Tiger and Bunny (2011)

Tiger and Bunny (2011) - recenzja, opinie o 2 sezonie serialu [Netflix]. Nowy program partnerski

Piotrek Kamiński | 11.04.2022, 21:00

Superbohaterowie jako pracownicy wielkiej korporacji, świadczący usługi, będący zasadniczo celebrytami? Brzmi trochę jak "The boys", tyle że tu bohaterowie rzeczywiście są dobrymi ludźmi. Tak, czy inaczej, całkiem zachęcające porównanie.

Jedenaście lat temu studio Sunrise (obecnie Bandai Productions), odpowiedzialne za hity takie jak "Cowboy Bebop", "Code Geass", czy "Gundam", wyprodukowało dwadzieścia pięć odcinków kompletnie oryginalnego "Tiger and Bunny", w którym główni bohaterowie zaprzyjaźniają się i zaczynają współpracować jako pierwszy duet superbohaterski na świecie. Ich relacja nie należy do najprostszych, ale pcha ich naprzód wzajemny szacunek oraz chęć odnalezienia człowieka, który zamordował rodziców Barnaby'ego (Bunny). Prosty schemat, ale dobrze napisane postacie, połączone z jedwabiście gładką animacją Sunrise sprawiły, że serial przyjął się raczej dobrze. Tak więc fani byli zdziwieni, że nikt nie wyraził chęci stworzenia drugiego sezonu. Jedenaście lat później z pomocą przychodzi Netflix, zamawiając całkiem nowy sezon, który ostatecznie ma składać się z dwudziestu pięciu epizodów, choć na razie dostaliśmy jedynie 13. Czy nowa seria trzyma jakość serialu sprzed ponad dekady? Czy jest w ogóle sens ponownie wchodzić do tej rzeki?

Dalsza część tekstu pod wideo

Tiger and Bunny (2011) - recenzja 2 sezonu serialu [Netflix]. Jedenaście lat później

Ekipa superbohaterów

W mieście pojawił się nowy duet superbohaterów: Mr Black oraz He is Thomas. Chłopaki zdecydowanie wyglądają jakby się dobrze uzupełniali, lecz w rzeczywistości, raczej ciężko im znaleźć wspólny język. Nastolatek w czarnym kostiumie jest raczej narwany, wszędzie go pełno i ma ogromną potrzebę pokazania, że jest najlepszy, podczas gdy zakuty w białą zbroję Thomas to typowy samotnik, cichy i skupiony na swoim celu. Tacy Naruto i Sasuke, zasadniczo. Firma Prosi Tigera i Bunny'ego aby świecili młodzieży przykładem, jako że to od nich zaczął się bum na parowanie ze sobą bohaterów. Reszta herosów, których poznaliśmy jeszcze w pierwszym sezonie również wraca i zaczyna dobierać się w pary, co potrafi czasami prowadzić do całkiem zabawnych sytuacji. I tak przez pierwszą połowę sezonu. Sielanka pełną gębą! Lecz nie bój żaby, tuż za brzegiem kurtyny gotuje się konflikt, który może doprowadzić nawet i do końca ery superbohaterów!

Pytanie za sto punktów to czy trzeba znać pierwszy sezon, aby móc wziąć się za drugi. Cóż, na pewno łatwiej i szybciej będzie zakolegować się z bohaterami jeśli będzie się znało ich wcześniejsze przygody, jednak nie jest to absolutnie niezbędne. Scenarzyści wykorzystują motyw parowania bohaterów aby nakreślić charakter każdego z nich, więc zanim akcja nabierze tempa w okolicach szóstego odcinka, cała główna obsada będzie w głowie widza niczym starzy znajomi, których po prostu dawno się nie widziało.

Historia rozkręca się dosyć długo, lecz kiedy w końcu na arenę wkroczą główni antagoniści sezonu, zaczyna się ostra jazda bez trzymanki, a kolejne odcinki przelatują po prostu w sekundę. Czy jest to specjalnie odkrywcza, niebanalnie poprowadzona historia? Absolutnie nie. Niczego nowego, wyrywającego z kapci tu nie znajdziesz, ale to co dostajemy zrealizowane zostało na tyle dobrze, że serialem i tak warto się zainteresować.

Tiger and Bunny (2011) - recenzja 2 sezonu serialu [Netflix]. Nowa technika animacji

Czas na luz

Jedenaście lat to szmat czasu. Technologia, styl, budżety - przez ponad dekadę wszystkie te rzeczy zdążyły zmienić się diametralnie. Jak więc prezentuje się drugi sezon "Tiger and Bunny" w porównaniu z pierwszym? Tym co najbardziej rzuca się w oczy jest przejście z klasycznej animacji na miks 2d i 3d. Kiedy zaczyna się akcja, a bohaterowie wskakują w swoje kostiumy, animatorzy przesiadają się z Photoshopa, do Cinema 4D (albo innych programów, ale wiesz o co chodzi). Poczyniliśmy kilka gigantycznych kroków naprzód od czasów kinowego "Appleseed" z 2004, który bodajże jako pierwszy próbował sprzedać animację 3d jako anime, lecz nadal raczej widać, czy mamy do czynienia z płaskim obrazem, czy bryłą udającą płaski obraz. Jestem przekonany, że wiele osób odbierze to jako minus, czy wręcz przekreśli z tego powodu całą serię, lecz osobiście byłem pod wrażeniem tego jak pomysłowo studio podeszło do tematu, ułatwiając sobie przy tym niesamowicie pracę.

Sceny akcji potrafią dzięki temu robić bardzo sympatyczne wrażenie. Akcja jest wartka, podawana z wielu różnych ujęć, zawsze bardzo czytelna. Projekty postaci również doczekały się drobnego podrasowania, co widać przede wszystkim po ich włosach, tym razem znacznie bardziej skomplikowanie ułożonych, pełnych detali. Ale nie tylko. Rysy twarzy stały się bardziej wyraźne, a sama kreska pewniejsza. Przemoc przez lwią część sezonu jest raczej umowna i nie ma problemu z pokazaniem jej młodszemu widzowi, chociaż pod koniec robi się już naprawdę mrocznie. Pierwszą połowę sezonu oglądałem z synem, ale nad tym czy na pewno chcę mu w tym wieku pokazywać finał tej historii wciąż się jeszcze zastanawiam.

"Tiger and Bunny" to proste, niewyróżniające się jakoś bardzo z tłumu anime o bohaterach i praniu się po gębach. Widzieliśmy podobne historie już dziesiątki razy, ale sympatycznie rozpisani bohaterowie i wartka akcja sprawiają, że i tak dobrze się to ogląda. Niektóre żarty straszą brodą starszą niż ja sam, a i poboczni bohaterowie nie zostali - przynajmniej w pierwszej części sezonu - wykorzystani w żaden przesadnie interesujący sposób ponad zaprezentowanie się w parach, lecz problemy te przestają być aż tak istotne, kiedy zaczyna się walka ze złem. Prosta rozrywka na wieczór, albo dwa.

Atuty

  • Plejada ciekawych postaci;
  • Interesujący czarny charakter;
  • Dobrze animowana, wartka akcja;
  • Niezły humor.

Wady

  • Mariaż 3d i 2d nie każdemu podejdzie;
  • Pierwsza połowa sezonu trochę o niczym;
  • Niezbyt oryginalna koncepcja.

"Tiger and Bunny" robili prawdopodobnie lepsze wrażenie w 2011, kiedy rynek nie był jeszcze aż tak przesycony superbohaterami, ale to wciąż absolutnie poprawne, miłe dla oka anime. Niewybitne, ale na niezobowiązujący seans w sam raz.

7,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper