Drive My Car

Drive My Car (2022) – recenzja i opinia o filmie [Gutek Film]

Kuba Koisz | 20.03.2022, 19:53

Tegoroczne, oscarowe rozdanie filmów zagranicznych byłoby może o wiele bardziej ekscytującą gratką kibicowską niż śledzenie kategorii z filmami amerykańskimi, ale stało się, co się stało. Pomijając plaskaczową dramę - wszystko było tam bezpiecznie, że aż należało to przebudzić czymś drastycznym. Mieliśmy wielkie widowiska SF, dramaty o kobiecości, napęczniałe od kolorów narracje musicalowe starszych panów i post-westerny o kryptogejach. W kategorii „zagranica” skrywały się, jak zwykle, rzeczy nieoczywiste. „Drive My Car” taki właśnie jest. Nieoczywisty. Ale czy jest przy tym również bardzo dobry? To zależy, jak było wcześniej pospane. 

Drive My Car (2022) - recenzja filmu [Gutek Film]. Prosta historia, zagmatwane losy

Dalsza część tekstu pod wideo

Oczywiście trop prowadzący do autora opowiadania, na podstawie którego oparty jest film, jest przejrzysty dla japonofilów – tak, mamy do czynienia z adaptacją prozy Murakamiego, chociaż miłośnicy oryginału mogą być zaskoczeni ilością zmian, jakie tutaj wprowadzono. To, co zostało najmocniej wyjęte z tamtego dzieła, opiera na na sensualności: powolność, czułe spojrzenia, pauzy oraz akcenty oświetlające szczegóły. To dobry wybór, bo Murakamiego się przede wszystkim czuje, a jak nie czujesz, to odstaw portfel, bo kolejna książka ociera się o serce w podobny sposób. Nośnikiem znaczeń u tego pisarza są rzeczy materialne, zdawkowe zdania, twarze, a nawet mieszkania, lubi też kulturę amerykańską, samochody, bieganie i zbiegi okoliczności. Tym razem jednym z bohaterów jest właśnie miejsce oraz wehikuł. Najpierw łóżko. Był seks. Kobieta leży nago. Opowiada fabułę opowiadania o dziewczynie, która wdarła się ukradkiem do domu swojej szkolnej miłości. Niby miał to być zwykły włam „w afekcie”, szalony gest, oparty na ciekawości, ale dziewczyna zostawia intencjonalne ślady, które mają naprowadzić chłopaka na jej ślad. Absurd miłości, a także niezbyt mieszczące się w ramach zwyczajności motywacje bohaterów to cechy charakterystyczne prozy Murakamiego, więc tym bardziej miło zobaczyć ten język na wielkim ekranie. I jak to powinno być w dobrym kinie - taki czyn jest wyłącznie punktem wyjścia do opowiedzenia o nas samych. Bo to jedynie fragment opowiadania w obrębie jeszcze większego opowiadania. 

Drive My Car (2022) - recenzja filmu [Gutek Film]. Haruki Murakami i Anton Czechow po japońsku

Oczywiście ten trzygodzinny (do tego jeszcze wrócimy) film jest zbyt obszerny, aby pochylać się wyłącznie nad tematem młodzieńczej fascynacji albo zajmować się jedną stroną ludzkiej natury, czyli miłością. Poznajemy więc mężczyznę, który z całych sił stara się przenieść na deski teatru twórczość Czechowa, ale przydarzają mu się w życiu rzeczy smutne. Mamy też traumy związane z bombardowaniem Hiroszimy, gdzie współczesny mrok miesza się jasnością, a miłość z brakiem komunikacji. I wtedy to wszystko nabiera rumieńców, gdy rozumiemy, w jakiej pułapce znajdują się postacie. Gdy pewna para, tuż po seksie, dzieli się ze sobą pięknymi historiami, szybko zauważamy, że to jedynie moment zapomnienia, bo gdzieś po drugiej stronie mamy prawdę, w którą włączone są: niemoc twórcza, gasnąca miłość, tajemnica, pokiereszowany umysł, a nawet zdrada. Samotni ludzie i błędy, które generują w nieskończoność.

Drive My Car

Reżyser, Ryusuke Hamaguchi, obrał więc ciekawą strategię na mierzenie się z wielokrotnie prognozowanym do nagrody Nobla pisarzem, o którym mówi się, że albo cię uśpi, albo zabierze w romantyczną przejażdżkę. Opowiada niby to samo, co on, chociaż akcentuje dualizm obrazu i treści. Mamy więc przepiękne kadry, świetnie sfilmowane miasto oglądane zza szyby samochodu, światłocienie, a także urocze zbliżenia na twarze; mamy też ból, cierpienie i zarysy ludzi, którzy wyparowali na chodnikach w czasach II wojny światowej. Opiera się to na obrazie, a nie słowie. Hamaguchi jest tym bardziej dosadny w swojej, nomen omen, czułości, im wyraźniej za naszymi oknami czai się widmo powtarzanych historycznie błędów. Oczywiście na końcu to wszystko się odkrywa przed widzem i można nawet chwilę popłakać. 

Drive My Car (2022) - recenzja filmu [Gutek Film]. Widmo apokalipsy komunikacyjnej i miłość

Oczywiście nie we współczesności oraz doniesieniach medialnych tkwi klucz do interpretacji tego filmu, ale przyznać trzeba, że ogląda się tych potomków apokalipsy z gulą w gardle, wiedząc, że historia lubi się powtarzać. Czy jest w tym wszystkim miejsce na terapię? Może nie dla bohaterów, ale na pewno dla widzów, jeśli dadzą się ponieść tej historii od początku do końca. O ile oczywiście wytrzymają do napisów końcowych, bo reżyser potrzebował aż trzech godzin, aby dać wybrzmieć wszystkim wątkom, a ja z chęcią wysłucham argumentów tych, którzy mówią, że to nieco za dużo. I tutaj małe ostrzeżenie techniczne: żeby mu zaufać w pełni, należy pójść do kina w godzinach popołudniowych. Hamaguchi nie zabiera ze ze sobą w podróż ludzi cierpiących na narkolepsję i tak jak Murakami nie podwozi do finiszu tych, którzy lubią zmieniające się plenery i pośpieszną gadaninę. Tacy widzowie mogą przysnąć podczas wycieczki i byłoby ich trochę szkoda. 

Te traumy głównych bohaterów rozkładane są przy akompaniamencie artystycznej frustracji (oj, bardzo czasami kipiącej) wynikającej z przenoszenia na język sztuki teatralnej „Wujaszka Wani” Czechowa. W przepiękny sposób łączy się poprzez ten film wrażliwość klasyka literatury rosyjskiej z lirycznością i oszczędnością frazy Murakamiego. Czechow lubił sobie pogadać, a Murakami lubi pokazywać. I wcale, a to wcale nie trzeba znać "Wujaszka Wanię", aby połapać się w tej paraleli. Widać, że dla reżysera te dwa teksty kultury są sobie bliskie, bo oparte na oczyszczającym końcu. Kultura wałkuje to wciąż i wciąż, ale najlepsi twórcy potrafią wspierać się w tym nawzajem. I Czechow, i Murakami, i Hamaguchi nieźle obcykali ten temacik, bezsprzecznie. No i dali nam to, a to jest bardzo dobre. 

Atuty

  • Wszystko, co widoczne
  • I wszystko, co brzmiące

Wady

  • Niezbyt dużo. No, może poza czasem - lubisz slow cinema, to idź do kina, ale pamiętaj o tym, żeby być wyspanym. Fizjologia może być przeciwnikiem odbioru.

"Drive My Car" to mały sparing z własnym sercem, bo gdzies w tej intertekstualnej (Murakami siłuje się tutaj z Czechowem, ale bardziej w braterskiej walce) opowieści skrywa się uniwersalna prawda, że może czas zacząć się ze sobą komunikować.

8,0
Kuba Koisz Strona autora
Dziennikarz filmowy i recenzent związany z polską branżą filmową od wielu lat. Autor tekstów, esejów i współpracownik magazynów i stacji telewizyjnych w tematach filmowych. Prywatnie fan boksu, ciężarów, SF i komiksów.
cropper