Recenzja gry: Mortal Kombat X

Recenzja gry: Mortal Kombat X

Wojciech Gruszczyk | 17.04.2015, 20:25

Od pierwszej, oficjalnej zapowiedzi Mortal Kombat X minęło odrobinę ponad 10 miesięcy. Od tego czasu przeczytaliśmy sporo informacji, widzieliśmy wiele walk, zobaczyliśmy nowych bohaterów... Jednak przedstawione materiały i opublikowane szczegóły nie przygotują Was na pierwsze spotkanie z bandą Scorpiona. Seria wita się z aktualną generacją w wyjątkowym, a zarazem krwawym stylu. 

NetherRealm Studios nie boi się ryzyka. Twórcy już w pierwszych informacjach pokazali, że zamierzają w pewien sposób zrewolucjonizować serię, a jak najlepiej to zrobić? Wprowadzając do gry wielu nowych wojowników. W Mortal Kombat X spotkacie sporo świeżego mięska, ale nie bójcie się o źle dobranych, nieodpowiednich wojowników. Odnoszę wrażenie, że każdy fighter został w należyty sposób przygotowany i wkomponowany w świat, który znamy od 23 lat. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Od początku możemy wybierać spośród listy, na której znajduje się 24 postaci, ale aż 8 z nich to zupełnie nowi wojownicy. Autorzy postanowili podzielić obie strony konfliktu po równo i dzięki temu wśród dobrych znajdziecie córkę Jaxa – Jacqueline Briggs, syna Kenshiego – Takashi Takeda, kuzyna Kung Lago – Kung Jin, a nawet ukochaną córeczkę Sonyi oraz Johnny’ego – Cassie Cage. Z drugiej strony, w tej mniej przyjemnej ekipie pojawili się – rewolwerowiec Erron Black, kobieta szerszeń D’Vorah, piekielny duet rodem z Mad Maxa Ferra/Torr i potężnego przedstawiciela rasy Osh-Tekk Kotal Kahna. Z początku zdecydowanie bardziej faworyzowałem czarne charaktery, ale im więcej czasu spędzałem z mieszkańcami Ziemi, bez problemu znalazłem wśród nich swoich faworytów.

Nawet jeśli będziecie mieć z tym problem, to zawsze możecie ponownie wcielić się w członków „starej gwardii”. Scorpion, Ermac, Kenshi, Sub-Zero, Kano, Quan Chi, Raiden, Kung Lao, Reptile... To tylko część znanych Wam przyjemniaczków, ale  zapewne znajdziecie na liście kilka lubianych person z poprzednich odsłon.

Twórcy nie oszczędzali i pozwalają nam przed walką wybrać jeden z trzech wariantów każdej postaci. Jest to ciekawy zabieg, ponieważ nie tylko zmienia wygląd wojownika, ale również dodaje do jego repertuaru kilka dodatkowych ciosów. To interesująca alternatywa, ponieważ pozwala zainteresowanym uczyć się każdego faworyta nawet trzy razy. Poszczególne wybory nie zmieniają stylu walki o 180 stopni, ale jest to przyjemna innowacja.

Tył, tył, dół, tył, Grucha!

Niezależnie od wybranej postaci oraz jej stylu możemy przejść do najważniejszego elementu produkcji, czyli czystej, soczystej i niezwykle satysfakcjonującej walki. NetherRealm Studios kolejny raz pozwala graczom uczestniczyć w przesiąkniętych krwią pojedynkach, w trakcie których liczy się każdy ruch. Wykonujemy combosy, zbieramy trzystopniowy pasek, blokujemy gradobicia rywali, wykorzystujemy świetne umiejętności, przełamujemy kombinacje ciosów, a od czasu do korzystamy z obłędnie wyglądających i skutecznych X-Ray’ów.

Pojedynki od początku wciągają jak bagno, im więcej gramy i więcej potrafimy, tym jest przyjemniej i trudno odejść od konsoli. Dosłownie od pierwszej chwili pojawia się uczucie „jeszcze jednego meczu”, a dzięki wciągającym starciom każde zwycięstwo smakuje wybornie.

Musicie przygotować się nie tylko na opanowanie wszystkich ruchów wojownika, ale również nauczyć się wykorzystywać otoczenie. Na mapach zostały rozstawione specjalne, podświetlone elementy, dzięki którym możemy w ekspresowym tempie przemieścić się z punktu A do punktu B lub zaatakować swojego przeciwnika. Ten patent możecie kojarzyć z Injustice: Gods Among Us, ale odnoszę wrażenie, że w przypadku Mortala autorzy nie chcieli przesadzić i dodatkowe atrakcje w lokacjach zostały przygotowane w bardzo rozważny sposób.

Przyjemne walki są dosłownie zatopione w krwi i deweloperzy w tym miejscu sięgnęli po najwyższy szczyt, prawdziwy Mount Everest. Walki są brutalne i prezentują się wybornie. Jucha leje się strumieniami, a każdy X-Ray, każde Fatality i wszystkie Brutality to wyjątkowa uczta dla oczu. Czasami aż do przesady... I osoby o słabych żołądkach muszą przygotować się na ostry rollercoaster. Miłym gestem jest na pewno różnorodność ostatecznych ataków – w przypadku Fatality każdy bohater otrzymał po dwa kończące ciosy, ale na początku możemy skorzystać wyłącznie z jednego, drugi jest dostępny dopiero po odblokowaniu go w kryptach (o których wspomnę później...). Zaś Brutality to już wyższa jazda okrucieństwa i finezji – w tym przypadku ich liczba jest większa, czasami nawet postać może posiadać sześć, ale... Aktywowanie tych ruchów nie jest prostą sprawą. Zacznijmy od tego, że atak należy wykonać przed śmiercią oponenta, a w dodatku musimy spełniać kilka warunków – między innymi wybrany styl, odpowiednia liczba życia, wybrany cios... Dopiero po spełnieniu tych kryteriów uczestniczymy w kolejnych festiwalu krwiożerczości.

Pewnie ten efekt nie byłby możliwy, gdyby nie wyjątkowo udana oprawa. Graficy z NetherRealm Studios wykonali kawał dobrej roboty oblepiając system walki świetnym klimatem. Jeśli w jakiejkolwiek bijatyce grafika ma znaczenie, to mogę śmiało uznać, że właśnie w dziesiątce przygotowanie lokacji, bohaterów oraz całej otoczki robi różnicę. Nie tylko dobrze się gra, ale również przyjemnie się na to patrzy. Chapeau bas dla twórców, że potrafili urzeczywistnić tytuł w taki sposób, że czasami widząc chore zakończenia starć dosłownie ciarki pojawiają się na plecach... Można pewnie w tym miejscu odrobinę narzekać na twarze fighterów (babochłopy!), ale akurat w tym przypadku autorzy idą w zaparte w swój utarty lata temu schemat. Z drugiej strony może to i lepiej? Chcielibyście bić ślicznotkę?

Grucha, na solo?

Po nauczeniu się kilku sztuczek możemy w końcu rozwinąć skrzydła i wyruszyć na podbój trybów. Na dobry początek warto zapoznać się z opowieścią z dwóch powodów... Po pierwsze przygoda pozwoli nam bliżej poznać wszystkich nowych bohaterów, nauczymy się podstawowych ciosów i wybierzemy swoich faworytów. Po drugie, historię można ukończyć w ponad 3 godziny (u mnie 200 minut) i jest to bez wątpienia najsłabsze ogniwo produkcji. Jasne, że nikt nie gra w Mortala dla przygody, ale twórcy dają, więc należy sprawdzić. A sama opowieść pozostawia niedosyt, bo zaczyna się dobrze, jest przyjemnie, a tutaj nagle... Jest koniec. Autorzy nie kryją, że przez ten tryb chcą nam dokładnie przedstawić nowe rybki w tym wielkim akwarium, ale mi osobiście zabrakło kilku dodatkowych walk. Te 12 rozdziałów kończy się bardzo szybko i deweloperzy w moim odczuciu mogli zdecydowanie lepiej przedstawić „badassów”, którzy są w całej historii potraktowani po macoszemu. Są, bo są, walczymy, ale jak na nowe postaci czasami brakuje dopowiedzenia rodowodu.

Na szczęście samą opowieścią człowiek nie żyje i zdecydowanie lepiej zapoznać się z Wieżami. Tutaj zabawa została rozbudowana, ponieważ sprawdzamy swoje umiejętności w trzech typach „żyjących” wyzwań – godzinnych, dziennych i specjalnych. W przypadku dwóch pierwszych, elementy zmieniają się według podanego czasu i czasami musimy uważać na spadające granaty, innym razem jesteśmy atakowani specjalnym laserem, od czasu do czasu nasze ruchy są spowolnione lub wręcz przeciwnie biegamy niczym Bolt, albo nie możemy używać specjalnych ciosów... Nie jest to wielka innowacja, ale miło, że „wieże żyją” i zmieniają się systematycznie. W przypadku trzeciego typu budynków, mamy możliwość sprawdzenia się w specjalnych zadaniach – aktualnie do naszej dyspozycji twórcy oddali Goro, zaś po pewnym czasie wypróbujemy innych nadchodzących w dodatkach wojowników.

Oczywiście możemy również zawalczyć z kumplem na kanapie, ale dla mnie najciekawszym elementem dzieła jest tryb sieciowy. Tutaj jak zawsze możemy śmigać po pokojach, umawiać się z rywalami na partyjki, włączyć standardowe 1 vs. 1, wziąć udział w King of the Hill, które w polskim przekładzie zostało nazwane „Władcą Igrzysk”. Tryb ten na pewno kojarzą miłośnicy ostatniego Mortala – uczestniczymy w pojedynku, a po wygraniu otrzymujemy kolejnego rywala, przegrany czeka na swoją kolej i może obserwować mecz. Po za tym mamy Walki Zespołowe  (nie mylcie z Tag Team...), w trakcie których zespoły walczą przeciwko sobie i zdobywają punkty – dwie formacje, każdy z każdym, ekipa z lepszym wynikiem wygrywa. Na zakończenie możemy jeszcze w Sieci wskoczyć na Wieże, ale nie liczcie tutaj na wielką rywalizację – po prostu kilku graczy bierze udział w modyfikowanych wyzwaniach, a wygrywa ten, który w określonym czasie zdobędzie najwięcej punktów.

Trzeba mieć świadomość, że cała produkcja została zbudowana wokół Wojen Frakcji. Na początku wybieramy jedną z dostępnych formacji – Liu Kuei, Black Dragon, Brotherhood of Shadow, Special Forces, White Lotus – a następnie z uporem maniaka zdobywamy dla swojego zespołu punkty. W każdym starciu reprezentujemy swoje barwy, więc musimy uważać, ale nie jest to na dzień dzisiejszy jakoś specjalnie ciekawy i przygotowany dodatek. Jest bo jest, możemy wykonywać dzienne zadania, rywalizować w specjalnych bitwach frakcji, ale ja jakoś bez zbędnego zmartwienia i tak skupiam się wyłącznie na pojedynkach solo.

Te jak zawsze są piekielnie przyjemne, a wykonanie Fatality na żywym przeciwniku jest jak zawsze satysfakcjonujące. Niestety, na dzień dzisiejszy wciąż pojawiają się mniejsze lub większe problemy z połączeniem i na te kilkanaście godzin testów kilkukrotnie zostałem wyrzucony z gry i kilka razy spotkałem się z większymi lagami... Chociaż i tak jest lepiej niż przy premierze MK9. Autorzy wspominali, że zainteresowanie produkcją ich zaskoczyło i pracują nad stosowną łatką, więc pewnie będzie lepiej, ale warto mieć to na uwadze.

Musicie również wiedzieć, że nawet w Mortal Kombat nic nie ma za darmo. Za bicie innych dostaniecie monety, które jak zawsze możecie wydać w krypcie. To przyjemne miejsce zwiedzamy z perspektywy pierwszej osoby i szastamy swoją ciężko uciułaną gotówką. Kupujemy jak zawsze w ciemno – czasami dostaniemy nowy strój, innym razem Fatality, czasami grafiki koncepcyjne, informacje o postaciach i wiele, wiele więcej. Wszystkich grobowców jest mnóstwo, a otwarcie ich to zabawa na długie godziny.

Grucha Zwycięża... Fatality

Nie będę ukrywał, że miałem ogromne obawy przed pierwszym załączeniem Mortal Kombat X. Nowe postacie, aktywne areny, warianty... Twórcy zaryzykowali, ale prawie wszystkie nowości sprawdzają się w moim odczuciu wyjątkowo dobrze.

Nawet bohaterowie nie zawodzą, chociaż pewnie nie wszyscy podzielą moje zdanie... Tak to już jest z wojownikami, nie każdy każdemu leży. Jestem jednak zdania, że warto spróbować, sprawdzić, zawalczyć i na pewno sprawdza się z tego powodu Story Mode, które chociaż jest zdecydowanie za krótkie, to pozwala nam odbyć kilka przyjemnych walk.

Produkcja ponadto została obładowana treścią i na pewno sympatycy uniwersum nie będą się tutaj nudzić. Można wypróbować kilka trybów, znaleźć swój ulubiony, a później katować, miażdżyć i wyrywać kręgosłupy.

Ekipa Scorpiona rozpoczęła marsz na kolejnej generacji i robi to w wyjątkowo brutalny sposób. Starcia są obłędnie satysfakcjonujące, obrzydliwie brutalne, a przy tym przepiękne... Satysfakcja z wyrwanego serducha gwarantowana.

Produkcja testowana w wersji na PlayStation 4.

 

Druga opinia:

 

Mateusz Gołąb: "Mortal Kombat X jest dla mnie sporym zaskoczeniem. Nie dlatego, że obawiałem się porażki, czy też niespełnionych obietnic. Nie spodziewałem się raczej, że nowa odsłona „smoczej serii” będzie tak bardzo różnić się od swojej poprzedniczki. Owszem, po zwiastunach można było oczekiwać mieszanki MK9 i Injustice, ale im więcej gram, tym bardziej odczuwam świeżość MKX. Ta gra jest znacznie bardziej dynamiczna, rozbudowana pod względem możliwości (wariacje postaci, bardzo pomysłowe tryby sieciowe, krypta w formie dungeon crawlera), a co najważniejsze zdecydowanie ograniczono lagi. Nowy Mortal , to również bardziej solidne rzemiosło. Grafika w Full-HD wygląda fenomenalnie i jest to zdecydowanie jedna z najładniejszych gier na tej generacji konsol. Animacje postaci wreszcie nie wyglądają absurdalnie sztywno, a samo ich prowadzenie nie daje poczucia kierowania drewnianymi kukiełkami, co było zmorą poprzednich gier studia. Gdy przed premierą wszyscy zawodzili, że tryb fabularny będzie zbyt krótki, ja starałem się być dobrej myśli. Cóż, nie pomyliłem się – to naprawdę fajnie napisany scenariusz. Teraz każdego dnia będę stawał przed bardzo trudnym wyborem. Czy włożyć do czytnika mojej konsoli Guilty Gear Xrd –SIGN-, czy może Mortal Kombat X."

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Mortal Kombat X.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Mortal Kombat X

Atuty

  • Krwawe, satysfakcjonujące starcia!
  • Przyjemna rozgrywka
  • Nowe postacie
  • Warianty to miłe urozmaicenie
  • Wieże żyją

Wady

  • Kampania zawodzi
  • Problemy w Sieci
  • Frakcje to aktualnie niepotrzebny dodatek

Nowe postacie, nowe zabawki, nowe warianty, nowa generacja! Mortal Kombat X to błoga przyjemność dla wszystkich sympatyków brutalnych pojedynków. Autorzy zaryzykowali i tym samym pokazali klasę!

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper