Recenzja: The Crew - Wild Run (PS4)

Recenzja: The Crew - Wild Run (PS4)

Adam Grochocki | 26.11.2015, 22:04

Niemalże rok po premierze oryginalnego The Crew możemy raz jeszcze zwiedzić całe Stany Zjednoczone i to na wiele nowych sposobów, a na dodatek w mocno odświeżonej grafice. Jak na całość wpływa dodatek Wild Run? Przekonajmy się.

Zabawę rozpoczynamy od krótkiej jazdy i serii filmików wprowadzających w fabułę. Tak, jest tutaj wątek fabularny! Wcielamy się w doświadczonego kierowcę Aleksa Taylora, który został wrobiony w morderstwo. Za wszystkim stoi boss gangu samochodowego 5-10, dlatego też urodziwa agentka FBI wyciąga Aleksa z pudła, a ten zgadza się przeniknąć do gangu, aby dotrzeć do prawdziwego mordercy, a przy okazji podać federalnym na tacy dowody na wszystkich podejrzanych. Historia ograna (choćby filmowy Need for Speed, żeby daleko nie szukać) i niezbyt porywająca, ale nadaje sens naszym wypocinom. Zawsze najwięcej czasu spędzałem z samochodówkami, które oferowały wątek fabularny (NFS, TOCA), ponieważ czułem motywację do zaliczania kolejnych wyścigów i nie inaczej jest tutaj.

Dalsza część tekstu pod wideo

A motywacja jest bardzo potrzebna, bo wyścigów do zaliczania przygotowano tutaj zatrzęsienie. Nie licząc około dwustu z podstawki, Wild Run dodaje jakąś setkę kolejnych! Akcja gry ma miejsce na terenie całych Stanów Zjednoczonych. Zaczynamy w przeciętnym Detroit, aby przeskoczyć szybko do Chicago, a dalej już Nowy Jork, pustynie Nevady, Las Vegas, Los Angeles i dziesiątki innych miejsc. Przejechanie od wybrzeża do wybrzeża zajmuje lekko godzinę i to szybkim samochodem. Mapa jest przeogromna, ale też bardzo urozmaicona, ponieważ krajobraz odzwierciedla wygląd poszczególnych stanów. Wybrzeża, lasy, góry, jeziora, pola, miasta, pełen przekrój USA. Nie zapomniano o charakterystycznych punktach miast i najbardziej znanych atrakcjach turystycznych na terenie całego kraju. Zawsze miło popatrzeć na rozświetlone kasyna Vegas, Statuę Wolności lub „łebków” z Góry Rushmore.

Wyścigi w wersji podstawowej to kilka rodzajów znanych od lat. Okrążenia, dotarcie do wyznaczonego punktu na czas, ucieczka przed gangiem lub policją czy doprowadzenie do kolizji przeciwnika. Podczas długich podróży w celu odkrycia nowych miejsc, napotykamy często dodatkowe zadania służące rozrywce i rozruszaniu gracza, ale także oferujące wymierne korzyści. Czasem będzie trzeba utrzymać daną prędkość przez wyznaczony czas, czasem zrobić slalom pomiędzy pachołkami, a czasem przejechać kilka kilometrów w określonym czasie. Czy trudno je znaleźć? Nie, ponieważ zastosowano tutaj system znany z Assassin’s Creed (punkty widokowe) czy Far Cry (wieże radiowe) – tym razem w postaci wielkich anten satelitarnych, rozlokowanych w bardzo różnych miejscach. Aktywacja jednej z nich zasypuje niewinną amerykańską ziemię tysiącami znaczników i pokazuje, jakie zadania czekają na nas w najbliższym sąsiedztwie.

Gdy już się wkręcimy, gra powoli zacznie sugerować aktywności związane z dodatkiem „Wild Run”. DLC jest częścią gry, a nie dodatkowym trybem, więc jeśli nie graliście wcześniej, to musicie się liczyć z tym, że będziecie musieli spędzić kilka godzin w podstawce, zanim dorwiecie się do nowej zawartości. A musicie wiedzieć, że przygotowano niemało! Pojawiły się wszelakiej maści motocykle, monster trucki i dragstery, a dla każdej klasy mamy dedykowane wyścigi i aktywności. Wykorzystamy je w etapach off-roadowych, driftingu i dragu. Warto wspomnieć, że drag polega tutaj na rozwinięciu jak największej prędkości w trakcie odcinka, a nie na ściganiu się z przeciwnikami. Do tego dochodzi konieczność pokonywania zakrętów przy prędkości 500 km/h. Dziwne i trochę rozczarowujące, bo rywalizacja z innymi na ćwierć mili byłaby niekwestionowanym królem mulitplayerowych potyczek.

Największą nowością jest jednak Summit (Szczyt) – festiwal samochodowy, w którym możemy wziać udział. W ciągu kalendarzowego (rzeczywistego) miesiąca, odbywają się festiwale kwalifikacyjne w różnych lokalizacjach, gdzie zbieramy punkty, a na koniec każdego miesiąca następuje wielki finał. Summit pozwala wziąć udział w szeregu mniej lub bardziej fantazyjnych konkurencji - solowych, drużynowych oraz PVP - a nasze wyniki klasyfikowane są na światowych listach graczy. Fenomenalna sprawa, a ciągła pokusa rywalizacji bez przerwy podpowiada „jeszcze raz, teraz będzie szybciej”. Ciężko się od tego oderwać. Aby zacząć liczyć się w stawce, trzeba posiadać dopakowany wóz, więc kilka godzin, o których wspomniałem w poprzednim akapicie, przerodzi się w kilkadziesiąt, zanim Wasza fura zacznie kręcić wyniki z pierwszej „setki”.

The Crew to nie tyle sandbox, co nieco uproszczone MMO. Pierwszy samochód, jaki otrzymujemy, mimo znanej marki to powolny i ociężały złom. Zaliczanie wyścigów i aktywności dodatkowych daje nam nagrody w postaci części samochodowych i zależnie od wyniku oraz stylu jazdy, nagroda ta może być brązowa, srebrna lub złota, a im droższy kruszec, tym większa premia do osiągów. Zdobywając co raz lepsze podzespoły, ulepszamy nasz wóz, czyniąc go zwrotniejszym, lepiej startującym z miejsca i stopniowo przełamującym kolejne bariery prędkości. Należy jednak pamiętać, że model jazdy nie ma nic wspólnego z symulacją. Odbijanie się od band czy przenikanie przez niektóre pojazdy ruchu ulicznego to z góry zaplanowane działania, więc jeśli ktoś marzy o symulatorze, to niech poszuka innego tytułu.

Awansując swojego kierowcę na kolejne poziomy, otrzymujemy punkty umiejętności do wykorzystania. Wraz z rozwojem fabuły kompletujemy zespół, a każdy z jego członków oferuje różne perki. Możemy zwiększyć ilość otrzymywanej gotówki, doświadczenia lub zwiększyć liczbę informacji na minimapie, a nawet zafundować sobie linię pomocniczą podczas wyścigów. Takie małe samochodowe RPG.

Na mapie USA poruszają się inni żywi gracze i możemy z nimi stworzyć ekipę (tytułowe „crew”), w której będziemy wypełniać zadania. Najwięcej frajdy daje rywalizacja z żywymi przeciwnikami, więc warto ściągać ze spotkanymi na mapie graczami, a podczas Summit wziąć udział w szalonych minigrach. Świat gry z innymi graczami niesie jednak za sobą niebezpieczeństwo trollowania. Zawsze pojawi się ktoś, kto będzie chciał za wszelką cenę uprzykrzyć nam zabawę, a szczególności zaliczanie aktywności dodatkowych. Taki jest już Internet… Z pomocą przychodzi naprawdę szybko działająca „szybka podróż” i ucieczka od takich osobników.

Zarówno wersja podstawowa, jak i dodatek otrzymały aktualizację silnika graficznego. I nie jest to zwykłe usunięcie błędów czy optymalizacja. The Crew wygląda zupełnie inaczej! Nowe oświetlenie, nowe szczegóły aut i tras, a nawet efekty pogodowe z lejącym się strumieniami deszczem na czele. Oczywiście daleko do poziomu nowej odsłony Need for Speed lub DriveCluba, ale i tak trzeba docenić pracę grafików. Widać, że Ivory Tower i Ubisoft wierzą w markę, a to bardzo cieszy.

The Crew wraz z dodatkiem „Wild Run” przytłacza ogromem możliwości. Wydaje się, że dopiero po zakupie kosztującego 125 zł DLC gra prezentuje się tak, jak wymarzyli ją sobie twórcy. Teraz już można z całym przekonaniem powiedzieć, że jest to samochodowa gra MMO. Motocykle zmieniają dynamikę, monster trucki i dragstery zwiększają adrenalinę, a Summit wynosi rywalizację na wyższy poziom. Jeśli graliście w The Crew i Wam się podobało, poważnie rozważcie zakup dodatku. Jeśli natomiast tytuł znajdował się na Waszej liście zakupów, to edycja kompletna jest właśnie tą, po którą powinniście sięgnąć. Z dodatkiem to zupełnie inna gra oraz dużo, bardzo dużo godzin czystej radochy.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry The Crew: Wild Run

Atuty

  • Mapa gry to całe USA
  • Summit
  • Motocykle i Monster Trucki
  • Nowe rodzaje wyścigów
  • Poprawiona grafika
  • Oklepany, ale pasujący wątek fabularny

Wady

  • Samochody kosztujące fortunę
  • Niewykorzystany potencjał dragsterów

Kompletna edycja The Crew wydaje się być tym, czym miała być ta gra w założeniach. Ogrom możliwości.

Adam Grochocki Strona autora
cropper