Carter (2022)

Carter (2022) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Ponad dwie godziny akcji non stop

Piotrek Kamiński | 08.08.2022, 21:00

Po świecie rozprzestrzenił się groźny wirus, zasadniczo robiący z ludzi zombie. Główny bohater budzi się w pokoju hotelowym, umazany czyjąś krwią, pozbawiony wspomnień, nie znający nawet swojego imienia. Wie tylko, że ktoś chce go zabić, lecz kobiecy głos odzywający się w jego głowie postara się aby do tego nie doszło.

Słyszałem ostatnio, że ludziom zaczynają przejadać się long take'i, bardzo długie sceny kręcone bez cięcia, wymagające tytanicznych nakładów pracy do przygotowania, a później zgrania wszystkich elementów, punktów stycznych, zapalników i czego tam jeszcze. Przyznam, że nie rozumiem dlaczego. Przecież dobrze przygotowany i odpowiednio wykorzystany long take potrafi zrobić piorunujące wrażenie. Czy będzie to scena walki, w której postacie przelatują przez drzwi i okna, a naraz walczy dwadzieścia osób, czy niespieszny spacer ulicami tętniącego życiem miasta, czy nerwowy bieg przez pole bitwy, jak w "1917". Niestety, istnieje też coś takiego jak "za dużo czegoś dobrego", więc jeśli film przepełniony jest takimi długimi ujęciami, to tracą one swój wyjątkowy charakter - coś czego kompletnie nie rozumie ostatnimi laty Hideo Kojima. No i oczywiście jest jeszcze dzisiejszy film, w którym reżyser, wzorem na przykład "Birdmana" Alejandro Inarritu, prezentuje cały film jak gdyby nakręcono go jednym, ekstremalnie długim ujęciem. Tylko, że akurat "Birdman", jeśli dobrze pamiętam, zrobił to bardzo dobrze i przekonująco, a "Carter"... Nie.

Dalsza część tekstu pod wideo

Carter (2022) - recenzja filmu [Netflix]. Fabuła jak ze starej gry video

Ha-Na, córka lekarza, który stworzył lek na niszczącego świat wirusa

Główny bohater (Joo Won) nie ma pojęcia kim jest. Głos przemawiający do niego z urządzenia, które najwyraźniej wszczepiono mu w głowę nazywa go po prostu "Carter". Podobno jego córka złapała wirusa, o którym wspominałem wyżej, a jedyną szansą na ratunek jest znajdujący się w Korei lekarz. Najpierw jednak trzeba dostarczyć mu jego własną córkę. Nie będzie to jednak takie łatwe. Na drodze Cartera stoi CIA, a i obie Koree nie są pewne, czy mogą mu ufać, ponieważ wciąż nie wiadomo, kto stoi za przewrotem w tej północnej, a CIA zdają się znać go pod innym niż wszyscy inni nazwiskiem. O co tu właściwie chodzi? Kto mówi prawdę, a kto chce jedynie wykorzystać głównego bohatera dla własnych celów?

To całkiem ciekawe, nawet jeśli trochę sztampowe pytania, ale wcale nie na wszystkie poznamy odpowiedź już w tym filmie, a niektóre zdają się być zwyczajnie dziurami bez żadnej sensownej odpowiedzi. Twórcy ewidentnie zostawiają sobie kilka uchylonych furtek, mogących prowadzić do potencjalnej kontynuacji. Struktura całego filmu do złudzenia przypomina gry video - brutalna, szybka akcja z dziesiątkami trupów wszędzie dookoła, po czym kilka minut wyjaśniającej to i tamto rozmowy. I tak non stop przez ponad dwie godziny. Sęk w tym, że w grach to my sterujemy poczynaniami głównego bohatera, więc jesteśmy cały czas zaangażowani. Kiedy pomiędzy krótkimi momentami ekspozycji fabuły jedyne co robimy to, oglądanie jak "gra" ktoś inny, znacznie trudniej jest utrzymać ten sam stopień zainteresowania. Do kompletu całość nie jest nawet napisana jakoś przesadnie dobrze. Bardzo długo czekamy na jakiekolwiek okruchy wyjaśnienia, postacie można spokojnie określić krótkimi "żona", "przeciwnik", "lekarz" i tak dalej, bo i tak niczego więcej nie da się o nich powiedzieć. Tak więc być albo nie być filmu zależy od tego jak wyszły te wspomniane już sceny akcji...

Carter (2022) - recenzja filmu [Netflix]. Przerost ambicji, niedostatek talentu

Główny bohater filmu

Początek robi całkiem sympatyczne wrażenie. Kamera leci ulicami miasta, obserwując z góry jadący autobus. Później płynnie wsiada do środka, pokazuje jego pasażerów, najwyraźniej kolegów Ethana Hunta z "Mission Impossible", bo wszyscy po kolei zakładają wyposażone w niewidzialne kamery okulary i ruszają do budynku, w którym znajduje się nasz główny bohater. Kamera w międzyczasie zalicza szybką rundę po okolicy i ostatecznie wlatuje do pokoju, w którym znajduje się Carter. Akcja leci dalej, dostajemy pierwszą rozrubę, kilka gołych Koreanek i ubranych w same stringi Koreańczyków, kolejną rozrubę, a po niej jeszcze jedną, zanim Carter nie wsiądzie do podstawionego auta, aby złapać oddech i żeby widz mógł zacząć dostawać strzępki informacji tłumaczące co się tu właściwie dzieje. Kolejnym kadrom nie brakuje ambicji, niektóre potrafią zrobić naprawdę solidne wrażenie, czy to kompozycją, czy samym umiejscowieniem kamery względem akcji, lecz nawet już w tej pierwszej sekwencji zaczynają być widoczne rysy, które przy bliższej inspekcji okazują się być wręcz pęknięciami na tafli kinematograficznego szkła.

Jest taki moment, w którym Carter wyskakuje przez okno jednego budynku, przelatuje przez ulicę i wbija się – razem z kolejną szybą – do wnętrza kolejnego. Czysto teoretycznie brzmi to całkiem fajnie i efekciarsko, lecz sposób wykonania pozostawia odrobinę do życzenia. Carter wypada przez jedno okno i leci w dół, po czym nagle tło przesuwa się w taki sposób jakby leciał idealnie do przodu, bez żadnego ruchu  wertykalnego. Kamera trzęsie się przy tym jak cholera żeby widz nie zauważył gdzie są cięcia i jak kulawo wypada CGI. To tylko przykład pierwszy z brzegu, ale absurdalnie źle ukrytych cięć jest w filmie Jung Byung-gila całe zatrzęsienie. Kamera lata z miejsca w miejsce jak poparzona, czasami bardzo płynnie, kiedy zawieszona jest na dronie (czyli jakieś 50% wszystkich scen), a kiedy indziej sprawiając wrażenie, jakby operator miał padaczkę. A i tak jakimś cudem lwia część wszystkich cięć jest tak boleśnie widoczna i tak szarpie obrazem, że aż wstyd patrzeć.

Film jest krwawy jak diabli – to trzeba mu przyznać. Carter morduje przez te 134 minuty dosłownie dziesiątki, jeśli nie setki ludzi, używając wszystkiego, od broni palnej, przez noże, na bombach kończąc. Kamera nigdy nie boi się pokazać ostrza wchodzącego w ciało przeciwnika, a pod koniec filmu wręcz serwuje nam wydłużone ujęcie powolnego wbijania noża w twarz stawiającego opór wroga. Problemem jest – jak to często bywa – zbyt rozdmuchana ambicja twórcy. Już w tej pierwszej bitwie w łaźni naprzeciw głównego bohatera staje kilkudziesięciu facetów i kilka nagich kobiet, z tym jedna z wielkim pistoletem. I tak jak to, co dzieje się bezpośrednio wokół Cartera zawsze wygląda solidnie, tak już drugi plan to zazwyczaj po prostu kołki stojące i czekające na swoją kolej, ewentualnie gibiące się trochę żeby wyglądać jakby czymś się zajmowali. Niezwykle trudno jest rozplanować wiarygodnie walkę kilku na jednego, potrzeba do tego nie lada talentu, którego tutaj zdecydowanie zabrakło.

„Carter” to akcyjniak z wielkimi ambicjami, nie pamiętający jednak o tym, że same chęci to jeszcze nie wszystko. Wypełniona płaskimi postaciami, minimalistyczna, choć pełna zagadek fabuła ginie przygnieciona kiepską reżyserią, słabym montażem i biednymi efektami wizualnymi. Pełen dobrych chęci widz jest w stanie dostrzec zarys filmu, który twórcy PRÓBOWALI zrobić, ale jakbym się nie starał, nie wystarczy mi tych chęci na ponad dwugodzinny seans. Polecam tylko do grupowego oglądania, tak żeby można było bawić się na przykład w wyliczanie wszystkich cięć, lub szukanie dziwnych błędów na drugim planie. Inaczej kompletnie nie warto.

Atuty

  • Scenom akcji nie brakuje pomysłowości i brutalności;
  • Tajemnica prawdziwej tożsamości Cartera potrafi zaintrygować.

Wady

  • Cienkie jak papier postacie;
  • Akcja robi wrażenie tylko w bezpośredniej bliskości głównego bohatera, na drugim planie nie dzieje się nic;
  • Kiepskie CGI;
  • Bardzo słabo udaje jedno, długie ujęcie – cięcia są wręcz nachalne;
  • Zdecydowanie za długi;
  • Fabuły jest tyle co nic, a i tak nie wyjaśnia wszystkiego.

„Carter” to dosłownie dwie godziny ciągłej akcji i, niestety, niewiele więcej. Cienka fabuła, napędzana cienkimi postaciami, ubrana w cienki montaż i tak samo cienkie efekty wizualne. Można obejrzeć ze znajomymi do pośmiania się, ale to wszystko.

3,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper