Vinland Saga jest nawet lepsza niż Wikingowie. 10 powodów, by obejrzeć arcydzieło anime

Vinland Saga jest nawet lepsza niż Wikingowie. 10 powodów, by obejrzeć arcydzieło anime

Bartosz Dawidowski | Dzisiaj, 09:01

"Vinland Saga" mocno mnie zaskoczyła swoją jakością. Coś, co wydawało się kolejnym typowym serialem shonen dla nastolatków, okazało się arcydziełem gatunku anime, wyznaczającym nowe standardy w swoim gatunku.

To naprawdę jest tak mocne. "Vinland Saga" to poziom bliski kultowego "Berserka", którego jeszcze do niedawna uznawałem za najlepsze anime w klimatach "średniowiecznych". Makoto Yukimura, autor "Sagi Winlandzkiej", zdołał w kreskówkowym stylu stworzyć bardziej autentyczny rys dawnej historii, niż wielu twórców filmów live action z aktorami. Doceniam wspaniałe pierwsze sezony "Wikingów", ale koniec końców wskazałbym właśnie "Vinland Sagę", jaki lepszą opowieść o wczesnym średniowieczu i skandynawskich wojownikach.

Dalsza część tekstu pod wideo


Wysoki poziom animacji

"Vinland Saga" to co prawda nie tak wysoki poziom animacji, jak w klasykach pokroju "Akiry" czy "Macross Plus". Serial nadal jednak wyróżnia się wysokobudżetową jakością wykonania na tle wielu innych współczesnych tytułów.

Zaskakujący drugi sezon

Pierwszy sezon "Vinland Sagi" można by w zasadzie określić mianem anime shonen - historii wypełnionej akcją dla nieco młodszych odbiorców. Dlatego dużym zaskoczeniem jest zboczenie autorów z tego kursu w kolejnych odcinkach drugiej serii. Sezon 2 to po prostu znacznie poważniejsza i dojrzalsza historia, w której bitewną zawieruchę zastępuje wyciszona atmosfera i refleksja na temat okropieństw wojny, odzwierciedlająca nową, pacyfistyczną postawę odartego ze złudzeń protagonisty.

Genialna muzyka

Muzyka, jaką skomponował Yutaka Yamada do dwóch sezonów serialu, przebija wszelkie oczekiwania. Jest tutaj miejsce na monumentalny patos, na orkiestrowy dramatyzm, ale autor potrafi też genialnie operować kameralną nastrojowością (fenomenalne utwory fortepianowe). Coś pięknego.

Historyczne realia

Wbrew pozorom to nie jest kolejne fantasy. Autor "Vinland Sagi" przysiadł nad książkami historycznymi o XI-wiecznej Europie. W serialu pojawiają się nie tylko autentyczne sytuacje i relacje społeczne, ale też postacie historyczne, takie jak najemnik Thorkell Wysoki czy król Kanut Wielki, którego matką była - według części przekazów - córka Mieszka I i Dobrawy.

Fascynujący, wielowymiarowy Askeladd

Psychologiczny rys Askeladda z "Vinland Sagi" przypomina trochę Griffitha, przyjaciela Gutsa z "Berserka". To bohater wielowymiarowy, który wykracza poza prostą definicję typowego antagonisty z anime czy gier. Dawno nie widzieliśmy tak fascynującej postaci w anime.

Świat z perspektywy niewolników

Drugi sezon "Vinland Sagi" robi coś nieoczekiwanego. Zamiast kolejnych podbojów nordyckich najeźdźców, obserwujemy codzienny żywot niewolników i codzienność małej społeczności wikingów, wykorzystujących pracę takich nieszczęśników. Taki wątek bardzo rzadko pojawia się w popkulturze, a serial w przejmujący sposób przedstawia cierpienie i znój milionów ludzi, których spotykał przez całe stulecia podobny los.

Łatwa dostępność serialu

By obejrzeć Sagę Winlandzką nie trzeba ryć po zagranicznych platformach - wystarczy odwiedzić polski Netflix, na którym czekają wszystkie opublikowane odcinki tego animowanego dzieła.

Doskonały scenariusz i przemiana głównego bohatera

Małomówny, straumatyzowany w młodości Thorfinn przechodzi przepięknie pokazaną przemianę charakteru i życiowych postaw. W szczególności wyróżnia się tutaj bardziej wyciszony drugi sezon, który mocniej eksponuje wątki psychologiczne.

Świetne sceny walki bronią białą

Pierwszy sezon "Vinland Sagi" obfituje w doskonale wykonane sceny walki bronią białą, gdy mały Thorfinn stawia czoła kolejnym wikingom-zakapiorom i weteranom wojaczki. Ogląda się tak dobrą animację z zapartym tchem. W drugim sezonie jest tego mniej, ale fani akcji też znajdą coś dla siebie w finale opowieści.

Unikatowe anime bez wątków fantasy

"Vinland Saga" jest tak samo dziwnym i rzadkim dziełem, jak w branży gier marka Kingdom Come. Zamiast kolejnego fantasy, magii i wojowniczych księżniczek ruszających w bój z pieśnią na ustach, dostaliśmy coś unikatowego, bo celującego w historyczny realizm. Na polu animacji jest to prawie, że unikat, jeśli nie liczyć klasyka w postaci "Lady Oscar" czy "Rurouni Kenshin". I choćby z tego powodu, warto poświęcić "Vinland Saga" swój wolny czas.

Bartosz Dawidowski Strona autora
Dla PPE pisze nieprzerwanie od momentu założenia portalu w 2010 roku. Przygodę z interaktywną rozrywką zaczynał od gier na kasetach magnetofonowych, by później zapałać miłością do Amigi i PlayStation. Wciąż tęskni za złotą erą najlepszych japońskich RPG-ów z lat 90. Fan strategii, gier oferujących symulacyjne elementy i bogatą immersję. Miłośnik lotnictwa w każdej postaci.
cropper