FAR: CHANGING TIDES recenzja gry

FAR: Changing Tides - recenzja gry i opinia [PC, PS4, PS5, XONE, XSX|, NS]. Melancholijna podróż

Roger Żochowski | 11.03.2022, 22:30

Wydane w 2019 roku przygodowe FAR: Lone Sails, pozwalało nam przemierzać postapokaliptyczny świat na pokładzie czegoś, co przypominało hybrydę lokomotywy i wozu terenowego z żaglem. Far: Changing Tides, kontynuacja produkcji szwajcarskiego studia, zmienia naszą ciuchcię w łódź i dodaje do tego wszystkiego wodę. Czy ten wodny świat ma tyle magii co poprzedni? Zapraszam do recenzji. 

Na pierwszy rzut oka FAR: Changing Tides to tak naprawdę rozbudowana wersja FAR: Lone Sails, z tą różnicą, że teraz możemy po prostu pływać. Wcielamy się w rolę małego chłopca, który steruje zbudowanym ze złomu statkiem próbując przedzierać się przez kolejne obszary zalane wodą. Nie ma wrogów do ubicia, nie ma zapierającej dech akcji, jest pełna wyzwań związanych z torowaniem sobie drogi do celu przygoda. Od razu widać, że świat dotknął jakiś kataklizm, a podziwianie wspaniale zaprojektowanych, postapokaliptycznych krajobrazów w ujęciu 2.5D to jedna z największych zalet FAR: Changing Tides. Zaraz obok uderzającego klimatu osamotnienia, bo na świecie próżno szukać innych ludzi, a jedyny towarzyszami niedoli są pojawiające się tu i ówdzie zwierzęta, jak jelenie, płaszczki czy meduzy. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Jak Robinson Crusoe

FAR: Changing Tides - recenzja gry i opinia. Statek na mieliźnie

Można powiedzieć, że recenzowane FAR: Changing Tides podzielone jest na dwie sekcje - w pierwszej musimy sterować i ogarniać mechanizmy statku żeglując z lewej strony ekranu na prawą, w drugiej wysiadamy z naszej zardzewiałej łajby by rozwiązać zagadki i utorować sobie dalszą drogę. Skupmy się najpierw na pływaniu. Wbrew pozorom funkcja żeglowania jest dość złożona. Na pokładzie mamy na początku kilka przycisków i dźwigni, którymi musimy operować, by wszystko szło zgodnie z planem, a polegać możemy tylko na sile natury. Sami rozłożymy więc maszt i sami wejdziemy po drabinie na gniazdo, by złapać linę, zeskoczyć na dół, przymocować ją do burty i otworzyć żagiel. Za pomocą dźwigni trzeba z kolei tak ustawiać tkaninę, by ta łapała wiatr (odpowiedni kierunek wskazuje nam powiewająca flaga) i pozwalała pędzić do przodu. Oczywiście po drodze natkniemy się na skały, ruiny i mosty, przy których trzeba szybko reagować i chować maszt, by nie narazić go na uszkodzenia. Z racji tego, że widok w trakcie żeglugi jest dość ograniczony, a świat 2.5D nie zawsze dobrze pokazuje perspektywę, bywało, że czasu na reakcję dostawałem stanowczo zbyt mało. A dodatkowo trudno było określić, czy żagiel w coś uderzy, czy może ominie przeszkodę. 

A jak nie ominie, to rozwalony żagiel trzeba naprawić spawarką. Nie mamy jej na pokładzie? Należy ruszyć na przeszukiwanie okolicznych ruin czy głębin, albo walczyć z zepsutym statkiem aż do kolejnego postoju. Łajbę z każdą kolejną godziną będziemy ulepszać. Dojdą choćby mechaniczne wiosła zasilane piecem parowym, a taki piec też musimy sami rozpalić, zbierając rozrzucone przez fale ładunki, by mieć w ogóle coś na opał. Warto też w FAR: Changing Tides robić zapasy i wieszać surowce do spalenia w magazynie pod pokładem. Gdy dodamy do tego takie usprawnienia jak wąż gaśniczy, za pomocą którego będziemy studzili przegrzewające się elementy statku, pokładowy dźwig z hakiem, dzięki któremu wyciągniemy z głębi morza różne ładunki (łódka posiada nawet urządzenie sonarowe namierzające ciekawe łupy) i uruchomi podwodne mechanizmy czy w końcu ulepszenie pozwalające zmienić statek w łódź podwodną (i tu kolejny mechanizm decydujący o głębokości zanurzenia, który musimy sami kontrolować za pomocą dźwigni) okaże się, że pod koniec gry będziemy zasuwać przy kontroli statku niczym z uprawą pola w Harvest Moon. Ma to też swoje wady, bo podobnie jak w słynnej grze farmerskiej z czasem zamiast czerpać radość ze zjawiskowych widoków pewne rzeczy zaczynamy robić z automatu, w zabawę wkrada się trochę rutyna i musimy się uwijać jak mucha w ukropie. 

Murarz, tynkarz, akrobata

FAR: Changing Tides - recenzja gry i opinia. Zagadki

Nieco spokojniejsze są sekcje, w których opuszczamy statek, nurkując w wodzie i zwiedzając podwodne jaskinie czy też wspinając się po ruinach dawnej cywilizacji rozwiązując proste zagadki. Zazwyczaj trzeba trochę pomyśleć, co gdzie przesunąć czy jakie mechanizmy uruchomić pokroju ogromnych żurawi czy wind. Będzie wspinaczka, trochę skakania, wciskania guzików, zabawa fizyką, kontrolowanie dźwigni, dostarczanie energii za pomocą przewodów i naprawianie różnych elementów. W FAR: Changing Tides nie towarzyszy temu żaden, ale to żaden interfejs. Nie ma podpowiedzi, na wszystko musimy wpaść sami. I choć to proste łamigłówki, których rozwiązanie sprawia satysfakcję, że sami na to wpadliśmy, muszę przyznać, iż czasami banalne puzzle przeradzają się w festiwal nieudanych prób. Na przykład gdy odnajdujemy jakiś nowy przedmiot związany z mechaniką łamigłówek, ale nie mamy pojęcia do czego on służy. Nie pomaga też fakt, że postać jest bardzo lekka i elementy platformowe, jak skoki, nie zawsze dobrze działają.

W przypadku poprzedniej odsłony narzekałem trochę, że gra jest za krótka. Z FAR: Changing Tides można spędzić dwa razy więcej czasu i wchłaniać ten niesamowity świat przez blisko 6 godzin, ale da się wyczuć, że czasami rozgrywka jest trochę na siłę wydłużana i nie brakuje kilku monotonnych momentów. Można by spożytkować ten czas na lepsze ukazanie fabuły, która jest bardziej szczątkowa niż w Shadow of the Collosus i ICO. Pewnych rzeczy możemy się domyślać przyglądając się zniszczonemu światu, pojawiającej się zwierzynie czy freskach na ścianach ukazujących "starożytnych", ale niewiele z tego wyniesiemy. Tak skąpa warstwa fabularna dla mnie była więc lekkim zawodem. Podążamy bowiem za marchewką, której ostatecznie nigdy nie dogonimy.

Morskie życie w FAR: Changing Tides

FAR: Changing Tides - recenzja gry i opinia. Pod wodą

Niemniej jednak to dalej piękna, hipnotyczna i pełna niezapomnianych scenerii podróż w nieznane, napędzana subtelną ścieżką dźwiękową, doskonała wręcz do tego, by zrelaksować się po ciężkim dniu pracy i popłynąć te kilka mil morskich dalej. W grze nie da się wszak zginać, a gdy zatniemy się gdzie na środku morza z brakiem zapasów do kontynuowania zabawy, zawsze gdzieś nieopodal znajdziemy potrzebne nam surowce, by pchnąć tę łajbę dalej. 

Nasza niefrasobliwość w recenzowanym FAR: Changing Tides co najwyżej spowolni trochę progres. Brak śmierci może co po niektórych wprowadzić w błędne myślenie, że gra teoretycznie nie jest nas w stanie niczym zaskoczyć, bo przecież nie ma zagrożenia. Są jednak przewidziane przez autorów sytuacje, jak burza, sztormy czy fale tsunami (nie chce też wszystkiego zdradzać), które powodują, że spokojna przeprawa nagle staje się prawdziwym survivalem. Jeśli nie przeszkadza Wam, że to historia opowiedziana bez słów, za pomocą obrazów (ale za to JAKICH!), śmiało atakujcie.

Ocena - recenzja gry FAR: Changing Tides

Atuty

  • Satysfakcjonujące łamigłówki
  • Postapokaliptyczny, melancholijny klimat świata
  • Artystyczna oprawa i muzyka
  • Elementy survivalowe
  • Sterowanie łodzią i jej ulepszanie

Wady

  • Sterowanie czasami trochę zawodzi
  • Niejasne sygnały przy części zagadek
  • W bardziej monotonnych momentach aż prosi się o większy nacisk na fabułę

Spokojna, momentami wręcz relaksująca podróż po opustoszałym świecie w formule puzzle-platformera i w zjawiskowej oprawie. Jeśli podobało ci się Lone Sails - z FAR: Changing Tides będzie podobnie.
Graliśmy na: PS5

Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper