Graliśmy w Star Wars: Squadrons w kokpicie X-Winga. To będzie idealna gra pod gogle VR

Graliśmy w Star Wars: Squadrons w kokpicie X-Winga. To będzie idealna gra pod gogle VR

Roger Żochowski | 01.10.2020, 14:00

Tuż przed premierą Star Wars: Squadrons mieliśmy okazję zasiąść za sterami kultowego X-Winga, którym latał Luke Skywalker. I to dosłownie, bo EA dość niespodziewanie w czasach COVID-u zorganizowało w Polsce ze sporym rozmachem specjalny pokaz gry.

Impreza odbyła się w jednym z praskich obiektów w Warszawie. Zaraz przy wejściu czekała na mnie krótka kontrola w postaci mierzenia temperatury i dezynfekcji a chwilę później mogłem już podziwiać zaparkowanego w hangarze X-Winga w towarzystwie R2-D2 oraz postaci znanych z Gwiezdnych Wojen. Największe wrażenie robił oczywiście pojazd Luke’a Skywalkera odwzorowany w skali 1 do 1. Do jego kokpitu wchodziło się po drabince od spodu, a w środku czekał na mnie widok kolorowych przycisków, ekranu z grą i sterów. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Za sterami X-Winga

Graliśmy w Star Wars: Squadrons w kokpicie X-Winga. To będzie idealna gra pod gogle VR

Graliśmy w Star Wars: Squadrons w kokpicie X-Winga. To będzie idealna gra pod gogle VR

Kokpit X-Winga zamykałem sam wciskając jeden z guzików, a dla większej immersji mogłem też założyć przygotowany na tę okazję hełm rebeliantów. Pod drążek sterowniczy dało się podpiąć sterowanie statkiem a wciskając spust można było poczuć moc strzelając blasterami. Dla wygody dziennikarzy sterowanie odbywało się jednak za pomocą pada do Xboksa 360. Muszę przyznać, że zabawa w takim kokpicie naprawdę potęguje wrażenia zwłaszcza, że odcinało mnie od dźwięków z zewnątrz, a głośniki zamontowane w X-Wingu dawały radę. Złapałem się na tym, że wykonując misje i manewrując statkiem poruszałem ciałem, a wlatując do ciasnego tunelu pochylałem samoistnie głowę. Do pełni szczęścia brakowało jedynie tego, by statek poruszał się na jakimś mechanizmie i reagował wibracjami na odnoszone uszkodzenia. Może następnym razem. 

Do dyspozycji oddana została nam pełna wersja gry, choć jako fan singleplayera od razu rzuciłem się na kampanię ogrywając prolog. O dziwo wcielamy się w nim na początku w członka Imperium odpalając w hangarze TIE Fightera. I od razu taka drobna uwaga – ten tytuł jest wręcz stworzony dla VR i z tego co mi wiadomo całą kampanię będziemy mogli ukończyć w goglach na głowie, co serdecznie polecam, bo tutaj na każdym niemal kroku mamy fanservice. Płynąca z głośników muzyka z charakterystycznymi motywami nigdy się chyba nie zestarzeje wrzucając ciary na plecy. Chwilę po opuszczeniu hangaru mogłem już latać wokół Gwiezdnego Niszczyciela sprawdzając wszystkie systemy mojego TIE Fightera. Niedługo potem ruszyłem na pierwszą misję odpalając napęd i wskakując w nadświetlną. Tak, w VR ten tytuł będzie robił. 

Po ciemnej stronie mocy

Graliśmy w Star Wars: Squadrons w kokpicie X-Winga. To będzie idealna gra pod gogle VR

Sterowanie za pomocą drążków analowych jest w miarę intuicyjne i dość szybko nauczyłem się ustawiać przepustnicę odpowiedzialną za prędkość oraz skręcać i wykonywać różne manewry w kosmosie. Ważna jest prędkość z jaką porusza się statek, bo bez wyhamowania ciężko jest szybko zawrócić. Za pomocą spustów możemy naprawiać uszkodzenia oraz strzelać blasterami, a istnieje też możliwość przekierowania mocy statku by zwiększyć siłę laserów, osłonę tudzież przyspieszenie w zależności od tego, co dzieje się na polu walki i jaki typ statku mamy pod kontrolą. Prolog ma miejsce po Ep IV Nowa nadzieja dokładnie po zniszczeniu Alderaana, rodzinnej planety księżniczki Lei. Imperium chce jak najszybciej wybić resztki rebeliantów, które przetrwały zniszczenie planety. Na polecenie Lorda Vadera udajemy się do przystani Fostar, aby znaleźć i zniszczyć statek z uchodźcami. 

W pierwszej misji miałem więc zadanie skanowania statków w poszukiwaniu rebeliantów, co ograniczało się do zaznaczenia celu i zbliżeniu się do niego. Gdy jeden z pojazdów tuż przed kontrolą zaczął uciekać zaczęła się zadyma. Strzelaniny są intensywne, blastery latają na lewo i prawo, choć brakowało mi jakiejś opcji zawrócenia statku o 180 stopni, gdy ktoś siedział mi na ogonie. Nie jestem doświadczony w tym gatunku gier, więc grałem na niższych poziomach trudności, co było chyba błędem, bo nie miałem większych problemów z zestrzeliwaniem kolejnych celów, za którymi ciągnął się ognisty ogon. Drażniły mnie jedynie trochę zbyt długie wymiany zdań przez radio oraz fakt, że uderzając z całym impetem w elementy bazy czy inne statki po prostu się od nich odbijałem, ale to zapewne wina wspomnianego niższego poziomu trudności. 

W służbie Rebelii

Graliśmy w Star Wars: Squadrons w kokpicie X-Winga. To będzie idealna gra pod gogle VR

Niedługo potem musiałem zniszczyć system obrony bazy zestrzeliwując stacjonarne działa oraz ruszyłem w pogoń walącym się tunelem za zdrajcą Imperium - Lindonem, którą zwieńczyło spotkanie z X-Wingami rebeliantów. Scenariusz zmienił strony i tym razem znalazłem się w hangarze „tych dobrych”, poznając moją ekipę (tytułowe Squadrons) oraz biorąc udział w specjalnej odprawie na mostku. Po hangarze nie przemieszczamy się swobodnie tylko wybierając miejsce i teleportując się do niego. Można poznać lepiej załogę prowadząc rozmowy, sprawdzić statystyki i wyposażenie statku, który wraz z rozwojem gry będziemy wzmacniać o nowe komponenty ofensywne, defensywne i pasywne. 

Kolejna część prologu dość przewrotnie pozwoliła mi więc zasiąść za sterami X-Winga i trafić jeszcze raz na pole walki z pierwszej misji, tym razem jednak po drugiej stronie barykady. Moja eskadra wezwana na pomoc przez znanego z pierwszej trylogii admirała Ackbara (siedząc w kokpicie statku wyświetla się jego hologram) miała obronić ściganego zdrajcę Imperium. Rewelacyjne wypada efekt pojawiając się statków wychodzących z hipernapędu a im dalej w las tym większe wyzwania, bo na przeciw mnie stawały coraz większe statki, trzeba było omijać wystrzelone rakiety oraz zestrzelić obiekty zamontowane na Gwiezdnym Niszczycielu.   

Po prologu akcja skacze 4 lata do przodu, w kontekście filmów po ep. VI - Powrót Jedi. W tym momencie wjechał na ekran propagandowy film, na który księżniczka Lei’a zachęcała pilotów z całej galaktyki do zaciągnięcia się do służby. Wspomniany Lindon przewodzi teraz nowej jednostce, która szuka niedobitków Imperium. Więcej w kwestiach fabularnych nie chcę zdradzać.  Fajnie, że oba statki różniły się trochę w sterowaniu - TIE Fighter nie ma przekierowania mocy na pole ochronne (bo go po prostu nie ma) i nie ma rakiet. X-Wing ma z kolei możliwość włączenia barier i  uzbrojony jest w 6 torped.

Póki co gra wydaje się trochę za mało dynamiczna, statkami steruje się dość ociężale cały czas zważając na przepustnice odpowiedzialną za prędkość, ale może to kwestia prologu. Na pewno jest bardziej symulacyjnie niż myślałem i wszelkie manewry wykonuje się dość mozolnie, co czasami trochę mnie irytowało, gdy ktoś cały czas siedział mi na ogonie. Co by jednak nie pisać - oprawa i muzyka dają radę, scenariusz mnie zaciekawił, a klimat Gwiezdnych Wojen wylewa się z każdej części ekranu. I będę się powtarzał, ale to będzie jedna z najważniejszych gier na VR w tym roku dla fanów uniwersum zapewne must-have.  

Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper