Moment zwrotny (2021)

Moment zwrotny (2021) - recenzja, opinie o filmie [Netflix]. Szkoda, że tylko moment

Piotrek Kamiński | 27.04.2022, 23:43

Chłopak cierpiący na depresję zostaje zmuszony do przechowania u siebie poszukiwanego przez mafię złodzieja. Z początku niewygodna sytuacja zaczyna zmieniać się, kiedy złodziej okazuje się być sympatycznym facetem, pomagającym głównemu bohaterowi wyjść do ludzi, otworzyć się na świat. W międzyczasie, mafia szuka swoich pieniędzy.

Włosi kręcą sporo dobrego kina, a połączenie komedii z walką z depresją i mafią wydaje się być ciekawym pomysłem. Jest w filmie Riccardo Antonaroliego parę naprawdę fajnych momentów i odrobina głębi, być może potrafiąca pomóc ludziom borykającym się z podobnymi problemami, co główny bohater. Niestety, jest ich relatywnie niewiele i znajdziemy je wyłącznie w środkowej porcji filmu, otoczone z obu stron nudą, absurdalnymi zwrotami akcji i wygodnymi zbiegami okoliczności. I odrobiną golizny, żeby widz za szybko nie zrezygnował z seansu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Moment zwrotny (2021) - recenzja filmu [Netflix]. Współlokator na gapę

Jakc i Ludovico

Grany przez włoskiego Brada Pitta Ludovico (Brando Pacitto) siedzi zamknięty w swoim mieszkaniu, z czapką założoną na uszy, bo nie lubi swoich włosów. Ojciec nie potrafi mu pomóc, wysyłając tylko co miesiąc pieniądze na życie i cisnąc mu, że mógłby się w końcu ogarnąć - co, jak wiadomo, jest najlepszym lekiem na depresję. Ludi jest komiksiarzem, ale podobnie jak w przypadku reszty swojego życia, brakuje mu przekonania i odwagi aby skończyć swoją opowieść i spróbować ją wydać.

W międzyczasie niejaki Jack (Andrea Lattanzi) postanawia zawalczyć o swoją przyszłość, stawiając na szali dosłownie wszystko. Wpada do jakiegoś klubu w trakcie mafijnej transakcji, kradnie torbę z pieniędzmi i ucieka na motorze. Ponieważ stresuje się ucieczką, wpada pod samochód. Motor przepadł, ale on biegnie dalej. Zamiast uciekać w bok, między drzewa, biegnie jednak dalej ulicą. Udaje mu się w końcu schować, lecz bandyci wiedzą doskonale, że motoru już nie ma, a ich cel znajduje się gdzieś blisko. Zaczynają więc żmudny proces przeszukiwania kolejnych mieszkań, wypytywania lokalsów i tym podobnych czynności, mających na celu wyłowienie złodzieja. Jack chowa się w mieszkaniu Ludiego, który z początku nie jest może przesadnie zachwycony, lecz szybko zaczyna wytwarzać ze swoim porywaczem coś na wzór przyjaźni. Syndrom sztokholmski?


Moment zwrotny (2021) - recenzja filmu [Netflix]. Jak można tak zepsuć taki koncept?!

Stój, bo strzelam

Sam pomysł może nawet intrygować, lecz jego wykonanie, niestety kuleje dosyć mocno. Zarówno sposób w jaki Jack znajduje się w mieszkaniu Ludiego, jak i późniejsze perypetie z mafią pełne są niedorzecznie dziwacznych decyzji wszystkich stron, głupich zbiegów okoliczności i biorących się kompletnie znikąd, czasami stojących w kontrze do zamierzonego przesłania filmu zwrotów akcji. Mógłbym zapewne opowiedzieć tu cały film i w każdej scenie znaleźć jakąś szczypiącą w tyłek dziurę, czy logiczne niedopatrzenie, lecz biorąc pod uwagę, że może znajdzie się garstka wariatów, którzy i tak będą mieć na "Moment zwrotny" ochotę, niech wystarczy powiedzieć, że niemalże cały film przepełniony jest głupotami.

Sercem produkcji jest niezaprzeczalnie relacja jego dwóch głównych bohaterów [i może biust hiszpańskiej studentki z Erasmusa (Chabeli Sastre), mieszkającej tymczasowo u sąsiadki i jednocześnie sympatii głównego bohatera, Rebecci (Ludovica Martino), ale co do tego jury nie jest zgodne]. I kiedy chłopaki zaczynają się zaprzyjaźniać, kiedy Jack niejako wymusza na swoim gospodarzu rozmowę z jego miłostką, kiedy zachęca go do pracy nad komiksem i nawet oferuje wsparcie finansowe, film jest naprawdę dobry. Ciepły, kojący, pokazujący, że da się uciec przed własnymi myślami, jeśli ma się odpowiednie wsparcie. Dosłownie czuć tę męską przyjaźń kwitnącą między chłopakami. Gdyby tylko cała produkcja mogła prezentować podobny poziom i ton. Niestety, po kilkuminutowym przebłysku geniuszu na widza spada zakończenie, a jest ono tak kompletnie inne, odwrotne od dotychczasowych wydarzeń, tak zupełnie do nich niepasujące - ale za to zaskakujące, bo, rozumiesz, przecież to właśnie jest najważniejsze, jak pokazał "Ostatni  Jedi" - że retroaktywnie psuje mi całą resztę filmu.

Mogłem dzisiaj napisać o "Momencie zwrotnym" albo o "365 dni: Ten dzień". Stwierdziłem, że pójdę we włoską kinematografię, bo może dostaniemy coś przynajmniej dobrego, a kto wie, może i wybitnego. Cóż. Oszukałem się. Może wciąż nie jest to taki szajs, jak kolejne, ekhem, przygody Massimo i Laury (zdaje się, że prędzej, czy później przekonamy się i o tym), ale zdecydowanie nie jest to film, który mógłbym komukolwiek polecić. Widać w nim miejscami przebłyski bardzo dobrego, ciepłego, terapeutycznego obrazu, którym MÓGŁ być, lecz jest ich raczej niewiele i zwykle muszą ustąpić miejsca okrutnie głupim, miejscami obraźliwym wręcz scenom. Pewnie trochę przesadzam z tym ciśnięciem mu - przyznaję bez bicia - ale naprawdę poczułem się obrażony tym zakończeniem. Tak więc:

Atuty

  • Drugi akt pokazuje, czym ten film mógł być;
  • Przyjaźń Ludiego i Jacka.

Wady

  • Kiepski początek i koniec historii;
  • Niedorzeczne zwroty akcji, biorące się znikąd;
  • Większość wydarzeń w filmie jest zupełnie nierealistyczna.

"Moment zwrotny" nie kłamie w tytule. Faktycznie w filmie mamie do czynienia z momentem zwrotnym, podczas którego film staje się nagle dobry. Niestety, jest to tylko moment, po czym wracamy do głupoty. Szkoda życia i czasu. Obejrzałem ja, ty już nie musisz. Nie ma za co.

3,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper