NAJGORSZE adaptacje gier wideo. Te filmy lepiej omijać…
Niekiedy człowiek siada przed ekranem z przekąską w dłoni, pełen nadziei, że oto za chwilę zobaczy ukochaną grę w zupełnie nowej odsłonie. I wtedy… Bach. Zamiast emocji rodem z konsoli wpada filmowy dramat, który powinien zostać w szufladzie scenarzysty. Adaptacje gier to dziwny gatunek: potrafią wznieść markę na wyżyny popkultury albo ją bezlitośnie zmasakrować na oczach fanów. Niestety, tych drugich historii wciąż jest więcej.
Nie chodzi nawet o drobne zmiany czy wolność twórczą. Mówimy o przypadkach, gdzie z gry bierze się tylko tytuł, a cała reszta leci do kosza. Gdzie klimat, postacie i logika świata zostają tak przekręcone, że nawet najwierniejszy fan zasłania oczy z zażenowania. Dlatego dziś będzie bez litości - porozmawiamy o filmach, które udowodniły, że czasami lepiej po prostu… Zostać przy graniu.
Super Mario Bros.
Pierwsza w historii duża próba przeniesienia gry wideo na duży ekran skończyła się katastrofą. Film postawił na mroczny, dystopijny klimat, zupełnie sprzeczny z kolorowym, radosnym duchem gier. Goombowie przypominali potworne mutanty, Yoshi stał się raptorem, a całość średnio bawiła. Dziś ma status kultowego „tak złe, że aż dobre”, ale prawda jest taka, że to przede wszystkim przestroga.
Street Fighter
Kinowa wersja kultowej bijatyki robiła wszystko, żeby być widowiskiem… I ostatecznie nie była absolutnie niczym. Scenariusz ledwo się trzymał kupy, postacie wyglądały jak z przypadkowego cosplayu, a humor był zabawny. No właśnie, a przecież nie o to chodzi. Próba stworzenia efektownego kina akcji zakończyła się chaosem, który z oryginalną grą łączyły jedynie imiona bohaterów.
Doom
FPS z demonami, sieczką i adrenaliną zamienił się w przeciętny film akcji, który nie miał ani klimatu, ani charakteru swojego pierwowzoru. Zabrakło emocji, strachu i czegokolwiek poza pustymi wystrzałami. Ikoniczny chaos Dooma został przefiltrowany przez nijaką hollywoodzką formę - i wyszła z tego produkcja, którą ogląda się bez bólu ale i bez sensu.
Alone in the Dark
Gdyby ktoś kiedyś spisał listę „czego nie robić, adaptując grę”, ten film byłby na niej złotymi zgłoskami. Horror bez grozy, akcja bez napięcia, fabuła bez logiki. Nawet solidna obsada nie była w stanie podnieść tego projektu z kolan. To dzieło kultowe wyłącznie jako przykład totalnej porażki.
Far Cry
Gra pełna wolności i pięknych krajobrazów została odarta z wszystkiego, co czyniło ją wyjątkową. Został tani akcyjniak, który nie ma ani charakteru, ani własnej tożsamości. Jeśli ktoś spodziewał się przygody w tropikach - dostał parodię przygody w tropikach. Szkoda gadać.
Double Dragon
W czasach VHS był to tytuł, który można było wynająć tylko wtedy, gdy wszystko dobre było już wypożyczone. Fabuła jest tak abstrakcyjna, jakby ktoś pisał ją w trakcie przerwy obiadowej, a efekty wyglądają jak z programu szkolnego „majsterkowanie z kartonu”. No cóż - lata 90. miały swoje hity, ale to zdecydowanie nie był jeden z nich. Nigdy nie zapomnę pierwszego seansu - właśnie z kasety.
In the Name of the King: A Dungeon Siege Tale
Solidny budżet, znane nazwiska i marka, która mogła dać nam godne fantasy. Niestety, skończyło się na filmie, który przypomina fanowską parodię - tyle że z droższymi kostiumami. To przykład na to, że wielka produkcja bez wizji to nadal produkcja zupełnie bez wyrazu.
Borderlands
Potencjał - gigantyczny. Efekt - plastikowa wydmuszka. Twórcy jakby nie zrozumieli, że humor i chaos Borderlands to nie sam krzyk i kolorowe wybuchy. Zabrakło serca, stylu i luzu. A kiedy największą atrakcją jest to, żeby policzyć zmarnowane szanse… Coś poszło bardzo nie tak. Obejrzałem raz i nie zamierzam więcej wracać.
Przeczytaj również
Komentarze (32)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych