Czas dla siebie (2022)

Czas dla siebie (2022) - recenzja, opinia o filmie [Netflix].  Wielka impreza, ale bez pompy

Piotrek Kamiński | 26.08.2022, 21:00

Huck zawsze lubił imprezować na sto dziesięć procent ze swoim najlepszym kumplem, Sonnym. Jednak kiedy ten drugi wziął ślub i ustatkował się, ich drogi zupełnie się rozeszły. Kiedy zbieg różnych okoliczności sprawia, że Sonny wychodzi na nudziarza, chłopak postanawia odezwać się do dawnego przyjaciela i pokazać jak ostro potrafi się wciąż bawić.

Ciekawe jak nieprzewidywalną kochanką jest kinematografia. Bierzesz Kevina Harta, parujesz go z większym, ale też zabawnym aktorem, oddajesz obu umiarkowanie znanemu reżyserowi z dobrym tytułem, albo dwoma za pazuchą i wychodzi "Agent i pół" - głupi, ale regularnie zabawny, więc jak na komedię okej. Bierzesz Marka Wahlberga, parujesz go z bardziej absurdalnym, mniej maczo, ale również zabawnym aktorem, oddajesz obu umiarkowanie znanemu reżyserowi z dobrym tytułem, albo dwoma i wychodzi "Policja zastępcza" - okrutnie głupia, ale przezabawna komedia z DOSKONAŁYM wstępem z Dwaynem Johnsonem i Samem Jacksonem. Wszystko pięknie. Bierzesz więc za trzecim razem mało znanego reżysera z jedną, albo dwoma porządnymi komediami na koncie, oddajesz mu Harta i Wahlberga, po czym wychodzi... komediowa mielizna. Ale jak to?!

Dalsza część tekstu pod wideo

Czas dla siebie (2022) - recenzja filmu [Netflix]. Połowicznie dobry casting

Huck, Sonny i pożyczony żółw

Lubię Kevina Harta, ale jego styl wymaga mocnego scenariusza, jeśli ma wyjść zabawnie. Zasadniczo wszystko, co gość robi w swoich filmach to ładuje się w sytuacje grubo ponad jego siły i bardzo głośno narzeka, że mu się to nie podoba. Jeśli sytuacja jest odpowiednio absurdalna, z dużą dozą sytuacyjnego humoru, jak choćby w niespodziewanie świetnym "Jumanji: Przygoda w dżungli", to Hart staje się jasnym punktem całego projektu i wali raz za razem komediowym złotem. Gorzej, jeśli sytuacja, jak w przypadku dzisiejszego filmu, jest raczej zwyczajna, tylko lekko wykraczająca poza coś, z czym mógłby mierzyć się i zwykły Kowalski, bo wtedy Kevin staje się zwyczajnie męczący, a nie zabawny. Pojedyncze wybryki, jak skok z wingsuitem z samego otwarcia i później sytuacja z dzikim kotem są szczerze zabawne, idealnie skrojone pod tego konkretnego aktora, ale to raptem dwie sceny w całym filmie.

Jestem za to pełen podziwu dla osoby, która wymyśliła żeby w roli wiecznie nabuzowanego, kompletnie nieogarniętego dużego dziecka obsadzić Marka Wahlberga. On przecież urodził się do grania tego typu ludzi! Jasne, jak zrobi groźną minę, to sprawdza się jako twardziel-zabijaka, lecz sposób w jaki się wypowiada, jego miny, tembr głosu zdają się aż krzyczeć „nie wiem co tutaj robię”. Jego Huck Dembo nie może pogodzić się z faktem, że robi się coraz starszy. Otacza się więc młodymi ludźmi, urządza zwariowane imprezy urodzinowe i wydaje kasę na lewo i prawo. Jego relacja z Sonnym jest tyleż wiarygodna, co nieistniejąca. Chłopaki z biegiem lat stali się dla siebie obcymi ludźmi, więc nie potrzebują sprawiać wrażenia dwóch połówek jednego owocu. Film pokazuje wręcz jak toksyczne skutki dla obu ma ta ich znajomość. Po czym elegancko się z tego wycofuje, bo przecież tak właśnie złożone są komedie o kumplach – wszystko fajnie, załamanie, koniec przyjaźni, zwrot i happy end. Standard do bólu.

Czas dla siebie (2022) - recenzja filmu [Netflix]. Boleśnie niewykorzystany potencjał

Co tam się dzieje?!

Najsmutniejsze jest to, że film Johna Hamburga ma zadatki na dobrą komedię. Postacie zostają opisane szybko i wyraziście, po czym reżyser i scenarzysta w jednej osobie wrzuca je w kolejne potencjalnie zabawne sytuacje – survival na safari, włamanie do czyjegoś domu, domówka ze znanym piosenkarzem, imprezowy autokar, starcie z bardzo niegroźnie wyglądającym, groźnym lichwiarzem. Teoretycznie żarty same się piszą, ale w praktyce efekt jest taki, jakby reżyser po prostu wpuścił swoich aktorów na plan z bardzo ogólnymi wskazówkami i kazał im być śmiesznymi. No nie ma się tu przez większość filmu z czego śmiać, nawet ustawiając poprzeczkę dosyć nisko i akceptując gagi takie jak bardzo malutka kupka jednego z głównych bohaterów.

Finalnie „Czas dla siebie” ma nawet niezły morał. Pokazuje jak ważne jest wzajemne zaufanie, że nie można próbować kontrolować całego życia, tak swojego, jak i swoich bliskich. Lecz w filmie komediowym w pierwszej kolejności zależy mi na tym żeby móc się regularnie pośmiać, a ciepły finał przyjmuję jedynie jako miły dodatek. A prawda jest taka, że jakiś zimny człowiek bez serca stwierdził, że jak postawi przed kamerą aktorów takich jak Hart, Wahlberg, Regina Hall, czy Jimmy Yang przed kamerą i krzyknie akcja, to komedia zrobi się sama. 

To nie jest zły film. Wygląda porządnie, aktorzy zrobili tyle ile mogli, ale słabego scenariusza się nie przeskoczy, więc efekt jest co najwyżej znośny, co w przypadku filmów komediowych jest jednoznaczne z byciem niewypałem i stratą czasu – czyli jeszcze gorzej, bo nawet z niekompetencji filmowców się nie można pośmiać Szkoda, bo potencjał był.

Atuty

  • Kilka pojedynczych żartów trafia w dychę;
  • Ładny, ciepły finał z morałem;
  • Wahlberg idealnie dopasowany do roli;
  • Sprawnie, szybko zmontowany, dzięki czemu chociaż się nie dłuży.

Wady

  • Marnuje znaczną większość potencjalnie zabawnych sytuacji;
  • Sto razy już się ten film widziało i do kompletu nie oferuje zupełnie nic świeżego.

„Czas dla siebie” najlepiej spędził, jeśli zrobisz coś innego niż oglądanie nowej propozycji Netflixa. Kevin Hart i Mark Wahlberg to ciekawe połączenie, lecz zabrakło dobrego, zabawnego scenariusza, który pozwoliłby rozwinąć im skrzydła. Da się obejrzeć, ale nie polecam.

4,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper