Księga Boby Fetta (2021)

Księga Boby Fetta (2021) - recenzja, opinie o serialu [Disney] Kosmiczny western w klimacie pobocznego zadania

Piotrek Kamiński | 10.02.2022, 21:00

Oglądając spinoff "Mandaloriana" można odnieść wrażenie, że niemalże nic się w nim nie dzieje, ale kiedy obejrzeć cały sezon, wyłania się żeń jakaś tam opowieść. Gdyby na Disney+ istniała możliwość oglądania seriali na przyspieszeniu, jak w aplikacji mobilnej Netflixa, to dzisiejszy serial idealnie pokazywałby dlaczego nie jest to wcale taka zła opcja.

W ostatnich dniach zeszłego roku napisałem kilka słów na temat tego, co sądzę o pierwszym odcinku "Księgi Boby Fetta" - że wygląda zazwyczaj pierwszorzędnie, choć wielki potwór z końcówki trącił deczko sztucznością; że fabuła nie tyle biegnie wolno, co czołga się; że brakuje większej ilości istotnych, nazwanych postaci. Minęło półtora miesiąca, sezon dobiegł końca. Czy dalej było tylko lepiej, czy może do samego końca powielano te same błędy? Sprawdźmy.

Dalsza część tekstu pod wideo

Księga Boby Fetta (2021) - recenzja serialu [Disney]. O ludziach pustyni

Boba Fett i Fennec Shand

 

Największym plusem całej produkcji jest sposób w jaki scenarzyści Jon Favreau i Noah Kloor podeszli do tematu ludzi pustyni, znanej i lubianej rasy świata Gwiezdnych Wojen, która jednak do tej pory nigdy nie została należycie przedstawiona - przynajmniej na ekranie, bo komiksy i książki zrobiły to już wieki temu. Ponieważ dobre trzy z siedmiu odcinków opowiadają o tym jak Boba przebywa w ich towarzystwie, widz ma szansę poznać ich zwyczaje, styl życia, wierzenia. To szalenie ciekawe doświadczenie, które oglądamy prawie jak serial dokumentalny o dzikich plemionach, które do tej pory znaliśmy tylko z tego, że lubią krzyczeć, machać kijkami i strzelać do ścigaczy. Finalnie wątek ten tłumaczy również nowy kolor ubrań Boby i jest to wytłumaczenie na tyle satysfakcjonujące, że nawet najwięksi malkontenci nie powinni mieć powodów do narzekania.

Kolejne odcinki składają się w jedną całość bardzo powoli, podobnie jak "Mandalorian". Jestem przekonany, że dałoby się skleić z nich jeden długi film, który na dłuższą metę byłby bardziej satysfakcjonujący. Boba Fett nie jest specjalnie interesującą postacią (przynajmniej na razie, bo wiem, że ten książkowy dokonał po szóstym epizodzie wielu ciekawych rzeczy), więc kiedy fabuła skupia się na jego małomównej, niemalże przez cały czas odsłoniętej twarzy, serial wlecze się niemiłosiernie. Co ciekawe, w drugiej połowie sezonu akcja przeskakuje na inną postać i nagle serial o Boba Fettcie nabiera tempa. Wystarczyło pozbyć się Boby Fetta.

Takie fabularne rozwarstwienie nie służy budowaniu legendy postaci - nawet jeśli odcinki bez Boby są zasadniczo najlepszymi w całym serialu (głównie ze względu na fanserwis) - i tylko potwierdzają, że "Księga Boby Fetta" byłaby lepszym filmem niż serialem, gdzie taki poboczny wątek byłby tylko ciekawym wprowadzeniem do trzeciego aktu, a nie kompletną zmianą charakteru całego serialu. Ostatecznie jednak wszystko to służy czemuś bardzo konkretnemu (wiedziałem, że z Favreau na pokładzie mogę być spokojny!) i w finałowym odcinku dostajemy godzinę niczym nieprzerwanej akcji rodem z "Siedmiu wspaniałych" i tym podobnych historii. Tyle że w kosmosie.

Księga Boby Fetta (2021) - recenzja serialu [Disney]. Czemu to wszystko miało służyć?

Black Krrsantan - nowy wookie

 

Nie wszystkie pomysły twórców, nawet tak utytułowanych jak wspomniani niż Favreau i Filoni, są jednak trafione. Przyjaciel Roberta Rodrigueza jako treser rancora to doskonały, zabawny, tłumaczący wiele aspektów życia i trenowania tych wspaniałych bestii pomysł, ale już ekipa względnie młodych, kolorowo i dosyć... ziemsko ubranych punków z cybernetycznymi wszczepami (czyli co, cyberpunków?) kompletnie nie pasuje mi do świata Gwiezdnych Wojen. Podobnie z resztą jak nerwowy, gadatliwy Twi'lek rzucający żarcikami jak z SNL. Bohaterowie tego świata nigdy nie ubierali się, ani nie gadali w taki sposób, ani w filmach, ani w grach, ani gdziekolwiek indziej. Ktoś powie, że zawsze musi być ten pierwszy raz i być może ma rację, a za kilka lat tego typu postacie staną się na tyle oklepane w odległej galaktyce, że nawet powieka mi nie drgnie na ich widok, ale na ten moment są dla mnie wybitnie niestarwarsowe i kłócą się z istniejącym kanonem.

Z drugiej strony tego problemu znajduje się jedna postać jak żywo wyciągnięta z oryginalnych filmów i tak jak bardzo podobał mi się jej wygląd, tak nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że w temacie emocji, cóż... nie ma o czym rozmawiać, bo ani jedna jej kwestia nie nosi choćby najdrobniejszych znamion charakteru, uczuć i tym podobnych, ludzkich przypadłości. Sprawia to, że wyczekiwany przez wielu powrót na ekran tej postaci jest ostatecznie trochę pusty. Scenarzyści nie wykorzystali również potencjału drzemiącego w sparowaniu jej z inną znaną bohaterką, co aż prosiło się o kilka ciekawych rozmów dla uszu fanów.

"Księga Boby Fetta" to powrót wielu znanych i lubianych bohaterów świata Gwiezdnych Wojen, w tym jedno zupełnie nowe przeniesienie z serialu animowanego do live action (bardzo udane!) i to one, w dużej mierze, są budulcem sukcesu serialu, bez których opowieść o przejmowaniu kontroli nad Tatooine byłaby raczej słaba i nijaka. Najgorszym jest jednak samo zakończenie, z którego wynikałoby, że cała ta opowieść nie służyła absolutnie niczemu i nie będzie miała żadnych długofalowych konsekwencji. To tak jakbyśmy właśnie poświęcili jakieś 6 godzin życia na zrobienie misji pobocznej, za którą nie dostaje się nawet żadnej fajnej nagrody. Sama przygoda była w porządku, ale za jakiś czas najpewniej po prostu o niej zapomnimy.

Atuty

  • Sporo solidnego fanserwisu;
  • Wygląda i brzmi świetnie, jeszcze bardziej westernowo niż "Mandalorian";
  • Rozbudowuje i rozwija mitologię świata.

Wady

  • Boba jest mało angażującym głównym bohaterem;
  • Ślimacze tempo;
  • Kilka niepasujących do tego świata postaci;
  • Widowiskowy, ale podważający sens istnienia serialu finał.

"Księga Boby Fetta" to zasadniczo takie posłowie do "Mandaloriana" i jednocześnie wstęp do trzeciego sezonu tamtego serialu. Postacie wciąż mało mówią, akcja wciąż robi wrażenie, ale tam gdzie Mando miał Baby Yodę, Boba Fett nie ma niczego, przez co ciężej z nim sympatyzować.

6,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper