Hunt: Showdown - recenzja gry. Bloodborne w klimatycznym sosie strzelaniny sieciowej

Hunt: Showdown - recenzja gry. Bloodborne w klimatycznym sosie strzelaniny sieciowej

Tomasz Woźniak | 09.03.2020, 13:30

Alternatywna wersja Luizjany XIX wieku. Grupa Łowców skrada się w wysokiej trawie, która ugina się pod ciężarem stóp. Jest noc, a jedynym źródłem światła pozostaje poświata księżyca i latarnia naftowa zawieszona na drewnianym palu...

Zbliżając się do gospodarstwa, truchło leżącego konia wydaje z siebie ostatni odgłos życia, a kruki siedzące na płocie wzbijają się w powietrze. W tej samej chwili, samotny strzelec po drugiej stronie gospody dostaje znak, że wrogowie są w pobliżu. Postanawia podejść z zaskoczenia. Jednak nie zdaje sobie sprawy, że ktoś już na niego poluje. Snajper, jak to ma w zwyczaju - oddaje zabójczy strzał, którego dźwięk roznosi się w promieniu kilkuset metrów. Cykanie świerszczy przestało już mieć znaczenie. Dwójka zakradających się łowców próbuje zaskoczyć strzelca siedzącego na dachu z blachy, która wydaje dźwięki za każdym razem, kiedy on się porusza. Na swojej drodze mają jednak ognistego umarlaka i wściekłe ogary, leniwie stąpające po błotnistym gruncie. Niestety, jeden z nich wywąchał ciepłe mięsko, a za nim cała wataha. Pozostały dwa wyjścia. Zestrzelenie zwierzyny lub ucieczka do stodoły. Wybierają druga opcję, nie wiedząc co ich czeka. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Rozpleciona pajęczyna pomiędzy podłogą a belką podporową, syk roznoszący się po całym pomieszczeniu i dynamiczny tupot odnóży. To jedna z kryjówek bestii, diabelnie szybkiego pająka wielkości szafy dwudrzwiowej. Z pozoru bezpieczne miejsce, zamienia się w koszmar. Stwór po wypuszczeniu chmury trującego gazu, odgania jednego z śmiałków na świeże powietrze - ten z uszczerbkiem na zdrowiu, szybko ginie od istot czyhających na zewnątrz. Drugiemu z trudem udało się powalić bestię. Kucnął nad truchłem pajęczaka i rozpoczął rytuał, który miał na celu wydobyć jedyne w swoim rodzaju trofeum. Zabarykadował drzwi, rozłożył wnęki przed głównym wejściem i ukrył się w ciemnym narożniku pomieszczenia, oczekując zakończenia procesu. Czas ciągnął się niczym odliczane kroki w pojedynku rewolwerowców w zwolnionym tempie. Nagroda jest tak blisko, a tak daleko. Aby ją zdobyć na własność, Łowca musi eskortować się do najbliższego punktu wyjścia. Miejsca, który usytuowany jest zazwyczaj przy nabrzeżnej granicy otoczonej mokradłami. W końcu, kiedy nagroda znalazła się w rękach szczęśliwego nabywcy, rozległ się szczęk uruchomionej pułapki. Snajper próbuje przypomnieć o sobie. Pozostaje ucieczka w drugą stronę. Omijając liczne potwory, przedzierając się przez gęstwiny, brodząc w smolistej wodzie, nie patrząc za siebie, jest coraz bliżej osiągniętego celu. Wskakuje na łódź, a licznik odlicza ostatnie sekundy. 10, 9, 8... już wie, że będzie dobrze... 7, 6, 5... nerwowo wypatruje teren... 4, 3, 2... rozległ się strzał. Sprawne oko na lunecie snajperskiej zrobiło, co do niego należało. Łowca stał się zwierzyną, a  trofeum zmieniło właściciela. 

Mokry sen wielbicieli Bloodborne

Hunt: Showdown - recenzja gry. Bloodborne w klimatycznym sosie strzelaniny sieciowej

Tak właśnie wygląda rozgrywka w Hunt: Showdown. Crytek znane głównie z serii Crysis oraz Far Cry, postawił na świeżą koncepcję, która z miejsca znajdzie swoich wielbicieli. Na papierze rozgrywka to nic specjalnego. Ot, zwykła sieciowa strzelanka w stylu Battle Royal, z wariantem rozgrywki skupiającej się na starciu graczy ze środowiskiem (PvE). Jednak styl w jakim została zrealizowana produkcja, to już konkretna dawka świeżego podejścia do znanego już materiału źródłowego. 'Hunt' to mokry sen wielbicieli Bloodborne, którym marzyła się rozgrywka z perspektywy pierwszej osoby. Powiem więcej. To klimat, który przewyższa dokonania FromSoftware, to ,,poziom trudności'' nakazujący o rozważne działania, to wyważony ekwipunek, w końcu to prosta rozgrywka pisząca różne scenariusze. Celem graczy jest zrekrutowanie odpowiedniego łowcy, który w pojedynkę lub 3-osobowej ekipie ma za zadanie wytropić potwora z najstraszniejszych legend. Po odkryciu trzech wskazówek, które zawężają obszar poszukiwania monstrum w dość sporym terenie, należy dotrzeć do legowiska stwora, ubić i wypędzić z powrotem do piekła z pomocą rytuału. Co pozwoli nam na zdobycie trofeum, które następnie należy przenieść poza granicami Luizjany. Tyle w teorii. Jednak zapewniam, że w praktyce droga do celu jest wyboista, ciężka w przeprawie i wymagająca od gracza więcej, niż większość dostępnych na rynku sieciówek. 
         
Raz, że na mapie rozsiane są potwory bynajmniej nie zajmujące się sprzedażą waty cukrowej w promocyjnych cenach, a dwa nie tylko my polujemy na innych. Dotarcie do kryjówki to dopiero połowa sukcesu, a samo pokonanie bestii nie gwarantuje zwycięstwa, kiedy to przy rytuale pozostali są poinformowani o naszym położeniu. Przy tym, osoby które przyzwyczaiły się do stylu gry zaczerpniętego z dowolnej odsłony Call of Duty, szybko zostaną sprowadzeni za ziemię. Nagradzane jest ciche działanie, dobrze zaplanowane ruchy i spryt. To nie jest gra, którą można przebiec, szybko ubijając wszystkich niczym kaczki. Inni Łowcy, występujące na mokradłach stwory i legendarne bestie, szybko wybiły mi z głowy zasadę na ,,hulaj dusza''. Elementy survivale dają w kość. Ruchy postaci są ociężałe, niektóre z broni należy za każdym razem przeładować, również samo strzelanie wymaga chwili wprawy, a wycelowanie przeciwnika z kilku metrów nie jest tak oczywistym manewrem. Amunicji jest jak na lekarstwo, stwory atakują nas różnymi żywiołami i z każdego zakamarka terenu. Wodniki jako utrapienie każdego kto zamoczy nogi w zbiorniku wodnym, czy upiorna babka z której wyrasta ogromny ul, atakująca rojem na odległość. 

Tereny bagniste Luizjany z żyjącym środowiskiem

Hunt: Showdown - recenzja gry. Bloodborne w klimatycznym sosie strzelaniny sieciowej

Hunt: Showdown byłby zwyczajną grą, jakich wiele na rynku sieciowych strzelanek. Jednak nie jest. Elementem, który wyróżnia produkcję od tłumu jest gruba atmosfera survival-horroru z żyjącym środowiskiem i niesamowitym udźwiękowieniem. Tak dobrym, że przystąpienie do gry bez dobrego nagłośnienia lub słuchawek na uszach przy uruchomionej grze o późnej porze; kiedy dziewczyna, żona, dziecko śpią... mija się zupełnie z celem. To tak jakby słuchać chillout'u ze smartfona, podczas jazdy w przedziale PRL'owskiej kolejki regionalnej. Momentami atmosfera przypomina Resident Evil VII, chociaż jak na gatunek, horror z tego raczej średni. Czasami można być zaskoczony zombiakiem ukrytym w polu kukurydzy, a pierwsze spotkanie z ogromnym pająkiem wędrującym po ścianach może zjeżyć włosy na skórze. Czynnikiem wyróżniającym jest więc fakt zaimplementowania elementów straszących w rozgrywce sieciowej, a nie doskonała realizacja na tym polu. Żyjąca fauna i flora Luizjany wbija się przed szereg dzięki ,,autentycznemu środowisku'' i nadaje rozgrywce odpowiedniej głębi. Panuje tu ogólnie zasada akcja-reakcja. Spłoszone stado kaczek demaskuje nasze podchody przy brzegu, uruchomiony gramofon z muzyką zagłusza kroki, wysoka trawa chroni przed wykryciem, a każdy wystrzał z broni może być usłyszany w promieniu kilkuset metrów. Mało tego. Tereny Luizjany pełne są elementów, które mają w swoim zastosowaniu jeden cel - sprawić, aby każdy nieostrożny ruch był usłyszany przez innych Łowców, czy to za sprawą rozrzuconego szkła, czy łańcuchów porozwieszanych w stodole. Immersja jest wtedy na poziomie dowolnej skradanki.       

Dodatkowo Crytek zapatrzył się w dokonania Rockstar i zapewnił graczom wysoki poziom interakcji i przywiązanie do detali godne ,,Wielkiej Kradzieży Aut Pięć''. Inne recenzje Wam tego nie wypunktują, dlatego podam kilka przykładów z brzegu. Drzwi jakie są, każdy wie - skrzypią i są drewniane. W ,,Showdown'' można je wyważyć w biegu, rozwalić młotem w drobny mak, a jeżeli są zaryglowane deską od drugiej strony, nic nie stoi na przeszkodzie, aby ów blokadę zestrzelić z dogodnej pozycji strzeleckiej. Nie chcesz, aby psy w klatce ujadały, wykrywając twoją obecność? Wystarczy rzucić nożem w lampę zawieszoną wyżej, aby usmażyły się w ogniu. Brutalne, ale skuteczne. Mniej brutalny jest sposób, aby dobić konającego konia, który jak większość ,,pułapek dźwiękowych'' próbuje odsłonić naszą pozycję dla pobliskich Łowców. Wystarczy bowiem zabrać latarnię i rzucić w głowę zwierzaka, który zostanie ogłuszony na dobre. Wystraszone kruki wylatują z kierunku najbliższego gracza, podcięty nożem zombiak kuleje, a kule zadają obrażenia w zależności od odległości jaką pokonują, przebijając również drewno na wylot. 

Kiedy Łowca staje się zwierzyną    

Hunt: Showdown - recenzja gry. Bloodborne w klimatycznym sosie strzelaniny sieciowej

Okej, a co z rozwojem postaci? Wybieramy dowolnego z Łowców, rekrutując ich do swojego bractwa krwi. Ustalony z góry ekwipunek możemy zmienić, a bractwo krwi reprezentuje twoje trwałe postępy w grze. Z każdym wykonanym zadaniem i aktywnością na polu walki, Łowca wysłany na polowanie zdobywa punkty doświadczenia, osiągając przy tym nową rangę; która z kolei z każdym następnym poziomem odblokowuje specjalne karty umiejętności. Tutaj trzeba jasno powiedzieć, że nie należy przywiązywać się do zrekrutowanego Łowcy. Do 10 rangi bractwa gra toczy się w trybie ćwiczebnym, a więc nasza postać nie ginie permanentnie. Po zakończeniu tego trybu, gdy Łowca zginie podczas misji, stracisz go na stałe wraz z ekwipunkiem. Mówiąc wprost. Stoisz niejako po stronie osoby rekrutującej kolejnych niemych bohaterów, niż wcielasz się w jednego z nich na całą grę. Rozgrywka przez to stawia na większą różnorodność, kiedy za każdym razem dostajesz Łowcę o różnych parametrach i uzbrojeniu. Wraz z rozgrywką sprawia to, że z pozoru prostej gry, jaką jest Hunt: Showdown, robi się nieprzewidywalny balet o dowolnej myśli taktycznej. Możemy wybrać osobę ze snajperką w ręku, aby wejść na dogodną pozycję strzelecką i eliminować każdego kto wejdzie w zasięgu lunety. Pistolet z puszką imitującą tłumik pozwala na ciche działania, a ostrze maczety wymaga zakradania się od tyłu. Jednocześnie inaczej rozgrywka wygląda w solo, a inaczej w drużynach 2 i 3-osobowych. Samotny strzelec zdany jest tylko na siebie i najbezpieczniejszą taktyką jest omijanie wrogich jednostek, źródeł hałasu, które mogą go zidentyfikować i ciche poruszanie się w terenie najlepiej w ukryciu. Drużyny mogą robić za to zasadzki, komunikować się i ratować towarzyszy w opresji. Różnica polega na tym, że ubicie legendarnego monstrum w pojedynkę daję dwa razy większe korzyści. Potwór nie skaluje życia w zależności od tego w ile osób do niego podchodzi, dlatego wersja solo jest w ogólnym rozumowaniu trudniejszym wyborem. 

I co tu dużo mówić. Gra przez swoje reguły i specyfikę jest cholernie ciężka. Większość moich początkowych rozgrywek to porażki, które zgrywane na Youtubie nosiłyby nazwę ,,Jak nie grać w Hunt'a''. Albo nie zwracałem uwagi na pułapki ustawiane przez graczy, podchodząc do budynku w którym wyprawiane były egzorcyzmy, albo dałem się zaskoczyć, albo tysiąc innych powodów, które sprawiały, że ginąłem po tysiąckroć. Uśmiercany byłem przez podpalenie, rozszarpany przez wściekle goniące psy, od celnego strzału snajpera, a nawet bliskiego kontaktu z innym graczem, kiedy 1-2 kulki sprawiały, że gryzłem ziemię. Trafiałem na sprytne zagrywki ekip 2-osobowych, kiedy jeden specjalnie czekał przy rytuale zwłok bestii, a kiedy pociągnąłem za spust... zostałem zauważony i zabity przez jego kolegę ukrytego na podwyższeniu. Niekiedy czułem się jak w Bloodborne, gdzie śmierć czyhała na każdym kroku. Trzeba uczyć się na błędach, uważać na zabójcze środowisko i działać z zaskoczenia, uważając aby z Łowcy nie stać się zwierzyną. Przy tym, celowanie z broni na padzie jest domyślnie ustawione na czułość tak ślamazarną, że proponuję pobawić się samemu w dopasowanie optymalnej konfiguracji. Pozycja zaskakuje świetnym level designem. Zatopione chatki przy bagnach, drewniane szopy otoczone wysoką trawą i polem uprawnym kukurydzy, zdezelowane gospodarstwa z oborami i stogami siana, kościół z pobliskim cmentarzem i tereny wiecznych mokradeł z chatkami rybackimi. Urok Luizjany, trzymana w rękach kusza i cisza w mroku, kiedy nie wiesz czy szum poruszanych liści spowodowany jest wiatrem, zombiakiem, czy Łowcą czającym się w zaroślach; sprawiają piorunujące wrażenie. Potwory również wypadają przekonująco i chociaż brakuje tutaj kilku przedstawicieli, jak wilkołaki i latające pokraki - to plejada straszydeł jest dobrze dobrana.

Skopane tekstury i interfejs, czyli co nie zagrało

Hunt: Showdown - recenzja gry. Bloodborne w klimatycznym sosie strzelaniny sieciowej

Niestety dobrego słowa nie mogę powiedzieć o samej grafice. Tekstury są jakby z poprzedniej generacji, drzewa straszą sprite'ami koron, roślinność zostawia dziwne ,,cienie'' na powierzchni, a całość wygląda jakby była jeszcze wersją beta. Albo deweloperom zabrakło czasu na optymalizację, albo silnik dławił się po dopakowaniu gry o ,,interaktywne środowisko'', czego skutkiem było zmniejszenie wymagań. Jednak z tym drugim powodem... nie przesadzał bym. Co jeszcze nie zagrało? Dawno nie widziałem tak skopanego interfejsu pod konsole. Najlepszym tego przykładem niech będzie, że poruszamy się po menu za pomocą celowniczka, który dodatkowo zwalnia przy najechaniu na zakładkę; co z kolej sprawiało u mnie depresję. Jeszcze większą traumę miałem przy czasie, który był potrzebny od wciśnięcia przycisku graj, po załadowanie mapy, wyszukanie dostępnych graczy, aż do rozpoczęcia rozgrywki. Gry przyzwyczaiły nas do krótkiego loadingu, a twórcy w tym przypadku zapatrzyli się u starszego kolegi, kiedy to Bloodborne miał podobne problemy. Tutaj czekamy kilka minut, bez marketingowej ściemy. Można sobie przy tym spokojnie zaparzyć herbaty, odpalić internet w telefonie, czy zupełnie z nudów, podłubać w nosie strzelając gilem w okno. 

Hunt: Showdown przez to jest grą, która zaskakuje wykonaniem artystycznym, strasząc słabymi teksturami. Przypomina czasy innowacyjnych rozgrywek, kiedy zastosowane rozwiązania dawały powiew świeżości w skostniałym gatunku. Jest przy tym specyficzna i nie każdy znajdzie się w roli Łowcy. Ciężko mi jest ją polecić osobom zabieganym, którzy chcą odpalić multi na kilka szybkich starć. Tytuł wymaga ogromnego zaangażowania, pewnej myśli taktycznej, skilla i z pewnością cierpliwości. Oj, bardzo dużo cierpliwości. W ogólnych rozrachunku polecam wybrańcom. Polecam prawdziwym Łowcom! 
 

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Hunt: Showdown

Atuty

  • Świeże podejście do rozgrywki multiplayer
  • Gęsty klimat Luizjany i udźwiękowienie
  • Prostota rozgrywki połączona z taktycznymi podchodami
  • Żyjące środowisko
  • Możliwość grania solo, jak i w drużynie kilkuosobowej
  • Wyważona i dopracowana broń
  • Projekt lokacji

Wady

  • Produkcja wygląda jak gra z początku poprzedniej generacji
  • Długi czas wczytywania
  • Toporne poruszanie się po menu głównym

Niepokojąca atmosfera, podchody na kuckach i survival-horror w najczystszej postaci. Sprawdź, czy jesteś dobrym Łowcą!
Graliśmy na: PS4

Tomasz Woźniak Strona autora
cropper