Niebo. Rok w piekle - wywiad z Tomaszem Kotem. Ręce, które leczą
„Niebo. Rok w piekle” to polski, sześcioodcinkowy dramat psychologiczny HBO inspirowany prawdziwymi wydarzeniami opisanymi w książce Sebastiana Kellera „Niebo. Pięć lat w sekcie”. Akcja osadzona jest na początku lat 90. XX w. i opowiada o niejakim Sebastianie, który porzuca studia i trafia do duchowej wspólnoty „Niebo”. Pod wpływem charyzmatycznego lidera i uzdrowiciela, granego przez Tomasza Kota, wspólnota szybko przemienia się w system przemocy i manipulacji. Serial pokazuje między innymi, jak łatwo ucieczka od rzeczywistości może zamienić się w osobiste piekło. Mieliśmy okazję porozmawiać z Tomaszem Kotem o jego niełatwej roli. Niełatwej również dlatego, że to postać bardzo negatywna. a uznany polski aktor do tej pory grał role kojarzące się przede wszystkim pozytywnie.
Roger Żochowski: Zagrał Pan już wiele wspaniałych ról, również tych negatywnych ról. Czy osobiście woli Pan grać pozytywne postacie, czy jednak jest coś pociągającego aktorsko w złych charakterach?
Tomasz Kot: Z tymi negatywnymi postaciami to trochę ciężko mi się zgodzić, bo w zasadzie nie grałem ich aż tak dużo. Wszystko zaczęło się tak naprawdę na festiwalu w Gdyni, jak promowaliśmy film o Jerzym Kuleju. I wtedy miałem wrażenie, że po raz pierwszy zagrałem kogoś naprawdę negatywnego, ponieważ co chwilę ktoś mnie zaczepiał i mówił: „Pan się zawsze kojarzy pozytywnie w kinie, a tu nagle taki cham chodzi, nęka głównego bohatera”. Oczywiście ja to wszystko odbieram jako komplement. I jak dostałem propozycję zagrania w „Niebie” i przeczytałem scenariusz, to od razu pomyślałem, że to może być coś naprawdę ciekawego. Natomiast były takie sceny w tym serialu, gdzie technicznie rzecz biorąc, to ja siedzę i patrzę, a młodzi grają. I dzieją się rzeczy straszne. Więc to jest bardzo trudne, bo w zasadzie to wszystko, co się dzieje, cały ten dramat, jest z mojego rozkazu. Wymyśliłem sobie, że po każdej takiej scenie, masakrze, zawsze będę żartował, robił jakieś zdjęcia, rozśmieszał ludzi. Jakoś tak sobie podzieliłem ten świat, żeby się do końca w tym nie zatopić.
Ale przyzna Pan, że granie negatywnej postaci to zawsze jest trochę ryzyko zawodowe. Teraz Tomek Schuchardtodczuł to na własnej skórze po „Domu Dobrym”, gdzie ludzie traktują go jak oprawcę, nie potrafiąc oddzielić roli w kinie od życia.
Aż ciężko mi w to uwierzyć. Ja zakładam, że są to ludzie, którzy sami doświadczyli takiego dramatu bądź też byli świadkiem jakiejś grubej przemocy domowej i widząc to na ekranie, to wszystko do nich wraca. A Tomek jest fantastycznym aktorem. Jest taki film, „Utrata równowagi”, o aktorach. Tam Tomek Schuchardt gra jedną z głównych ról, charyzmatyczną postać, która ciśnie po młodych, niedoświadczonych osobach. On to zagrał znakomicie. Pamiętam, jak na początku filmu pomyślałem sobie: „Uważaj, stary”. To była taka rola, na której naprawdę aktor może się wyłożyć, może przegiąć, może przesadzić, może coś odrobinę za dużo dołożyć i po prostu przegra sprawę. A on to zrobił fantastycznie. Ale wydaje mi się, że prędzej czy później hejt ze strony widzów mylących rolę z życiem - to się jakoś musi rozpuścić w powietrzu.
Ja przyznam, że mam nawet w rodzinie starsze osoby, które często potrafią zatracić się w telewizji, nie odróżniając, co jest fikcją, a co rzeczywistością.
Pamiętam taki moment, że jak grałem w serialu „Na dobre i na złe”, to doktora Michała Sambora grał tam Radek Krzyżowski. Fantastyczny kolega, aktor z Krakowa, dublowaliśmy się w przedstawieniu „Hamlet” w Legnicy. Raz oglądałem serial z moją ukochaną babcią, bardzo energiczną kobietą, i ona mówi: „Patrz, jaki dobry chirurg”. Ja mówię: „Babcia, no ale przecież sama mówiłaś, że to jest aktor, co do Legnicy przyjeżdża”„Dobra, cicho. Może i aktor, ale jak dobrze operuje” (śmiech).
Słyszałem za kulisami od producentów, że były takie momenty na planie, że jak Pan wchodził, to robiło się cicho, aby lepiej zbudować atmosferę.
W serialu Piotr stosuje pewien mechanizm. Ilekroć grupa jest bliska jakiegoś pęknięcia, rozejścia się, bo nie wszyscy to wytrzymują, to tyle razy Piotr musi tak jakby docisnąć pedał gazu. Jeszcze bardziej musi ich “ dojechać”, i wtedy z Bartoszem Blaschke, reżyserem, szukaliśmy różnych sposobów, jak zadziałać na naszą grupę. Tak naprawdę chodzi czasami o ten stan startowy, czyli wiadomo, że był weekend, mieliśmy wolne, a teraz wróciliśmy i zaczynamy od sceny po śmierci jednego z członków, to ja muszę zacząć od razu z wysokiego C. Tak żeby zaangażować samą grupę, żeby ich napędzić, zbudować atmosferę. I w takich chwilach ktoś nawet w ramach żartu rzucił: „Kurwa, ja się go teraz naprawdę boję”. I o to chodziło. By zbudować odpowiedni start pod scenę. Generalnie jednak starałem się też, gdy było można, sporo żartować, śmiałem się, przerzucałem to na drugą nogę, by to wszystko jakoś rozładowywać.
A fakt, że Pan chodzi tam praktycznie przez cały serial na bosaka - nie było to problemem?
Pierwszą scenę zagrałem w butach. I mówię do Bartka: „Słuchaj, mi to nie przeszkadza, że cały czas gram na bosaka, ale co zrobimy z pierwszą sceną?”. Okazało się, że można to tak zmontować, by nie było widać tych butów. Mi granie na bosaka się bardzo przydało i bardzo pomogło, mimo że jak zaczęliśmy kręcić jakoś na początku marca, to nie było wcale ciepło. I to było dziwne, bo jak założyłem jakieś ocieplacze na nogi to byłem naprawdę fajnie ogrzany na całym ciele. Nie wiem, o co chodzi, bo ja nie jestem typem człowieka, który toleruje łatwo zimno.
Ale mimo wszystko serial rozgrywa się w różnych miejscach - nie było ryzyka kontuzji?
Ja do tego jestem w sumie przyzwyczajony. Wcześniej, we Włoszech, kręciliśmy film „La versione di Giuda”, gdzie zagrałem postać Judasza. Jego akcja osadzona była w latach 30–33 naszej ery, więc była prośba, aby zagrać to wszystko na boso. Dwa tygodnie przed startem zdjęć dużo ćwiczyłem, wybierając sobie takie kamieniste ścieżki. Więc w przypadku serialu „Niebo” byłem już na to odporny. Co ciekawe, każdy podchodził i mówił: „Stary, nie jest ci zimno?”. Był jeszcze taki moment, że aktorzy podchodzili do mnie i pytali: „Ty też masz problem z tym betonem przed wejściem? Tam trzeba zacisnąć zęby” (śmiech). Pamiętam też, jak jeden aktor zdjął buty i szedł za mną i akurat trafił na ten ciężki fragment, no i w pewnym momencie ujęcia słyszę za sobą: „Jezus Maria, jak on to wytrzymuje”. Ale powiedziałem sobie - zostaję na bosaka, to działa i powoduje, że odróżniam się od grupy.
Dziękuję serdecznie za wywiad i nie mogę się doczekać finałowych odcinków.
Premiera serialu 26 grudnia na platformie HBO Max.
Przeczytaj również
Komentarze (0)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych