Rozczarowani (2018)

Rozczarowani (2018) - recenzja, opinie o 4 sezonu serialu [Netflix]. Festiwal zwrotów akcji

Piotrek Kamiński | 12.02.2022, 20:00

Księżniczka Bean wylądowała w piekle, gdzie ma zaraz wyjść za samego diabła, podczas gdy Luci - kompletnie nieszczęśliwy - siedzi w niebie, a na ziemi król Zog wylądował w wariatkowie. Dreamland nigdy jeszcze nie znajdował się w tak opłakanej sytuacji.

W 1993 Homer Simpson o mały włos nie zdradził swojej żony. Niecałe dwa lata później Lisa musiała pożegnać swojego przyjaciela i mentora, Murphy'ego Krwawiące Dziąsła, który zmarł w szpitalu. Sam. Bez rodziny, przyjaciół, domu. "Simpsonowie" nie bali się poruszać poważnych tematów, bawiąc przy tym zarówno dzieci jak i rodziców. Następnie, w 1999 ruszyła "Futurama", drugi animowany serial Matta Groeninga. "Przygody Fry'a w Kosmosie", jak ktoś sprytnie postanowił nazwać animację nad Wisłą, celowały w trochę inną publiczność. Jasne, wciąż było zabawnie i od czasu do czasu wzruszająco, ale serial kierowany był przede wszystkim do nerdów. Setki odniesień do popkultury, żarty tak inteligentne, że niektórych nie sposób zrozumieć bez szybkiego Google searcha (i cała masa głupich - dla równowagi), "Futurama" była pod wieloma względami wręcz zbyt ambitna jak na tamte czasy. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Rozczarowani (2018) - recenzja 4 sezonu serialu [Netflix]. Coraz bardziej zawiła fabuła

Luci, Bean i Elfo

 

Skaczemy dwadzieścia lat do przodu i co widzimy? Homer z urokliwego opoja i głupola stał się po prostu głupim menelem, Futurama została skasowana, przywrócona, skasowana po raz kolejny, znowu przywrócona i raz jeszcze skasowana (a teraz znowu wraca), a zupełnie nowy serial, "Rozczarowani", mimo mocno nijakiego pierwszego sezonu na Netflixie dostał drugą szansę i... trzeba przyznać, że całkiem nieźle ją wykorzystał. W efekcie dzisiaj oglądamy już czwarty sezon fantasy Groeninga, które, zdaje się, że wreszcie znalazło na siebie sposób - choć przydałoby się go jeszcze dopracować, czego twórcy zdają się nie zauważać. No ale biorąc pod uwagę, że "Simpsonowie" wciąż istnieją, a "Futurama" pewnie zaraz znowu zostanie skasowana, można śmiało założyć, że opinia fanów nie jest czymś, na czym jakoś specjalnie im zależy. Patrząc na toksyczność internetu w ogóle, nie mówią już nawet o fandomach, może nie jest to taka zła strategia.

Pisząc dawno temu o pierwszym sezonie "Rozczarowanych" najbardziej bolał mnie brak skoncentrowania historii, która z jednej strony nie była typowo sitcomowa - a więc starała się zachować ciągłość wydarzeń, z drugiej zaś każdy kolejny odcinek był po prostu swoją własną, samowystarczalną opowieścią. Nie czuło się żeby to do czegoś zmierzało, więc bardzo zdziwiłem się, kiedy pod koniec sezonu akcja nabrała nagle tempa i określiła tor, którym od tej pory mieliśmy podążać. 

Od drugiego sezonu scenarzyści wiedzieli już jaką historię chcieli opowiedzieć i systematycznie zmierzali do tego celu. Okazało się, że serial ma nieskończone pokłady głębi, jeśli chodzi o historię świata. Na każdym kroku na widza czekały zwroty akcji, przyjaciele okazywali się być wrogami, wrogowie przyjaciółmi. Czwarty sezon jest pod tym względem jeszcze bardziej zakręcony. Co i raz bohaterowie trafiają w nowe miejsca, odkrywają nowe sekrety, zdradzają siebie nawzajem. Elfo (Nat Faxon) jest już nie tyle podwójnym, co potrójnym, albo i nawet poczwórnym szpiegiem. Dowiemy się również wielu nowych rzeczy o historii królestwa Dreamlandu, którym na co dzień rządzi Zog (John DiMaggio), ale czasami również jego córka Bean (Abbi Jacobson), a jeszcze rzadziej któraś z wielu żon i kochanek króla, wśród których znajdą się czarownica, syrena, morski potwór i selkie (niedźwiedź, który może zamienić się w człowieka).

Rozczarowani (2018) - recenzja 4 sezonu serialu [Netflix]. Zbyt wiele grzybków w jeden barszcz

Zog w wersji klasztornej

 

Poza tym Bean wyląduje i wyrwie się z piekła, pozna swoje mroczne ja, kukiełka króla ożyje, księżniczka wraz przyjaciółmi odkryją nową, podwodną cywilizację, Elfo odnajdzie swoją mamę i dowiemy się co łączy Elfy i Trogi. Wszystko to na przestrzeni dziesięciu krótkich odcinków. Jak nie trudno się domyślić, jest to absolutnie za mało czasu na tak kolosalną ilość nowych wątków, a gdzie jeszcze powracające! No i przydałoby się od czasu do czasu rzucić jakimś solidnym żartem, na które już w ogóle scenarzystom zazwyczaj brakuje czasu. Takie fabularne przeładowanie sprawia, że serial i jego kolejne odcinki stają się chaotyczne, nieskładne. Wątki często ucinają się zupełnie nagle, aby być może wrócić po kilku odcinkach - bo niektóre ewidentnie zostawiono sobie na kolejny sezon (lub o nich zapomniano). W kwestii śledzenia wydarzeń nie ogląda się nowych "Rozczarowanych" za dobrze.

Więc może chociaż jest zabawnie i widowiskowo? Co do widowiska, to trzeba przyznać, że artyści poczynili kilka kroków naprzód. Animacja jest mniej sztywna, a od czasu do czasu można wręcz powiedzieć, że żwawa. Nadal większość scen jest raczej statyczna, z dużą ilością zbliżeń na postacie podczas rozmów, ale zarówno ręcznie malowane tła, jak i okazjonalna scena akcji potrafią zrobić dobre wrażenie estetyczne. Natomiast jeśli chodzi o humor... 

Poczucie humoru to rzecz bardzo osobista, intymna wręcz, więc to, co dla jednej osoby będzie niesamowicie komiczne, dla innej może być kompletnie nieśmiesznym sucharem. Żarty w "Rozczarowanych" reprezentują zwykle tak zwany "suchy humor", czyli postacie mówią i robią niedorzeczne, często kompletnie nieodpowiednie do sytuacji rzeczy w sposób kompletnie poważny, tak jakby to, co mówią było najnormalniejszą rzeczą na świecie, a nie żartem. Osobiście lubię ten styl komedii, dzięki któremu na przykład jedna z postaci ma sztylety wbite w gałki oczne i normalnie funkcjonuje z rączkami wystającymi przed twarz, bo jak je wyciągnąć, to z ran sika krew, a to niezdrowe. Albo kiedy Elfo z pełną powagą stwierdza, że zignoruje jedną ważną rzecz, bo powiedziano mu żeby dał sobie spokój. Oczywiście to nie tak, że wszystkie żarty reprezentują ten sam poziom, czy nawet ten sam styl. Spora część humoru kompletnie nie trafiła w moje gusta, przez co akcja zupełnie traciła tempo. Choć może akurat w przypadku tego serialu nie jest to wcale takie złe?

"Rozczarowani" to dziwna produkcja. Z jednej strony nie jestem wielkim fanem, z drugiej zawsze kiedy wychodzi nowy sezon bawię się przy nim dobrze, zaspokajam jakąś tam wewnętrzną potrzebę i znowu spokojnie mogę bez niego egzystować, nie czekając nawet za specjalnie na kolejną porcję odcinków. Fabuła jest tak przeładowana zwrotami akcji i wątkami, że ciężko się w nią wczuć, bo kolejne niesamowite wydarzenia za moment zostaną zmiecione pod dywan aby zrobić miejsce nowym, a humor, choć niezaprzeczalnie potrafi rozśmieszyć widza, jest mocno nierówny. Czwarty sezon raz jeszcze rozwinął mitologię świata przedstawionego, pozwolił ewoluować jednej postaci (tym razem królowi Zogowi) i zakończył się w samym środku akcji. Nihil novi, a jednak oderwać się ciężko

Atuty

  • Powolna, acz równa ewolucja jakości animacji;
  • Nowe informacje na temat Zoga i samego Dreamlandu;
  • Można się pośmiać.

Wady

  • Główni bohaterowie zdają się stać w miejscu jako postacie;
  • Spora część żartów nie trafia;
  • Chaos narracyjny.

"Rozczarowani" wciąż nie wykorzystują całego drzemiącego w tym świecie i postaciach potencjału. Fabuła idzie na rekord z ilością nowych wątków i zwrotów akcji, a humor częściej trafia niż pudłuje, więc można obejrzeć, ale do czasów świetności "Futuramy" i "Simpsonów" wciąż daleko.

6,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper