Recenzja: Testament Sherlocka Holmesa (PS3)

Recenzja: Testament Sherlocka Holmesa (PS3)

Kuba Kleszcz | 30.09.2012, 12:00

Sherlock Holmes, wykreowany przez szkockiego pisarza Artura Conana Doyle’a, jest jednym z najbardziej znanych detektywów w świecie literatury, więc istnienie dedykowanej mu serii gier to nic dziwnego, choć na naszej czarnulce pojawia się dopiero po raz pierwszy.

Holmesowi jak zwykle powierzono zadanie rozwikłania zagadki, z którą nie są w stanie sobie poradzić zwykli stróże prawa. W jego buty wskakujemy od razu podczas oglądania miejsca zbrodni – sypialni, z której skradziono naszyjnik należący do brytyjskiego rodu. Był on o tyle ważny, że miał zostać przekazany jako prezent, aby córka markiza wzięła ślub z mężczyzną z innego ważnego rodu. Wydaje się, że Holmes znalazł zgubę, jednak staje się coś niespodziewanego. Holmes z łowcy staje się zwierzyną, która musi dowieść swojej niewinności. Dobry detektyw nie pracuje sam. Zawsze u boku Sherlocka staje doktor Watson odpowiedzialny za notowanie spostrzeżeń i pisanie sprawozdań. Dr Watson jest o tyle śmieszną postacią, że pracując od wielu lat u boku Holmesa, dalej nie potrafi nadążać za jego tokiem myślenia i często daje upust swoim emocjom, kiedy detektyw droczy się z nim co do rozwiązania zagadki, na które już oczywiście wpadł. Watson nie stroni również od prawienia komplementów kobietom, gdyż z natury jest prawdziwym dżentelmen.

Dalsza część tekstu pod wideo

Doktor Watson nie jest jedynym pomocnikiem Holmesa, ponieważ w znajdywaniu przestępców macza również swoje ręce, a może raczej łapy… jego pies Toby. W podeszłym psim wieku basset okazuje się być ogromnym wsparciem, gdy w grę wchodzi wąchanie wszystkiego wokół i pomimo wieku jest w tym ciągle zadziwiająco dobry.

Testament Sherlocka Holmesa został stworzony w typowej dla starych przygodówek konwencji: postać znajduje się idealnie pośrodku ekranu, jest mnóstwo zagadek – niemalże się nie powtarzają, wyjątkiem było poddanie substancji analizie chemicznej, czego powtórka jest całkowicie uzasadniona – no i mnóstwo zbierania przedmiotów i poszlak, które potem pozwalają nam uporządkować wszystko w logiczną całość. Nie zabrakło też ogromnych pokładów klikania, przez które lepiej grać z perspektywy pierwszej osoby – gra pozwala nam się przełączać pomiędzy kamerą TPP i FPP. O wiele przyjemniej grało mi się korzystając z tej drugiej opcji – rozgrywka była nieco szybsza i przyjemniejsza, kiedy rozwiązywało się zagwozdki i kombinowało z otoczeniem.

Zagadki, czyli esencja całej gry. Nad ich rozwiązaniem spędziłem naprawdę więcej godzin, niż robiąc cokolwiek innego. Szkoda tylko, że Frogwares nie miało do końca pewności, w którą stronę chce pójść: z jednej strony, robiąc ukłon w stronę starych przygodówek, zagadki są trudne (nawet na normalnym poziomie trudności), a wskazówki bardzo powierzchowne, pozostawiając szarym komórkom spore pole do popisu. Twórcy obiecali wcześniej, że zgodnie z obecnie panującym trendem w branży zagadki będą łatwiejsze, a ostatecznie można je nawet pominąć, jeżeli przez pewien okres czasu nie będziemy w stanie ich rozwiązać. Po co taka opcja, kiedy gra stawia na hardkorowość zagadek? Po określonym czasie powinna pojawiać się wskazówka objaśniająca, o co chodzi, a nie możliwość całkowitego jej pominięcia. Potęguje to fakt, że nawet jeżeli już zdecydujemy się pominąć zagwozdkę, to Sherlock czasem rzuci komentarzem w stylu „Prostota sama w sobie” – taaa, jasne – a przycisk odpowiadający za tę akcję to R2, który często zdarzało mi się nacisnąć przez przypadek, gdy z nudy, lub ciężko myśląc, „skakałem” palcami po padzie. Twórcy chyba zamierzali połączyć klimat starych gier z uproszczeniami dla graczy niedzielnych, a na tym wyliczanka się nie kończy. Holmes posiada umiejętność, dzięki której gra pokazuje mu jeden nieodkryty jeszcze przedmiot, znajdujący się w naszym kadrze. Nie powiem, umiejętność bywała przydatna, kiedy została do znalezienia jedna rzecz, skutecznie nakierowując gracza.

W osobnym akapicie postanowiłem omówić jeden z moich ulubionych elementów gry – tablice dedukcyjne, czyli nic innego jak tabliczki, na których Holmes ma zebrane poszlaki z danej miejscówki i musi znaleźć połączenia pomiędzy nimi. Jeżeli uda nam się znaleźć związek pomiędzy tym, że biskup odgryzł napastnikowi palec, a my znajdujemy ciało, któremu go właśnie brakuje (podaję bardzo prosty przykład z gry), to otrzymujemy wniosek, że jednym z morderców był znaleziony denat. Sprawdza się to bardzo dobrze i rozwiązywanie takich tabeli daje sporo frajdy, choć bywa trudne.

Skoro wspomniałem już o denatach, to gra zdecydowanie nie boi się brutalności. Znalezione przez nas zwłoki będą pokiereszowane, pozbawione niektórych fragmentów ciała, porozcinane, wielokrotnie dziurawione i zastygłe w bólu, i mam na myśli nie tylko ciała ludzi, ale też zwierząt. Automatycznie nasuwa się porównanie do Cole’a Phelpsa i L.A. Noire od Rockstar, kiedy z ciałami denatów nawet wchodziliśmy w bezpośrednią interakcję. Tutaj niestety nie pokuszono się to, a szkoda, bo bardzo lubiłem sobie obracać siną twarzą zamordowanej osoby. No właśnie, L.A. Noire. Czy Testament Sherlocka Holmesa powinien być porównany do gry Team Bondi? Obie gry traktują przecież o tematach detektywistycznych, przeprowadzamy dochodzenia, przeszukując miejsca zbrodni i wyciągami informacje z różnych źródeł. Zdecydowanie nie powinien, ponieważ choć obie traktują o podobnej tematyce, to utrzymane są w zupełnie odmiennej konwencji i uniwersum. Oficer Phelps nie stronił od pościgów po dachach budynków, strzelanin i podróży samochodowych, których ze świecą szukać w grze Frogwares, a w drugą stronę ciężko szukać takich „point ‘n clickowych” łamigłówek i spokojniejszego tempa gry. Holmes nie działa w służbie sprawiedliwości w taki sam sposób jak Phelps, dlatego te gry nie powinny być pod tym względem porównywane.

Choć tytuł powstawał przez długi okres czasu, a jego premiera była wielokrotnie przekładana, to nie widać tego po niej - błędy pozostały i aż strach pomyśleć, jak działałaby gra, gdyby nie obsuwa. Nowy Holmes to jeden wielki festiwal błędów i niedoróbek technicznych, okropnej mimiki twarzy i animacji godnych powstydzenia się za nie. Skrypty potrafią się bardzo perfidnie zaciąć, a najlepszym przykładem będzie sytuacja, kiedy aby wyjść z pomieszczenia, trzeba najpierw rzucić okiem na tablicę dedukcyjną i poukładać wszystko tak, jak trzeba. Zrobiłem, co do mnie należało, byłem pewien, że poszlaki znalazłem wszystkie – nawet szósty zmysł Holmesa nic już nie potrafił wskazać – ale gra nie dawała mi znaku, że na tabeli wszystko jest cacy, zatem opuścić mieszkania nie mogłem. Przetrzepałem pomieszczenie jeszcze kilkanaście razy w poszukiwaniu dobrze ukrytych poszlak, ale na darmo zdały się moje trudy. Na tablicy dedukcyjnej poukładałem nawet najgłupsze scenariusze i dalej gra nie kwapiła się do pochwalenia mnie za moje umiejętności dedukcyjne. Postanowiłem więc wczytać poprzedni zapis gry, który był już niedługo po znalezieniu wszystkiego w miejscówce, gra dalej nie pozwoliła mi przekroczyć progu drzwi, a co pomogło? Zaznaczenie jeszcze raz dokładnie tej samej odpowiedzi na tablicy (czyli niejako ponowne wybranie jej). Gra wtedy odpaliła skrypt i mogłem przejść dalej. Nie działający skrypt napsuł mi mnóstwo krwi i zmarnował godzinę życia (w tym czasie trzy razy wyłączyłem grę i dwa razy zrestartowałem konsolę).

O ile ważniejsze postacie prezentują się godnie – modele Holmesa czy Watsona naprawdę mogą się podobać – tak drugoplanowe postacie potraktowano po macoszemu bez dbałości o szczegóły. Apogeum zaniedbania gry ze strony twórców to animacje ruchu postaci i mimika twarzy. Co więcej, twórcy z pewnością zdali sobie sprawę ze słabych stron gry i można poczuć się jak w starożytnym teatrze greckim, gdzie nigdy nie pokazywano sceny śmierci, o której mogliśmy się dowiedzieć jedynie poprzez zobaczenie czyjegoś nagrobka albo z usłyszanej rozmowy. Tutaj prawie nigdy nie jesteśmy świadkami wykonywania czynności przez postacie – zawsze jest to albo bardzo szczątkowa i uproszczona animacja, albo dzieje się to poza kadrem. Równie tragicznie wypada mimika, która w szczytowych momentach wygląda tak, że postaci rusza się jedynie broda i dolna warga, a pewnego razu spotykając doktora, nieciężko zauważyć, że wpakował sobie jakiś lewy towar w kanał, bo oczy ma bez przerwy szeroko otwarte, zapominając nawet o mruganiu raz na jakiś czas. Jeżeli grając w przygody Holmesa wyłączysz dźwięk i napisy, to nie odczytasz przekazywanych przez postać informacji drogą mimiki twarzy i gestykulacji, bo te prawie że nie istnieją.

Inną przykrą sprawą techniczną są niedoróbki w oprawie graficznej. Będąc w ogródku pewnej kobiety spojrzałem na niebo. Co ujrzałem? Jego odcień był zupełnie inny tam, gdzie były korony drzew lub krawędzie budynków, a inny tam, gdzie ich brakowało (nieprzysłonięte niczym niebo). Skutkuje to tym, że drzewa i budynki wyglądają tak, jakby były niestarannie wycięte z gazety i przyklejone na kartkę papieru kolorowego.

Choć tak sporą część tekstu poświęciłem obsmarowywaniu produkcji za wszechobecne niedoróbki techniczne, to warstwa audio-wizualna jest co najmniej dobra. Miejscówki bywają niezwykle ładne i w pełni oddające klimat dziewiętnastowiecznego Londynu, który zawiera w sobie sporo kontrastów, niczym São Paulo z Maxa Payne’a 3. Zwiedzimy zarówno ubogie dzielnice, jak i sporych rozmiarów posiadłości bogatszych mieszkańców Londynu, mieszkania biedoty i przedstawicieli wyższych warstw społecznych. Szczególnie do gustu przypadł mi głos Watsona, który brzmi wręcz znakomicie, kiedy doktor odchodzi od zmysłów i delikatnie podnosi głos na Holmesa, nie zrozumiawszy jego postępowania i myśli. Sam Holmes nie wypadł tak dobrze jak Watson, choć również może się podobać. Jak to już jest w Testamencie Sherlocka Holmesa, postaci drugoplanowe zostają i pod tym względem daleko w tyle.

TTSH wypełnia na rynku pewną lukę klimatycznych gier przygodowych, jakich już się w dzisiejszych czasach raczej nie robi, bowiem w ostatnim czasie pojawiło się jedynie podobne gatunkowo The Walking Dead (co do którego moją opinię już mieliście okazję poznać tutaj). Gra otrzymała lokalizację kinową, która jest bardzo dobra, a nawet wyśmienita, a przez okres gry znalazłem tylko jeden błąd, i był to jedynie brak kreseczki nad literką ‘ć’. Nowy Holmes jest wręcz pożerany przez wszechobecne, ogromne niedoróbki techniczne, których nie powinno być, kiedy data premiery gry była wiele razy zmieniana. Liczę na to, że błędy zostaną niedługo naprawione, a gra stanie się przez to znacznie grywalniejsza. Moim obowiązkiem jest ocenienie stanu gry w dniu premiery, dlatego ocena końcowa będzie taka, a nie inna, choć wierzę w to, że Testament Sherlocka Holmesa - już po załataniu błędów przez Frogwares - będzie zasługiwał na mocną ósemkę, jednak jeszcze nie teraz. Pomimo wad warto się tą pozycją zainteresować, może niekoniecznie w tej chwili. To wciąż dobra gra, zjedzona przez liczne błędy, która z pewnością przypadnie do gustu graczom starszego pokolenia, jak i młodszego. Dodatkowo przemawiają za nią ponad dwa miesiące posuchy na rynku w sezonie ogórkowym oraz znacznie obniżona cena, bowiem grę można dostać za sumę w okolicach 140zł. Pozostaje jedynie śledzić wiadomości i czekać na oświadczenie twórców w sprawie łatki.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Testament Sherlocka Holmesa

Atuty

  • Trudne zagadki
  • Tablice dedukcyjne
  • Duet Holmes i Watson
  • Polska lokalizacja
  • Długi czas gry

Wady

  • Ogromne niedoróbki techniczne
  • Mimika twarzy
  • Słabe animacje ruchu postaci

Jeśli lubicie gry w których trzeba wytężyć szare komórki, a dodatkowo jesteście fanami duetu Sherlock & Watson, to ten tytuł jest idealny dla was.

Kuba Kleszcz Strona autora
cropper