Przeklęta – recenzja serialu. Legenda, jakiej się nie spodziewacie

Przeklęta – recenzja serialu. Legenda, jakiej się nie spodziewacie

Iza Łęcka | 19.07.2020, 20:00

Za wielką mocą podąża wielka odpowiedzialność – o tym bezsprzecznie przekonuje się dotknięta tajemniczymi mocami i obdarowana magicznym mieczem Nimue. Na Netflixie zawitał najnowszy serial „Przeklęta”, który garściami czerpie nie tylko z arturiańskiej legendy, przy okazji nie omijając kilku wpadek. Jak oceniamy serial? Zapraszam do recenzji.

Nimue zamieszkuje lud Fey'ów, istot, które zajmują się magią i uzdrawianiem. Za sprawą swoich niesamowitych, ale i niezrozumianych przez innych, mocy, młoda dziewczyna jest odrzucana i nieakceptowana przez społeczność pełną magicznych istot – w dzieciństwie została bowiem zaatakowana przez demona i choć udało jej się wyjść cało z opresji, to przerażające doświadczenie naznaczyło ją na zawsze. Wyszydzana, atakowana i niezrozumiana postanawia uciec, jednak dopada ją jeszcze większa tragedia. Oto Czerwoni Paladyni, zakon żądny krwi i śmierci wszystkich odmiennych ludów, niosąc jedynego boga na ustach i podążając przez kolejne krainy, ogniem i mieczem wymierza krucjatę. Na ich czele stoi brutalny i bezwzględny ojciec Carden, który popycha swoich żołnierzy do najgorszych czynów. Po stracie najukochańszej matki, Nimue zostaje powierzony Miecz Władzy i zadanie należące do jednego z najtrudniejszych...

Dalsza część tekstu pod wideo

Przeklęta – gdy miecz wybiera... królową

Przeklęta – recenzja serialu. Legenda, jakiej się nie spodziewacie

„Przeklęta” jest adaptacją opowieści fantasy pod tym samym tytułem, stworzonej przez Thomasa Wheelera, za której szatę graficzną odpowiada Frank Miller - twórcy maczali również palce w serialu Netflixa. To odmienne ujęcie legendy arturiańskiej, w której miecz nie wybiera sobie króla, a królową. Jeżeli poszczególne odcinki będziecie oglądać dość dokładnie, to oprócz owej doskonale już wpisanej w kulturę europejską opowieści, z której niejedni autorzy już czerpali, dostrzeżecie także motywy między innymi z Williama Shakespeare'a. Co więcej, chęć posiadania Miecza Władzy przypomina nieco tolkienowski Pierścień, który swoją mocą potrafi opętać każdego, byleby przedmiot znalazł się w jego posiadaniu. Miecz powoli prowadzi do zatracenia się w zemście i śmierci, kosztem własnych sił i mocy. Fabuła, oprócz znanych motywów literackich, została przyprawiona całkiem współczesnymi kwestiami jak ucieczka z własnego kraju i szukanie azylu w bezpiecznym miejscu, czy feminizm. Otrzymujemy więc tutaj swoisty misz-masz elementów fantastycznych z uwspółcześnioną tematyką, w którym nie brakuje silnych postaci kobiecych.

Nimue rozpoczyna swoją drogę, której celem jest nie kto inny jak Merlin. Po tym dobrze znanym, mądrym i najpotężniejszym czarodzieju zbyt wiele nie zostało. W „Przeklętej” Merlin jest istotą targaną wieloma przeciwnościami losu, pijakiem i hulaką, który zamiast wspierać swego króla i służyć radą oraz doświadczeniem, szuka rozwiązania swojego problemu. W tej roli widzimy Gustafa Skarsgårda, aktora znanego z „Wikingów” czy „Westworld”. Muszę to powiedzieć na wstępie – to jedna z postaci, która najbardziej przypadła mi do gustu, głównie dzięki nietuzinkowemu ujęciu wizerunku czarodzieja. Miecz Władzy na stałe odciska swe piętno na losie maga, co dodaje tej postaci nowej twarzy i nieco pikanterii. Nie mogę również zapomnieć o Płaczącym Mnichu, którego historia jest intrygująca. Stając się przerażającą twarzą krucjaty, ten zakapturzony namiestnik kościoła skrywa niejedną tajemnicę, której rąbek odkrywamy na końcu sezonu. Mam nadzieję, że złoczyńcy poświęci się nieco więcej uwagi w następnych odcinkach drugiego sezonu...

Przeklęta – kolejny średniak Netflixa

Przeklęta – recenzja serialu. Legenda, jakiej się nie spodziewacie

Jestem osobą, która uwielbia klasyczne historie i nigdy nie przeszkadza mi przedstawienie nowych obrazów z Arturem czy Robin Hoodem w rolach głównych, dlatego też podchodzę z pewnym dystansem do adaptacji. W pomyśle Thomasa Wheelera to średnio napisana fabuła jest początkiem bolączek... Niestety, główna bohaterka, która na swych barkach powinna nosić ciężar historii jest nieco bezbarwna, choć na samym początku zapowiadała się obiecująco. Nimue jako naznaczona przez demona posiada magiczne moce – poprzez kolejne odcinki, ten motyw nie zostaje aż tak mocno rozszerzony. I choć młoda z ludu Fey'ów targana jest wątpliwościami, a ciemna siła powoli przejmuje nad nią kontrolę, jej rozważania i działania stają się przewidywalne. Kreacja Katherine Langford jest przyzwoita, momentami aktorka stara się nieco więcej wykrzesać ze swojej postaci. Nie zmienia to jednak faktu, że po Nimue spodziewałam się o wiele więcej. To samo mogę powiedzieć również o Arturze – tak, tego bohatera także nie brakuje w „Przeklętej”, ale jego postać została znacznie umniejszona, sprowadzając śmiałka do roli pomagiera. Serialowy Artur (w tej roli Devon Terrell) to przede wszystkim najemnik, który staje na drodze Nimue i towarzysząc jej, stara się wypełnić ostatnią wolę Lenore. Choć wraz z upływem kolejnych odcinków, młody wojownik ulega przemianie, a do głosu dochodzą w większości jego szlachetne cechy, na klasyczne przedstawienie bohatera nie mamy co liczyć. Scenarzyści postawili na odmienną kreację Artura i daleko mu do króla, który przy swoim boku zgromadził najznamienitszych rycerzy królestwa, rządząc na zamku Camelot.

Świat „Przeklętej” jest niezwykle brutalny i niebezpieczny. Miecz Władzy trafia celnie w swoje ofiary, siekając je z ogromną precyzją, nie brakuje więc ujęć przepoławianych ciał, odcinanych kończyn oraz głów, czy scen, gdzie krew wręcz wylewa się z ekranu. Pomimo iż „Przeklęta” jest produkcją +16 przemocy jest tutaj naprawdę sporo... Jednocześnie bardziej rozbudowane sceny bitew i starć, pomimo staranności, nie oczarowały mnie. Szczególnie na początku serialu, w trakcie wspomnianych scen, można zauważyć kilka drobnych wpadek (dla przykładu w trakcie najazdu kolejnych wiosek) czy w zrealizowanych efektach specjalnych – kluczowa scena, gdzie Nimue staje się panią miecza trochę mnie rozbawiła, a najpewniej miała na widzach zrobić o wiele większe wrażenie...

Przeklęta – recenzja serialu. Legenda, jakiej się nie spodziewacie

Przeklęta wzbudza niemałe emocje 

W trakcie wyczekiwania na kolejny sezon „Wiedźmina” „Przeklęta” miała okazać się następną adaptacją powieści fantasy, przy której chętnie spędziłabym czas. I podobnie jak to bywa u Sapkowskiego, w przygodzie Nimue nie brakuje problemu rasizmu, wrogości wobec tego co jest odmienne, walki poszczególnych ras. Najnowszy serial Netflixa, pomimo tylu zaczerpniętych wątków nie do końca je rozbudowuje i komentuje. Co więcej – momentami fabuła serialu zwalnia na tyle mocno, że spora część odcinka zostaje przegadana. W moim odczuciu najnowszy serial z Katherine Langford w roli głównej cierpi na tę samą bolączkę co inne produkcje oryginalne Netflixa – mógłby być o dwa odcinki krótszy, ale przesiąknięty akcją i samym „mięchem” fabularnym. Tymczasem przeprawa przez 10 odcinków była dla mnie nieco mozolna i się dłużyła, choć muszę podkreślić, że soczyste zakończenie nieco naprawiło ogólny odbiór.

Tak czy siak, „Przeklęta” to kolejny średniej klasy serial Netflixa. Czerpiąc ze znanych motywów, Miller i Wheeler dodali wbrew pozorom wiele współczesnych tematów. Na drugi sezon produkcji czekam z mniejszym entuzjazmem niż na premierę, ale nie mogę powiedzieć, że ostatnie sceny mnie nie zaintrygowały. Serial mogę polecić entuzjastom legendy arturiańskiej i klimatów rycerskich, którzy mają elastyczne podejście do owej historii – w innym wypadku, „Przeklęta” może wzbudzić niemałe poruszenie.

Atuty

  • Nieco inna wizja legendy arturiańskiej,
  • To bardzo brutalny obraz,
  • Postać Merlina i kreacja Gustafa Skarsgårda,
  • Zaskakujące zakończenie sezonu.

Wady

  • Niektóre ujęcia w trakcie bitew są mało realistyczne,
  • Niektóre efekty specjalne są nieudolnie zrealizowane
  • Zbyt wiele poruszonych wątków, niektóre wydają się mało potrzebne,
  • Serial momentami traci swoje tempo i staje się przegadany.

„Przeklęta” to nietypowa opowieść czerpiąca garściami z arturiańskiej legendy, która może wzbudzić mieszane uczucia. Królowa, a nie król, zmodyfikowane losy najważniejszych postaci i zagadnienia, których w produkcji o tej tematyce raczej byśmy się nie spodziewali. To średniak ze sporymi aspiracjami.

5,5
Iza Łęcka Strona autora
Od 2019 roku działa w redakcji, wspomagając dział newsów oraz sekcję recenzji filmowych. Za dnia fanka klimatycznych thrillerów i planszówek zabierających wiele godzin, w nocy zaś entuzjastka gier z mocną, wciągającą fabułą i japońskich horrorów.
cropper