Apollo 10 1/2 (2022)

Apollo 10 1/2 Kosmiczne dzieciństwo (2022) - recenzja, opinie o filmie [Netflix] Książka z ruchomymi obrazkami

Piotrek Kamiński | 06.04.2022, 21:00

Stan jest zwykłym dzieciakiem z lat sześćdziesiątych. Ma niezłe stopnie, ale lubi rozrabiać. Spędza cały wolny czas na powietrzu, albo ze swoim licznym rodzeństwem. Słucha dobrej muzyki, lubi oglądać seriale telewizyjne. Ale jest jedna rzecz, która odróżnia go od rówieśników: został wybrany na pierwszego człowieka, który poleci na księżyc. Haczyk? W kompletnej tajemnicy.

Richard Linklater lubi kino eksperymentalne. Jego najgłośniejszy film, "Boyhood", powstawał 12 lat, cały czas z tymi samymi aktorami. Wszystko po to żeby jak najbardziej naturalnie uchwycić to jak zmieniali się, dorastali, czy starzeli. Gdzieś pomiędzy początkiem kręcenia filmu, a wypuszczeniem go do kin nakręcił też "Przez ciemne zwierciadło" na podstawie Philipa K. Dicka, całkowicie normalnie nagrane kino, które następnie zostało "zrotoskopowane" - czyli każda klatka, każdy ruch został zamalowany przez artystów, tworząc animację. Zazwyczaj techniki tej używa się żeby nadać swoim rysunkowym postaciom odpowiednio realistyczne ruchy, ale Linklater miał inny pomysł. On zwyczajnie dodał do swojego filmu animowany styl, nie zmieniając przy tym samego wyglądu bohaterów. Teraz, szesnaście lat później, tej samej techniki użył aby nadać swojemu nowemu filmowi ten unikalny, sixtiesowy feeling.

Dalsza część tekstu pod wideo

Apollo 10 1/2: Kosmiczne dzieciństwo (2022) - recenzja filmu [Netflix]. Ostateczna forma rotoskopii? 

Rodzinne oglądanie telewizji

Technicznie, dzisiejszy film wygląda po prostu świetnie. Jak ruchome wersje grafik, które w tamtych czasach można było zobaczyć w gazetach, na pudełkach, czy billboardach. Nie każdemu zapewne spodoba się ze względów czysto estetycznych (moja żona zwyczajnie gardzi tego typu animacją i poddała się po 20 minutach oglądania), ponieważ zajmuje to bardzo specyficzne miejsce doliny niesamowitości, kiedy twój mózg rozumie, że widzi realny ruch żywych ludzi, ale oko dostrzega jedynie obrazek. Dysonans poznawczy potrafi namieszać trochę w głowie. Niemniej jest to w zasadzie doskonała implementacja tej techniki animacji, pokazująca jak daleko zaszła technologia choćby od ostatniego tego typu filmu w dorobku reżysera. No i już nawet sama zastosowana paleta kolorów sprawia, że film jest zwyczajnie ładny, miły dla oka.

Wizualia to jednak nie wszystko. Wraz z nimi w parze musi iść dobry dźwięk. Na naszym Netflixie dostajemy możliwość obejrzenia filmu z polskim dubbingiem, co zazwyczaj nie jest złym pomysłem, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak dobrze zwykle wypada polska wersja językowa filmów animowanych, ale odmówienie sobie posłuchania jak Jack Black przeżywa dorastanie w tamtych czasach, to byłaby zbrodnia na ludzkości. Chociaż z drugiej strony nie słychać tu jego standardowych krzyków i ekstremalnego emocjonowania się wszystkim, co tylko wychodzi z jego ust, więc jeśli ktoś nie kocha się z angielskim, a chce po prostu się zrelaksować, to polska wersja językowa nie będzie złym pomysłem. Jak zwykle przesadziłem z hiperbolą. Marcin Mroziński jest całkiem niezłym Jackiem Blackiem. Oczywiście "Apollo 10 1/2" to nie tylko jeden aktor, chociaż prawda jest taka, że reszta obsady występuje raczej gościnnie i epizodycznie. Bo widzisz, dzisiejszy film to nie jest typowe kino. Zupełnie nie.

Apollo 10 1/2: Kosmiczne dzieciństwo (2022) - recenzja filmu [Netflix]. Neil Armstrong może się schować 

Nic takiego, lecę tylko w kosmos

Jack Black wciela się w filmie w dorosłą wersję Stana, który to opowiada nam z offu o swoim dzieciństwie, dryfuje po morzu nostalgii. Cały film to po prostu jego opowieść z wrzuconymi tu i ówdzie dialogami żeby nie było, że słuchamy tylko jednej osoby przez półtorej godziny. Efekt jest trochę jakbyśmy puścili sobie słuchowisko, tyle że poszerzone o warstwę wideo. Ale to wciąż zasadniczo po prostu dwa rozdziały jakiejś książki ubrane w szaty filmu.

Linklater nie szczędzi widzom detali. Jeśli mówi, że jego główny bohater uwielbiał oglądać seriale, bo w tamtych czasach w telewizji leciały same fajne rzeczy, to możesz być pewien, że aby nie być gołosłownym wymieni ich przynajmniej ze dwadzieścia. I faktycznie same dobre! Ponad połowa filmu to zasadniczo po prostu wspominki. Jak się kiedyś jadło, jakiej muzyki słuchało, co oglądało, w jakie gry grało z przyjaciółmi na ulicy. Jestem przekonany, że ludzie, którzy faktycznie pamiętają takie czasy złapie ta jego wyliczanka za serce, ale ja jako trzydziestoparoletni Polak czekam co z tego wszystkiego wyniknie. A prawda jest taka, że nic. Ten opis życia pod koniec lat sześćdziesiątych w Ameryce jest tylko tym, co widać z wierzchu - opisem. Odczuwalnie nacechowanym emocjonalnie, ale wciąż po prostu opisem.

Kiedy nie wspominamy sobie bez większego ładu i składu, przychodzi czas na fabułę, a ta jest niedorzeczna do kwadratu. Ale Linklater nigdy nie przyznaje się do tego, całą historię prowadząc kompletnie na poważnie, co pozwala jej wkomponować się wygodnie w tę nostalgiczną otoczkę, którą tak pieczołowicie buduje od początku filmu. O co chodzi? Otóż NASA przez pomyłkę zbudowała odrobinę za mały lądownik, do którego nie zmieściliby się dorośli astronauci. Znaleźli więc chłopca z dobrymi wynikami z wychowania fizycznego i niezłą średnią z innych przedmiotów - naszego głównego bohatera - i postanowili przeszkolić go na szybko aby przetestować sprzęt i wszystkie kalkulacje przed normalną już misją Apollo 11. Jedyny problem polega na tym, że cała misja będzie musiała pozostać ściśle tajna. Nikt, nigdy się o niej nie dowie. Zarówno samo szkolenie, jak i rekrutacja chłopca zawierają kilka zabawnych dialogów, lecz koniec końców nie prowadzą one do żadnego wielkiego, emocjonującego rozwiązania. Po prostu był tam. Przeżył to wszystko i teraz sobie wspomina. O innych, prostszych czasach, kiedy wszystko było możliwe. Myślisz, że spodobałaby ci się taka nostalgiczna podróż w przeszłość bez żadnego większego celu? Daj "Apollo 10 1/2" szansę. W innym wypadku lepiej omijać.

Atuty

  • Świetnie wykonana rotoskopia;
  • Kilka ciekawych introspekcji na temat dorastania;
  • Gigantyczny wylew nostalgii.

Wady

  • Jeśli nie kupi cię nostalgiczny aspekt produkcji, to raczej nie masz tu czego szukać.

"Apollo 10 1/2" to ciekawie wyglądający film, ale trochę o niczym. Podobał mi się już w trakcie oglądania, ale bardziej zacząłem doceniać go dopiero myśląc nad tekstem. To wylew nostalgii, tęsknota za czasami młodości, gdy wszystko było prostsze i czuliśmy się bezpieczni. Tylko tyle i aż tyle.

7,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper