Belfast (2021)

Belfast (2021) - recenzja, opinie o filmie [UIP]. Zamieszki na tle wyznaniowym okiem kilkulatka

Piotrek Kamiński | 02.03.2022, 21:00

Kenneth Branagh otwiera przed widzami serce w tym półbiograficznym filmie o młodym chłopcu, który chce mieszkać wspólnie ze swoją rodziną, bawić się, oglądać filmy, zakochać się, po prostu żyć w świecie, który w jednej chwili stanął na głowie i stał się groźny.

Po cholerę w dzisiejszych czasach kręcić czarno białe filmy? Przecież mamy kolor! Na pewno niejedna osoba zada sobie takie pytanie widząc plakat, czy zwiastun dzisiejszej produkcji. I trochę racji mają. Zazwyczaj użycie skali monochromatycznej przez reżysera jest czysto pretensjonalnym zagraniem mającym na celu podbicie "artystyczności" całego projektu. Coś w stylu "Ligi Sprawiedliwości" w wersji Zacka Snydera, który nigdy nie znał umiaru i pewnie nigdy już się to nie zmieni. Czasami jednak twórcy mają bardzo konkretne powody umieszczenia w swoich filmach scen pozbawionych koloru. Kevin Smith musiał kręcić swoich "Sprzedawców" po nocach, bo tylko wtedy mógł korzystać ze sklepu, w którym na co dzień pracował, więc brak kolorów pomagał mu ukryć ten fakt przed widzem. Niedawny "Hiszpański romans" Allena oddaje hołd klasykom kinematografii kopiując ich styl w pewnych momentach, a dzisiejszy film ma pewnie najbardziej bezpośredni i bolesny powód do zaprezentowania się w czerni i bieli z nich wszystkich.

Dalsza część tekstu pod wideo

Belfast (2021) - recenzja filmu [UIP]. Świat pozbawiony kolorów

Rodzinne wyjście do kina

 

Otwieramy w pięknym, kolorowym Belfaście lat obecnych. Kilka panoram, budynki, doki, zieleń. Chwilę później przenosimy się jednak do roku 1969 i cały świat staje się czarno biały. Widz myśli sobie, że chodzi wyłącznie o to, że jesteśmy w przeszłości, ale nie. Na późniejszym etapie filmu pojawia się kilka scen nagranych w kolorze. Są to te momenty, w których młody Buddy (Jude Hill) siedzi ze swoją rodziną w kinie i ogląda na wielkim ekranie filmy, takie jak "Milion lat przed naszą erą". Są dla niego formą ucieczki od coraz bardziej depresyjnej codzienności. Czymś, co pozwala zapomnieć, że na zewnątrz sąsiad, rzuca w sąsiada kamieniami. Dlatego większość filmu jest czarno biała. Bo Belfast w tamtym czasie był pozbawionym życia i radości miejscem. 

To nie jest film przepełniony akcją. Buddy chodzi do szkoły, jego rodzice sprzeczają się o to, czy uciec z kraju, czy nie, dziadkowie mają swoje problemy, w tym zdrowotne. To bardzo prywatna opowieść Branagha, który poza reżyserią napisał również "Belfast", opierając go na swoich własnych doświadczeniach z tamtych lat. Buddy to po prostu on. Dlatego w filmie znajdziemy pełno odniesień do jego przyszłej kariery. W jednej scenie chłopak czyta komiks o Thorze, co jasno nawiązuje do faktu, że kiedyś dane mu będzie wyreżyserować pierwszą część jego  przygód w MCU (jak dla mnie trochę niedocenianą), kiedy indziej dostaje na gwiazdkę książkę Agathy Christie i tak dalej. Wcielający się w niego Hill, dla którego jest to pierwsza rola w życiu, wypada nadzwyczaj przekonująco, zaliczając nawet jedną mocno emocjonalną scenę, której Steve Carell w ostatnim sezonie "Sił kosmicznych" mógłby mu pozazdrościć.

Reszta obsady również dobrana została bardzo dobrze, a część z nich nawet naprawdę pochodzi z Belfastu (nie żeby dla widza miało to jakieś znaczenie). Jamie Dornan jest całkiem sympatycznym, choć często nieobecnym ojcem głównego bohatera. Całkiem przekonująco potrafi sportretować swoją postać jako ojca, męża, przyjaciela, ale również i strażnika domowego ogniska, kiedy wymaga tego sytuacja. Przyznam, że nie kojarzę go z żadnego filmu poza serią o Greyu, a te i tak znam tylko z opowieści i odmawiam oglądania ich, ale tym występem tutaj nawet kupił mnie jako aktor. Nie jest przesadnie ekspresyjny, ale subtelną grą wzrokiem potrafił przekazać całą paletę emocji. Podobnie wcielająca się w matkę Caitriona Balfe, solidnie pokazująca wewnętrzne rozdarcie osoby, która nie chce porzucać swojego domu, a która widzi jak niebezpieczne stają się jego ulice. Kiedy pod koniec filmu tańczą ze sobą, śpiewają i ogólnie są znowu szczęśliwi, widz czuje jakiś taki wewnętrzny spokój i radość - że wszystko będzie dobrze. Nie wiem na ile to zasługa reżysera, a na ile nich samych, ale ta subtelna chemia między całą rodziną po prostu działa jak powinna.

Belfast (2021) - recenzja filmu [UIP]. Dziecięca prostota pojmowania świata

Buddy rycerz

 

Pięknie w filmie ukazana jest dziecięca niewinność, tak wyraźnie kontrastująca z okrucieństwem świata wokół. Mały Buddy jest zakochany w koleżance z klasy, ale trochę się jej wstydzi. Jest najlepszą uczennicą w klasie, bardzo ładną i katoliczką. On uczy się nieźle, ale przy tym jest też protestantem, a więc w obecnej sytuacji wrogiem. Nauczycielka wymyśla, ekhem, "program motywacyjny" zakładający, że dzieci z dobrymi wynikami siedzą z przodu, a ci z kiepskimi z tyłu. Tym sposobem obserwujemy jak w trakcie filmu Buddy dosłownie i w przenośni zbliża się coraz bardziej do swojej koleżanki, podnosząc swoje stopnie w szkole. Prosta i być może trochę naciągana metafora, ale patrząc na film okiem dziecka całkiem skuteczna. 

Najbliższymi sojusznikami Buddy'ego są oczywiście jego dziadkowie (Judi Dench i Ciaran Hinds), w myśl zasady, że z wiekiem ponownie dziecinniejemy, więc łatwiej jest nam zrozumieć problemy i potrzeby dziecka. Oboje mają całą masę istotnych wskazówek miłosnych i bardzo przyjemnie ogląda się ich interakcje z dzieciakiem. Na późniejszym etapie filmu dziadkowie dostają również całkiem emocjonalny moment, albo dwa, ale jakoś zupełnie nie udało mi się w niego wczuć. Może dlatego, że reżyser nie próbował zrobić z tej chwili rozrywającej serce kaskady emocji, a może dlatego, że to jednak jego prywatna historia, więc widz nie do końca czuje to samo, co autor? 

To mój największy problem z "Belfastem". Niektóre momenty zauważalnie przygotowano tak abym coś poczuł, ale emocje nigdy nie nadeszły. Może jestem teraz trochę odcięty od swoich własnych uczuć ze względu na to, co dzieje się u naszych sąsiadów, nie wiem, ale Branaghowi nie udało się zabrać mnie ze sobą na tę przejażdżkę. Byłem tylko biernym obserwatorem. To wciąż solidne, dobrze zagrane, pełne dobrej muzyki i ładnie nakręcone kino, ale czy ma w ogóle szansę w walce o tytuł najlepszego obrazu roku? Nie jestem przekonany.

Atuty

  • Bardzo sympatyczny młodzian w głównej roli;
  • Niezłe zdjęcia;
  • Sporo wpadającej w ucho muzyki.

Wady

  • Rzadko kiedy film rezonował ze mną emocjonalnie;
  • Bardzo osobista, a wiec i bardzo powolna historia młodości reżysera.

"Belfast" to bardzo osobisty film, możliwość wejrzenia w młodość reżysera. Niestety, z tego samego powodu jest również bardzo powolny i nieskupiony. To ciężki obraz, zwłaszcza w zestawieniu z obecną sytuacją w Europie, ale ostatecznie zostawia widza w dobrym miejscu. Pełnym nadziei na lepsze jutro.

6,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper