Blondynka (2022) – recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Opowieść bez szminki i lukru

Blondynka (2022) – recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Opowieść bez szminki i lukru

Iza Łęcka | 19.09.2022, 23:12

Marilyn Monroe – kto chociaż raz nie słyszał o jednej z najbardziej znanych aktorek w historii Hollywood? Kiedy więc Netflix zapowiedział jedną ze swoich nadciągających premier, która w dodatku miała zadebiutować na festiwalu filmowym, stało się jasne, że streamingowy gigant ma chrapkę na więcej – i udało mu się to uzyskać... Zapraszam do recenzji jednego z najgłośniejszych wrześniowych filmów Netflixa, „Blondynki”.

Marilyn Monroe to ikona, symbol seksu, jedna z najbardziej rozpoznawanych gwiazd Hollywood, artystka, której wizerunek tak mocno zapisał się na kartach historii popkultury, że systematycznie jest odtwarzany, staje się inspiracją dla nowych gwiazdek, płótnem idealnym nie tylko dla nowych produkcji. Jej makijaż, fryzura, uwodzicielski tembr głosu czy najpopularniejsze kreacje powracają, a „idealny rozmiar” 90-60-90 jest w świadomości wielu kobiet. Jaka jednak była naprawdę ta roześmiana i uwodzicielska aktoreczka, symbol Fabryki Snów? Zapraszam dalej.

Dalsza część tekstu pod wideo

Reżyser Andrew Dominik próbuje dokonać niemożliwego – bierze na warsztat życie Monroe i czerpiąc z bestsellerowej powieści, pragnie uderzyć w nowe tony. Czy ta sztuka mu się udaje? I tak, i nie.

Blondynka (2022) – recenzja filmu [Netflix]. Grzeczna dziewczynka

Blondynka (2022) – recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Ana de Armas jako Marilyn Monroe

Norma Jeane Mortenson przyszła na świat w 1926 roku w Los Angeles. Nie zna swojego ojca, a matka próbuje za wszelką cenę wmówić jej, że jest on człowiekiem ważnym, szanowanym i kochającym – niestety, wiadomość o ciąży na trwałe pozbawiła ją jego płomiennego uczucia, a wszystko przecież przez dziecko, które przyszło na świat. Targana niesamowicie silnymi emocjami, niestabilna i przemocowa w swoich zachowaniach Gladys próbuje zabić Normę, która z czasem trafia pod opiekę systemu. Po kilkunastu latach świat słyszy o niej pierwszy raz – tym razem jednak nie o Normie Jeane, a Marilyn Monroe.

Po traumatyzujących czasach dzieciństwa, które na stałe odciskają piętno w sposobie postrzegania rzeczywistości oraz relacjach damsko- męskich bohaterki, twórcy wykonują szybki sus do przodu i przedstawiają Marilyn na początku swojej kariery, w czasie, gdy nabierała coraz większego rozpędu, ale musiała mierzyć się z kolejnymi przejawami przemocy, molestowania czy lekceważenia. Jej życie naznaczone jest blaskiem fleszy i uwielbieniem tłumów, które są niczym miecz obosieczny, bo przynoszą doświadczenie różnorodnej jak kolory szminki patologii. Podczas recenzowanej „Blondynki” śledzimy poczynania Normy od jej dzieciństwa do nieszczęśliwego końca.

Angaż Any de Armas w recenzowanej produkcji wzbudzał niemałe emocje już od pierwszego ogłoszenia. Trzeba jednak przyznać, że niezależnie od wyboru producentów, zawsze pojawiłyby się głosy sprzeciwu, to nieuchronne w przypadku tego typu projektów. Dla aktorki „ta rola” była przede wszystkim szansą – wcielenie się w ikonę popkultury to nie lada wyzwanie, moment przełomowy dla kariery, który może zniweczyć wieloletnie starania, bądź wynieść artystę na piedestał. I pod tym względem „Blondynka” przypomina mi nieco „Spencer” - o Kristen Stewart również mówiło się w podobnym tonie, a wydaje mi się, że Akademia, podobnie jak poprzedniczkę, dostrzeże i Kubankę, bo jej determinacja, by dokładnie przedstawić Monroe była ogromna. Nie chodzi mi oczywiście tylko o charakteryzację, bo specjaliści wykonali kawał dobrej roboty, ale przede wszystkim o wyćwiczone gesty, głębokie spojrzenia, charakterystyczne reakcje. De Armas ze wszystkich sił, niczym prymuska siedząca w pierwszej ławce, stara się być Marilyn i nie chce zaliczyć choćby najmniejszej wpadki – choć swego czasu sporo mówiło się o jej charakterystycznym akcencie, za wszelką cenę starała się go pozbyć. Za tę dbałość o nawet najdrobniejsze szczegóły należy się jej wyróżnienie.

Blondynka (2022) – recenzja filmu [Netflix]. Norma i Marilyn

Blondynka (2022) – recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Monroe i Miller


 Poprzez lata popularności gwiazdy „Słomianego wdowca” Hollywood było mekką dla „tatusiów”, którzy marzące o karierze młode aktorki traktowali z przymrużeniem oka, niekoniecznie poważnie, ot, byleby kasa się zgadzała, a oko (czy w wielu przypadkach przyrodzenie) zostało zaspokojone. Choć Marilyn była sławna i teoretycznie wolna, nieustannie mierzyła się z naciskiem i molestowaniem, przejawami przemocy, która została w „Blondynce” pokazana bezpardonowo i bez eleganckiej otoczki. W trakcie recenzowanego filmu śledzimy jej relacje romantyczne, które były przeróżne – dzikie i wolne jak z potomkami Charliego Chaplina i Edwarda G. Robinsona, ograniczające jak w związku z byłym sportowcem Joe DiMaggio czy budujące i wspierające z Arthurem Millerem. Wszystkie jednak doczekały się nieszczęśliwego finału i niespełnienia.

Andrew Dominik przyjmuje własną koncepcję na przedstawienie seksbomby XX wieku, biorąc pod lupę amerykańską branżę filmową i jej patologie. W drugiej połowie filmu balansuje on między wyobrażeniami, rauszem pod wpływem leków i środków odurzających a scenami pełnymi przemocy, które gryzą się z naszą wizją życia gwiazdy. Choć w wielu punktach reżyser odstępuje od narracji z powieści Joyce Carol Oates, krok w krok podąża w jednej kwestii za autorką – jego i jej Marilyn za wszelką cenę pragnie być kochana. Jest w stanie być bita, poniewierana, tłamszona i upajana przeróżnymi środkami, byleby choć na chwilę uzyskać aprobatę, poczuć „miłość tatusia”, na którego zawsze czekała. Motyw niespełnionego rodzicielskiego uczucia, bycia sierotą pomimo żyjących rodziców, tak bardzo wydaje się wypaczać postrzeganie rzeczywistości przez aktorkę, że staje się jednym z czynników prowadzących do jej upadku. Choć postrzegana jako symbol seksu, Monroe zdawała się nigdy nie dorosnąć, a jej infantylność regularnie brała górę.

W recenzowanej „Blondynce” możemy znaleźć jedno silne przesłanie – Marilyn Monroe była kreacją Normy Jeane. Ten wdzięk, aparycja, uwodzicielska gra w wielu momentach były określane wyłącznie jako iluzja, postać stworzona na potrzeby show biznesu, podczas gdy pod pełną seksapilu otoczką skrywała się zagubiona, pełna tremy, niepewności i lęku istota. O tym że aktorka wielokrotnie mierzyła się z atakami paniki i traumy na planach filmowych, wspominano nagminnie w jej biografiach i tekstach analizujących życie, dlatego autorzy poszli za ciosem i nie zdecydowali się zrezygnować również z tego aspektu jej życia.

Blondynka (2022) – recenzja filmu [Netflix]. Dotyka, obrzydza, odurza

„Blondynka” nie jest produkcją idealną, ale nie taka jej rola. O Monroe powiedziano i napisano już wiele, tymczasem Netflix i Dominik próbują dotknąć jej życiorysu jak najbardziej – brutalnie, bez opamiętania, przedstawiając ją w roli ofiary, która od najwcześniejszych lat życia była krzywdzona. Ta gwiazda stopniowo gasła, zanim na dobre zdążyła zapłonąć – przez własne lęki, kompleksy, potrzeby, później za sprawą toksycznych relacji i uzależnień. To nie była seksbomba, którą byliśmy w stanie zapamiętać i właśnie taki obraz planują utrwalić twórcy, sięgając spojrzeniem za kurtynę na scenie. Za scenariuszem podąża nieobliczalna praca kamery, która nieustannie się zmienia, w wielu ujęciach koncentrując się przede wszystkim na de Armas. Przyjmując specyficzną wizję pomieszania jawy z wyobrażeniami, niespełnionymi potrzebami czy efektami uzależnień, format ekranu szaleje, kolory przechodzą zmiany, a filtry są modyfikowane – ten chaos z jednej strony drażni, a z drugiej wpisuje się w pomysł odstąpienia od dramatu biograficznego na rzecz historii utrzymanej w zupełnie innym, niczym z koszmaru, klimacie. Ja to kupuję

Obraz Andrew Dominika ma szokować i być kontrowersyjny – i taki jest w istocie. Zamiast spróbować wywołać współczucie i sięgnąć po empatię, autor wielokrotnie przekracza cienką linię wyczucia i dobrego smaku. Czy jednak sens życia ikony został uchwycony? Z tym już bym polemizowała. Dla samej kreacji Any do Armas warto sprawdzić „Blondynkę”, choć Wasze odczucia mogą być całkowicie sprzeczne z moimi. Ten seans mnie poruszył, odrzucił i obrzydził jej postać, nie tylko skłaniając do zastanowienia, ale przede wszystkim przygnębiając. Trudne emocje na ekranie powodują dyskomfort, ale do mnie przemawiają. Marilyn Monroe w oczach Dominika nie jest tą, którą chcielibyśmy pamiętać i jaką mamy zakorzenioną w swoim umyśle. Ale może to dobrze...

Atuty

  • To Marilyn, jakiej mogliśmy nie znać
  • Kreacja Any de Armas
  • Bardzo silna chemia między odtwórczynią głównej roli a jej ekranowymi partnerami
  • Ten obraz szokuje i wzbudza spore emocje
  • Dokładne oddanie kultowych scen z udziałem gwiazdy
  • Motyw przemocy panującej w Hollywood

Wady

  • Zabawa formą, zmiana ujęć wprowadza totalny chaos
  • Andrew Dominik eksploatuje emocje widza
  • Wbrew pozorom scenariusz pozostaje jednowymiarowy
  • Historia momentami traci tempo

„Blondynka” wywołuje emocje, niczym napalony facet bez pytania dotykając najbardziej intymnych punktów. Ana de Armas błyszczy, urzeka, ale przede wszystkim powoduje współczucie. Produkcja Netflixa nie należy do najłatwiejszych filmów.

7,5
Iza Łęcka Strona autora
Od 2019 roku działa w redakcji, wspomagając dział newsów oraz sekcję recenzji filmowych. Za dnia fanka klimatycznych thrillerów i planszówek zabierających wiele godzin, w nocy zaś entuzjastka gier z mocną, wciągającą fabułą i japońskich horrorów.
cropper