Władcza pierścieni: pierścienie władzy (2022)

Władca pierścieni: pierścienie władzy (2022) - recenzja, opinia o serialu [Amazon]. Pięknie byle jaki

Piotrek Kamiński | 14.10.2022, 21:00

"Pierścienie władzy" dobiegły końca. Osiem godzin telewizji później wiemy już, czy najdroższy serial w historii wart jest zarówno swojej ceny, jak i bycia spadkobiercą jednej z najdoskonalszych trylogii w historii kinematografii. I "Hobbita".

Krótka odpowiedź, to: nie, absolutnie nie. Lecz porównywanie go z pierwszą trylogią Jacksona od początku stawiało go w trudnej, niemalże skazanej na porażkę sytuacji. Zapomnijmy więc na chwilę o tym, że to teoretycznie część szerszej historii świata przedstawionego dwadzieścia lat temu przez Petera Jacksona - a już zdecydowanie wymażmy z pamięci fakt, że to produkcja oparta na prozie Johna Ronalda Reuela Tolkiena i sprawdźmy, czy serial Amazona broni się chociaż jako w pełni samodzielna produkcja. Będą spoilery z całego sezonu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Władca pierścieni: pierścienie władzy (2022) - recenzja serialu [Amazon]. Mało fabuły w fabule

Numenor

Historia przedstawiona w pierwszym sezonie biegnie czterema różnymi, tylko częściowo zazębiającymi się torami. Przede wszystkim mamy historię Galadrieli (Morfydd Clark), przywódczyni armii elfów ścigających Saurona i jego sługusów. Bardzo pochopnie podejmowane decyzje i niewiarygodne zbiegi okoliczności, które przy odrobinie dobrych chęci nazwać można losem stawiają ją na drodze niejakiego Halbranda (Charlie Vickers), tajemniczego człowieka z krain południa. Kilka razy spotka się też z Elrondem (Robert Aramayo), głównym bohaterem drugiej nitki fabularnej. Znany też z "Władcy Pierścieni" półelf wyruszy do Khazad Dum, stolicy krasnoludów, aby prosić o pomoc swojego przyjaciela, Durina (Owain Arthur). Tyle jeśli chodzi o tkanie sieci połączeń, bo pozostałe dwie nitki fabuły opowiadają o czymś zupełnie innym i być może połączą się z główną osią dopiero w kolejnych sezonach. Z jednej strony mamy małych (nie)hobbitów i czarodzieja (Daniel Weyman), który absolutnie, zdecydowanie nie jest Gandalfem. Z drugiej wystrzyżonego na zapałkę elfa (Ismael Cruz Cordova) z obowiązkowym międzygatunkowym wątkiem miłosnym.

Potencjał na solidną opowieść zdecydowanie jest, ale twórcy jak dotąd raczej średnio go wykorzystują. Co wydarzyło się przez tych osiem godzin? Galadriela oddala swój sztylet, symbolicznie wyzbywając się pragnienia zemsty, które paliło ją cały sezon. Elrond pogodził się z Durinem i dowiedział o istnieniu mithrilu. Nieznajomy, który potrafi czarować okazał się być magiem. Elf dał się porwać, uciekł i brał udział w sieczce tak wielkiej, że aż wyrosła z niej góra przeznaczenia. I to właściwie tyle. Trochę mało, ale z drugiej strony, jak to zauważył kiedyś Kevin Smith, trylogię też można zasadniczo spłaszczyć do poziomu "idą, idą, dochodzą, wracają", a jednak są to filmy niezaprzeczalnie świetne. Bo diabeł tkwi w szczegółach! No więc jak przedstawiają się one w serialu Bezosa?

Władca pierścieni: pierścienie władzy (2022) - recenzja serialu [Amazon]. Sporo postaci, bardzo różnej jakości

Halbrand myśli

Zacznijmy od stwierdzenia oczywistego. Galadriela w wersji Morfydd Clark jest beznadziejną główną bohaterką. Nie ma w sobie za grosz charyzmy, ani jednego sympatycznego pierwiastka, choćby jednej interesującej cechy. Jest niemalże chodzącą doskonałością, a jej jedyną wadą jest jej wybuchowy temperament, który twórcy tłumaczą jej wciąż młodym wiekiem. No tak, w końcu ma dopiero kilka tysięcy lat, nie miała kiedy nabrać mądrości, którą może pochwalić się choćby znacznie od niej młodszy Elrond. Kiedy dzisiejsi scenarzyści zrozumieją wreszcie, że bohaterowie, którym właściwie zawsze wszystko się udaje są nudni - przynajmniej w głównej roli?

Podobnie nijaki jest wspomniany wyżej elf, Arondil. Oboje z Galadrielą męczą się z tym samym, posągowym wyrazem twarzy przez cały sezon. Historia jego znajomości z Bronwyn (Nazanin Boniadi) mogłaby być nawet ciekawa - nawet jeśli dosyć sztampowa - ale ciężko jest wczuć się w ich uczucie, kiedy on sprawia wrażenie jakby sparaliżowało mu twarz, a chemia między nimi w zasadzie nie istnieje. A przecież gdzie indziej twórcy serialu pokazują, że jak chcą to potrafią napisać relację sympatyczną, a nawet i komiczną. Przyjaźń Elronda i Durina jest zabawna i pełna serca, a żywiołowa żona tego drugiego tylko dodaje ich scenom uroku. O Harfootach, czyli tutejszych hobbitach nie ma co rozmawiać. Wyglądają ciekawie, ale postacie z nich żadne. Urocze dzieciaki obcujące z potężnym czarodziejem są jeszcze nieszkodliwe, ale już starszyzna w jednej scenie mówiąca o tym, jak ważne jest aby się nie rozdzielać, po czym w następnej krzycząca, że rodzinę Nori (Markella Kavenagh) trzeba zostawić, niech ich wilki zjedzą, bo tata zwichnął nogę, to za dużo jak na moją głowę.

Najbardziej intrygującą i jedną z niewielu faktycznie charyzmatycznych postaci w serialu jest Halbrand, przywołujący ducha żwawych, żywych, ciekawie napisanych i zagranych bohaterów trylogii. Oczywiście część z tego bierze się z faktu, że widz od początku zastanawia się o co tak naprawdę mu chodzi. Nie do końca rozumiem jednak jaki zamysł towarzyszył scenarzystom, kiedy go pisali. Z jednej strony odcinamy się od książek, zmieniamy gigantyczną ilość detali, chronologię wydarzeń, ściskamy do kupy całe setki lat historii, z drugiej bawimy się z widzami w kotka i myszkę, sugerując, że Sauronem może być kto inny, z trzeciej przedstawiamy go jako kowala i parujemy finalnie z Celebrimborem (Charles Edwards), wysyłając jasny sygnał wszystkim znającym temat, że oto stoi przed nimi Sauron w ludzkiej formie. Równie dobrze można by mu zrobić bliznę z literą S na czole. Tak, czy inaczej, sama postać, jak i jej relacja z Galadrielą była całkiem ciekawa.

Władca pierścieni: pierścienie władzy (2022) - recenzja serialu [Amazon]. Sympatyczna powierzchowność

Książę Durin wita Elronda

Na koniec pozwolę sobie ponownie podkreślić coś, o czym wspominałem już pisząc o pierwszych odcinkach. Czysto wizualnie serial wygląda bardzo dobrze. Efekty specjalne robią świetne, wielkoekranowe wrażenie, miasta potrafią wprawić w zachwyt, a kostiumy - mimo że nie tak realistyczne jak u Jacksona - spełniają swoje zadanie bardzo dobrze. Do tego serial jest po prostu pięknie oświetlony, raz za razem potęgując wrażenie epickości tego co oglądamy. Lecz i tu czar pryska nieco, gdy zaczniemy przyglądać się detalom.

Choreografia walk woła zwykle o pomstę do nieba. W pierwszym odcinku Galadriela w pojedynkę rozwala lodowego trolla, majtając wokół niego mieczem jakby na oślep, sprawiając wrażenie jakby nawet go nie trafiała, po czym stwór po prostu pada martwy. Piękne, szerokie ujęcia zdają się jedynie wprowadzać lokacje, aby później już nie wracać. Kamera, zamiast pokazywać przygotowane plany zdjęciowe jak najszerzej, chwalić się nimi, woli siedzieć w zbliżeniach, pokazując co najwyżej mury miast, albo jakieś pojedyncze drzewa.

"Pierścienie władzy" to książkowy przykład zmarnowania niemalże nieograniczonego budżetu. Wszystko w tym serialu krzyczy "nieźle, ale mogło - i powinno - być lepiej". Postacie mają potencjał, historia jest już napisana, pieniędzy na godne przeniesienie wizji Tolkiena na ekran też nie zabraknie. Tymczasem dostaliśmy co najwyżej średnią produkcję pozbawioną tempa i - jeśli ktoś nie zna już tej historii z książki - wyraźnego celu. Można sprawdzić z ciekawości, choć tak naprawdę trochę szkoda ośmiu godzin życia. Jeśli natomiast jesteś ortodoksyjnym fanem Śródziemia, nie włączaj nawet pierwszego odcinka. Seksi, gotycka Sheloba to przy tym pikuś.

Atuty

  • Elrond i krasnoludy;
  • Pięknie zrobione lokacje;
  • Klimatyczne oświetlenie;
  • Ścieżka dźwiękowa;
  • Kilka całkiem epickich momentów. 

Wady

  • Antypatyczna główna bohaterka;
  • Rozwleczona, byle jaka fabuła;
  • Postacie regularnie podejmują głupie, nielogiczne decyzje, bo trzeba popchnąć fabułę do przodu;
  • Słabo nakręcone walki;
  • Brak jakiegoś głównego celu;
  • Stworzyli piękne miejscówki, po czym w ogóle ich nie pokazują;
  • Dla fanów Tolkiena - bardzo mocno odbiega od znanej historii.

"Pierścienie władzy" kończą swój pierwszy sezon kilkoma zwrotami akcji, których spodziewał się chyba każdy. To wciąż pięknie wyglądająca produkcja, ale zazwyczaj brakuje jej duszy. Ładny średniak z pojedynczymi, dobrymi momentami. 

5,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper