Oszust z Tindera

Oszust z Tindera (2022) - recenzja, opinie o filmie dokumentalnym [Netflix]

Piotrek Kamiński | 03.02.2022, 21:00

Trzy kobiety, jeden mężczyzna, najbardziej popularna aplikacja randkowa dwudziestego pierwszego wieku. Gdy tak patrzę jak wielką sztucznotą bije z wszystkich tych zdjęć, jak beznamiętnie ludzie przeciągają w lewo, albo w prawo i jak wielkie, potencjalnie, kłopoty może wyrządzić tak prosta czynność, to cieszę się, że ominął mnie cały ten cyrk!

Historię oszusta z Tindera zaczynamy poznawać od opowieści Cecilie, pochodzącej z Oslo dziewczyny, która od lat szuka prawdziwej miłości przez internet. Do dziś aplikacja sparowała ją już ponad tysiąc razy, lecz prawdziwa miłość wciąż nie nadeszła. Chociaż przynajmniej raz już kiedyś myślała, że wreszcie trafiła na bratnią duszę. I to do kompletu syna miliardera, co na pewno pomogło przyspieszyć proces zakochiwania się. Fakt, że był miły dla oka i rozrzutny też pewnie nie przeszkadzał. Simon Leviev, syn diamentowego potentata, zabrał ją na randkę do pięciogwiazdkowego hotelu, gdzie jedli, pili i ogólnie dobrze się bawili. Poznała nawet jego byłą partnerkę, matkę jego dziecka, która zapewniła go o tym jak dobrym człowiekiem jest Simon. Czego chcieć więcej?! Niestety, wraz z wielkimi pieniędzmi, liczyć trzeba się również z wielkimi kłopotami... I to właśnie te bliżej nieokreślone kłopoty są kluczem do sukcesu pana Levieva, pozwalającym mu co i raz zmieniać partnerki, naciągać je na niesamowicie ogromne pieniądze i ostatecznie porzucać.

Dalsza część tekstu pod wideo

Oszust z Tindera (2022) - recenzja filmu dokumentalnego [Netflix]. Jak dobry kryminał

temp_name

Trzeba przyznać stojącej za projektem Felicity Morris - dla której jest to reżyserski debiut - że udało jej się przygotować historię oszusta w taki sposób, że ogląda się ją jakby była normalnym filmem fabularnym. I to takim całkiem dobrym filmem. Jasne, duża w tym zasługa samej historii, która rozwijała się na przestrzeni kilku lat, aż do momentu, w którym jedna z ofiar Simona, Pernilla, postanowiła działać, uruchamiając tym samym wielką machinę, dzięki której świat dowiedział się o istnieniu przekrętu "na miliardera" i zakończył wieloletni proceder oszusta podającego się za syna miliardera. 

Choć jako widzowie wiemy od początku do czego to wszystko zmierza, nie znamy dokładnie szczegółów - sposobu w jaki byle chłopaczek z Izraela zdobywał zaufanie pragnących uczucia kobiet i to na tyle aby te zadłużały się dla niego w kilku bankach na raz. Podejrzewam, że każde z nas spotkało się kiedyś z sytuacją, w której ktoś bezczelnie próbował wyłudzić od nas pieniądze (sam rozmawiałem kiedyś na messengerze dobrych kilka godzin z Robertem Downeyem Juniorem, który bardzo mocno naciskał żebym wpłacił parę groszy na jego nową organizację charytatywną, z nieznanego powodu zarejestrowaną na nazwisko jakiegoś afrykańsko brzmiącego kolesia), ale intryga wymyślona przez Simona to zupełnie nowy poziom. Aby ułatwić sobie sprawę, faktycznie zmienił swoje prawdziwe nazwisko na Leviev i topił dziesiątki, jak nie setki tysięcy dolarów na kobiety, które zamierzał później wykorzystać. W przeciwieństwie do wielu tego typu oszustw, był prawdziwym człowiekiem - poznawał swoje ofiary osobiście, dzięki czemu przejrzenie jego gierki było znacznie trudniejsze niż w przypadku "afrykańskich książąt" i im podobnych. Z niektórymi swoimi ofiarami potrafił tworzyć związek przez rok, albo i dłużej zanim zaczynał prosić je o pieniądze. 

Oszust z Tindera (2022) - recenzja filmu dokumentalnego [Netflix]. Niech to będzie lekcja

temp_name

Twórcy filmu celowo zaczynają od pokazania nam ofiar Simona bez kontekstu, bez poinformowania nas jak wiele straciły pieniędzy, zdrowia psychicznego i poczucia własnej wartości. Dochodzimy w ten sposób do pochopnych wniosków - pewnie poleciała na jego pieniądze, ja to w życiu nie dał(a)bym się tak podejść. Co to trzeba mieć w głowie żeby dać się tak podejść, pewnie siano. Dopiero z czasem, kiedy reżyserka zaczyna odkrywać kolejne warstwy intrygi, pokazywać mechanizmy przekrętu, zaczynamy pojmować złośliwość i geniusz Simona. Dziewczęta natomiast rozumiemy i współczujemy im po tym, jak twórcy powoli wprowadzają nas w ich sytuację i dociera do nas jak wielkim stresem było dla nich dzielenie się tą historią ze światem. Ale trzeba było to zrobić. Żeby pomóc ustrzec kolejne  dziewczyny przed podzieleniem ich losu. Nadaje to całej opowieści bardzo emocjonalny charakter, pięknie komponujący się z i tak już niesamowicie wciągającą intrygą. Dawno nie widziałem tak angażującego kryminału i to do kompletu niebędącego fikcją.

Kilka rzeczy można było jednak zrobić lepiej. Twórcy dokumentu fabularyzują całą opowieść, tworząc inscenizacje, pokazując rozmowy przez komunikator tak, jakby odbywały się w czasie rzeczywistym, prezentując nagrania audio i video, które Simon wysyłał swoim ofiarom. Aby połączyć to wszystko w całość, kamera raz za razem zabiera nas w różne miejsca świata - do Norwegii, Grecji, Holandii, Izraela. Za każdym razem kiedy zmieniamy lokację, widzimy panoramę miasta, w którym teraz będzie działa się akcja. Za każdym razem kiedy w napięciu czekamy na kolejną wiadomość od Simona, ikonka przy jego zdjęciu w apce najpierw  zmienia się na "online", później zaś na "typing...". Jeśli jest mowa o tym, że Simon gdzieś poleciał, to najpewniej przez kilka sekund będziemy patrzeć na samolot na pięknym tle zachodzącego słońca. Pierwszych kilka razy jest to nawet ciekawe i podnosi poziom wczuwki, ale kiedy po raz enty czekam aż pan oszust coś napisze - bo najpierw muszę  zobaczyć, że jest online i, że pisze - to robi się to denerwujące, zwłaszcza że film i tak trwa prawie dwie godziny, a spokojnie można by skrócić go do półtorej i wyszłoby to tylko wszystkim na zdrowie.

Chciałoby się też aby autorzy projektu poszli nieco głębiej w niektórych tematach, które zostały ledwie liźnięte. O Peterze, szefie ochrony Simona, wiemy tylko tyle, co właśnie napisałem - był szefem ochrony. Ale skąd się wziął? Czy był częścią spisku? Czy ktoś próbował się z nim skontaktować, ale nic z tego nie wyszło? Tak samo matka dziecka Simona. Kim była ta kobieta i jak to się stało, że z ofiary zamieniła się w pomocnicę? Na koniec filmu twórcy informują tylko lakonicznie, że jej zdaniem nie zrobiła niczego złego. Tyle że właśnie zrobiła, więc gdyby to ode mnie zależało, opisałbym ją szerzej choćby tylko po to żeby musiała się najeść wstydu, kiedy film obejrzą jej znajomi. Twarz można zakryć, nazwisko zataić, ale jeśli upublicznić dostatecznie dużo informacji, ludzie i tak domyślą się o kogo chodzi. Narzekam, ale nie są to tak naprawdę grzechy filmu, tylko moje prywatne zachcianki. Prawda jest taka, że i bez tego film pani Morris jest angażującą, trzymającą w napięciu historią ku przestrodze, ale taką najlepszą z możliwych, bo nie zarzuca widza trywializmami, które ten i tak już dobrze zna. Pokazuje jedynie jakimi środkami dysponują dziś oszuści i mówi: uważaj na siebie. 

Atuty

  • Historia jak z solidnego kryminału;
  • Ważny wgląd w metody jakimi posługują się dzisiejsi oszuści.

Wady

  • Elementy budujące narrację potrafią po jakimś czasie zmęczyć.

"Oszust z Tindera" to opowieść z morałem na miarę dwudziestego pierwszego wieku. W zajmujący sposób opowiada historię przekrętu, którego ofiarą mógłby paść co trzeci człowiek. Przydałoby się skrócić ją o 20-30 minut, bo w kilku momentach zaczyna się dłużyć, ale to wciąż mocny i potrzebny dokument.

8,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper