Castle Rock, sezon 1 – recenzja serialu. Diabeł nie istnieje?

Castle Rock, sezon 1 – recenzja serialu. Diabeł nie istnieje?

Jędrzej Dudkiewicz | 14.09.2018, 14:44

Jako że jestem wielkim fanem twórczości Stephena Kinga, inspirowany nią serial Castle Rock był dla mnie w tym roku pozycją po prostu obowiązkową. Pamiętałem jednak, że pisarz ten ma dość zmienne szczęście jeśli chodzi o produkcje filmowe inspirowanego jego dziełami. Na całe szczęście obawy dość szybko zostały rozwiane. Bo chociaż te dziesięć odcinków ma niekiedy różne problemy, to jednak ich seans był dla mnie prawdziwą przyjemnością.

Henry Deaver pracuje obecnie jako prawnik, specjalizujący się w ratowaniu ludzi od kary śmierci. Pewnego dnia dostaje telefon z Castle Rock, w którym niegdyś mieszkał. Okazuje się, że przebywający w więzieniu Shawshank tajemniczy chłopak koniecznie chce z nim porozmawiać. Henry wraca w rodzinne strony, co przywołuje wspomnienia o tym, jak przed laty, mając dwanaście lat, był przez jedenaście dni uznany za zagubionego.

Dalsza część tekstu pod wideo

Castle Rock recenzja

Castle Rock recenzja

Ustalmy to od razu: każdy fan Stephena Kinga powinien być zachwycony Castle Rock. Liczba nawiązań do jego twórczości jest wprost oszałamiająca. Część z nich jest oczywista, jak sama miejscowość, w której rozgrywa się akcja, czy fakt, że ważną lokacją jest też więzienie Shawshank. Wyłapanie innych również nie będzie stanowić problemu, czego przykładem niech będzie Jackie Torrance, która opowiada o wujku, który sfiksował w pewnym hotelu. Jest też jednak dużo takich odwołań, które łatwo przeoczyć (na szczęście z pomocą przychodzi wtedy Internet). Nad całością unosi się zaś bez wątpienia klimat Mrocznej Wieży, opus magnum Kinga. Już samo szukanie tych tropów daje ogromną przyjemność z oglądania. Powstaje jednak w związku z tym pytanie, czy osoby, które nie lubią Kinga, albo nie znają zbyt dobrze jego książek będą mieli równie dużo funu podczas seansu. Prawdę mówiąc, wątpię. Warto jednak docenić, że nie jest to jedyna atrakcja, którą przygotowali twórcy. Udaje się tu chociażby przemycić trochę krytyki prywatyzacji więziennictwa, co prowadzi niekiedy do prawdziwych patologii. Sama historia – którą notabene można by w pewien sposób uznać za ekranizację powiedzenia, że największym osiągnięciem diabła było przekonanie człowieka, że nie istnieje – jest wciągająca, chociaż może trochę za długo się rozkręca. Natomiast druga połowa sezonu jest już fenomenalna, na czele z dwoma odcinkami, które spokojnie mogą pretendować do miana arcydzieła. Mowa o siódmym, w którym kulminację znajduje autentycznie poruszająca historia coraz mocniejszego osuwania się w Alzhaimera oraz dziewiątym, gdy poznajemy bliżej losy tajemniczego Dzieciaka. Dziesiąty odcinek z kolei jest odrobinę rozczarowujący i nie dostarcza aż tylu emocji, co powinien. Co ciekawe, wpisuje się to dobrze w problem samego Kinga, który bardzo często (chociaż są oczywiście wyjątki) pisze słabe zakończenia swoich wspaniałych opowieści. Dałoby się też spokojnie znaleźć ze dwa niepotrzebne wątki. Na szczęście nie zajmują one dużo czasu i nie wybijają z rytmu, więc można spokojnie machnąć na to ręką.

Tym bardziej, że Castle Rock ma sporo bardzo ciekawych bohaterów. Szczególnie wyróżnić warto matkę Henry’ego, Ruth. Wciela się w nią Sissy Spacek (grała główną rolę w Carrie z 1976 roku), która jest po prostu zachwycająca. To właśnie dzięki niej siódmy odcinek jest tak wzruszający i wątpię, by kogokolwiek historia miłości jej i byłego szeryfa, Alana Pangborna, pozostawiła obojętnym. Znakomicie sprawdza się również Bill Skarsgard (Pennywise z zeszłorocznego To) jako Dzieciak. Prawie nie ma on mimiki twarzy, przypomina wręcz trochę robota, a jednak jest w nim coś tak niesamowicie niepokojącego, obcego i jednocześnie ludzkiego, że nie da się od niego oderwać oczu. Tym bardziej, że w pewnym momencie Skarsgard dostaje okazję, by zagrać zupełnie inaczej i robi to równie dobrze. A skoro już przy bohaterach jesteśmy, to szkoda w sumie, że jedynie epizodyczną rolę ma tu Terry O’Quinn (John Locke z Lost), bo lubię gościa i dawno go nie widziałem na ekranie.

Castle Rock recenzja

Castle Rock jest zatem serialem, na który zdecydowanie warto poświęcić swój czas wolny. Fanów Stephena Kinga chyba nie muszę do tego namawiać. Myślę jednak, że nawet ci, którzy nie znają jego książek, chociaż będą czerpać z oglądania mniej przyjemności, znajdą tu coś dla siebie. A kto wie, może nabiorą ochoty, by nadrobić zaległości i sięgnąć po dzieła mistrza?

Atuty

  • Znacznie lepsza druga połowa;
  • Odcinek 7 i 9 po prostu fenomenalne;
  • Niezliczona liczba nawiązań do twórczości Kinga;
  • Kilku bardzo ciekawych bohaterów;
  • Klimat

Wady

  • Dość długo się rozkręca;
  • Jeśli ktoś nie jest fanem Kinga, będzie mieć trzy razy mniej frajdy z oglądania;
  • Ze dwa niewielkie niepotrzebne wątki

Dla wszystkich fanów twórczości Stephena Kinga Castle Rock jest pozycją absolutnie obowiązkową.

8,5
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper