowiedziała się, że jakiś chłopak okrążył cały świat łodzią, postanowiła pójść w jego ślady - zostać najmłodszą żeglarką, która tego dokona. Kiedy ją poznajemy, właśnie trenuje przed rejsem.

Prawdziwa historia Jessiki Watson, w dzisiejszym filmie granej przez Teagan Croft, była inspiracją dla setek, jeśli nie tysięcy osób. Zwykła dziewczyna z Australii, na przekór większej części dorosłego świata, postawiła przed sobą zadanie gargantuicznych rozmiarów. Okrążenie świata niewielką łódką byłoby przerażającym, niemożliwym do zrobienia wyczynem dla wielu dorosłych, a co dopiero drobnej nastolatki. To właśnie przeciwko takiemu myśleniu Watson podjęła się wyzwania, o którym ze szczegółami można poczytać w jej książce, albo trochę bardziej ogólnie na Wikipedii. Problem w tym, że materiał na film to z tego jest żaden...

Dalsza część tekstu pod wideo

Siła ducha (2023) - recenzja filmu [Netflix]. Scenariusz w wersji szkieletowej

Jess i Ben

W całym filmie uświadczymy dosłownie garstkę postaci. Jest sama Jessica, jak zawsze wspierająca ją rodzina, jej trener i przyjaciel, Ben Bryant (Cliff Curtis), i... Reporter telewizyjny, Craig Atherton (Todd Lasance). I to właściwie wszystko.

Rodzina głównej bohaterki jest aż do przesady po stronie córki, jak gdyby zupełnie nie przeszkadzał im fakt, że ta może w każdej chwili zginąć, ale mają przy tym swoje momenty. Anna Paquin daje czadu jako mama w scenach mocniej nacechowanych emocjami, zwłaszcza pod koniec filmu, choć i tak każdą scenę kradnie dla siebie młodsza siostra Jess, Hannah. Jak to dziecko - jest wygadana, nie ma hamulców, więc mówi zawsze to, co myśli i ogólnie jest przy tym urocza. Ben Bryant sam był kiedyś żeglarzem, ale wycofał się po wypadku, w którym życie stracił jeden z jego podopiecznych. Teraz głównie marudzi i gada jak gbur, ale jak nikt rozumie Jess i jej marzenia. Ich cicha relacja i subtelnie ukazana przyjaźń ciągną jakoś cały film - bez nich zapewne bym po prostu usnął w trakcie seansu. No i jest jeszcze pan Atherton. Lubię Todda Lasance. Był fajnym Cezarem w "Spartakusie", a teraz w miarę regularnie można zobaczyć go na YouTube jak grają z serialowym Spartakusem w różne gierki i ogólnie dobrze się bawią. Tutaj jednak jego postać jest tak nieudana, jak i cały ten projekt i do kompletu nieziemsko wręcz przewidywalna. W pierwszych minutach filmu poznajemy go jako szukającego sensacji buraka, który nie ma za grosz wiary w główną bohaterkę. Myślę, że sam jesteś w stanie się domyślić w jaki dokładnie sposób jego postać zmieni się na przestrzeni całego filmu. No i, nie oszukujmy się, cały jego wątek (jeśli można tak tych jego kilka scen nazwać) można było spokojnie wyciąć i nic by się nie zmieniło.

Siła ducha (2023) - recenzja filmu [Netflix]. Na poprawę nastroju jak znalazł 

Jess i jej rodzice

Cały film od góry do dołu wypchany jest pozytywną energią. Niby miło, zwłaszcza w tak smutnym jak ten obecny świecie, ale nie ma w tym wszystkim filmu. Nie ma stawki, nie ma emocji. To prawdziwa historia, więc raczej wiadomo jak się skończy, wszyscy po kolei podziwiają Jess i dziękują jej za bycie symbolem gonienia za marzeniami. W pewnym momencie dostajemy nawet montaż kilku wiadomości, które dziewczyna dostała od śledzących każdą kolejną milę fanów. "Siła ducha" to idealna propozycja żeby naładować się trochę pozytywną energią, jasne, ale prócz tego nie ma tu właściwie czego oglądać. Główna bohaterka siedzi w łódce i płynie. Ze dwa razy znajduje się w ciężkiej sytuacji, ale poza tym nic się nie zmienia. Myślałby kto, że przy tak pustym wątku A, poboczna historia reszty postaci będzie na tyle intrygująca i żwawa, że nawet nie odczuje się monotonii. Lecz nie! U rodziny i trenera nie dzieje się właściwie nic, a pan reporter w ogóle znika aż do ostatnich minut filmu. Czasami tylko pokażą na sekundę jego twarz.

W kwestii technicznej rzecz jest piekielnie nierówna. Bardzo podobała mi się pierwsza scena, w której Jess tańczy na łodzi do "Walking on a dream" od Empire of the sun. Wnętrze kołysze się z wolna na lewo i prawo, co zauważamy dzięki wystającemu znad schodków niebu, ale kamera jest przy tym absolutnie sztywna i nieruchoma. Nie wiem czy zamontowali ją na jakimś żyroskopowym ramieniu, czy całe ujęcie powstawało w studiu, a nie faktycznie na wodzie, ale efekt i tak jest absolutnie przyjemny dla oka. Podobnie dobre wrażenie robi późniejsza scena, w której Jess przygląda się swojemu żaglowi w nocy. Na niebie pełno gwiazd, a że woda jest spokojna, to wszystkie odbijają się w jej tafli. Efekt jest taki jakby łódka płynęła przez kosmos. Jestem względnie pewien, że nakręcili to w jakimś wielkim basenie z użyciem tony CGI, ale to nieważne. I tak efekt końcowy potrafi zachwycić. Tego samego nie powiem jednak o innej scenie na łódce, tym razem rozgrywającej się przy zachodzie słońca. Tak mizernej kompozycji obrazu nie widziałem już od dawna. Szkoda, bo gdyby trochę dłużej posiedzieć nad poszczególnymi obrazami, to efekt mógł być zwyczajnie piękny. Wciąż jest - jeśli wyciąć sobie mentalnie pierwszy plan i gapić się na samo tło. Ale chyba nie tak to powinno wyglądać.

"Siła ducha" jest kompletnie byle jakim filmem na podstawie ciekawej historii, która udowadnia jednak, że nie każda opowieść nadaje się do przerobienia na film. Aktorzy wypadają w porządku, końcówka potrafi wycisnąć łzę, czy dwie, ale ostatecznie i tak jest to film, który nigdy nie powinien był powstać w takiej formie, w jakiej go dostaliśmy. Strata czasu dla wszystkich, poza tymi, którzy potrzebują akurat teraz poprawić sobie wiarę w siebie. 

Atuty

  • Sympatycznie dobrane utwory;
  • Jedno, może dwa ciekawe ujęcia;
  • Relacja Jess i Bena;
  • Tona pozytywnej energii. 

Wady

  • Zero emocji;
  • Nic się tu nie dzieje;
  • Niby tylko 100 minut, a i tak za długi;
  • Nieprzemyślany, wiejący sztucznotą scenariusz. 

"Siła ducha" udowadnia, że nie każda historia nadająesię na film. Prawdziwa historia Jessiki Watson niesie ze sobą bardzo pozytywny przekaz, ale jako film jest zwyczajnie nudna. Raczej szkoda czasu. 

4,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper