Żaden horror nie przestraszy Cię tak jak ten. Dźwięk, którego nigdy nie zapomnisz

Żaden horror nie przestraszy Cię tak jak ten. Dźwięk, którego nigdy nie zapomnisz

Łukasz Musialik | Dzisiaj, 18:00

Jest taki dźwięk. Gardłowy, chrapliwy, łamiący się klekot, który brzmi jak ostatni, zduszony oddech wydawany przez kogoś ze skręconym karkiem. Kto raz go usłyszał, nie zapomni go nigdy. To dźwięk Kayako Saeki, mściwego ducha z filmu „Ju-on” (2002) Takashiego Shimizu. 

W zalewie współczesnych horrorów, które polegają na głośnych efektach i przewidywalnych straszakach, ten japoński majstersztyk pozostaje niedoścignionym wzorem. Dlaczego? Ponieważ „Ju-on” nie straszy potworem, którego można pokonać.

Dalsza część tekstu pod wideo

Ju-On
resize icon

Klątwa nigdy nie odpuszcza

„Ju-on” uderza tam, gdzie kino zachodnie rzadko się zapuszcza. Nasz, europejski i amerykański model horroru, jest w gruncie rzeczy pocieszający. Mamy demona? Wzywamy egzorcystę. Mamy seryjnego mordercę? Czekamy na policję lub „final girl”, która wbije mu maczetę w głowę. Zło w kinie zachodnim jest anomalią, którą trzeba usunąć, aby świat wrócił do normy. Zawsze istnieje jakiś rytuał, jakaś broń, jakaś zasada, która pozwala wygrać. Tymczasem film Takashiego Shimizu brutalnie nam tę poduszkę bezpieczeństwa odbiera. Filozofia „Ju-on” jest przerażająco prosta - jeśli wejdziesz w kontakt z klątwą, umrzesz. Koniec. Nie ma negocjacji, nie ma ratunku, nie ma ostatecznego zwycięstwa.

Klątwa nie jest inteligentnym bytem, który chce przestraszyć. Jest jak wirus albo radioaktywne skażenie - bezosobowa, bezlitosna i zaraźliwa. Zrodziła się z aktu ekstremalnej przemocy, gdy Takeo Saeki brutalnie zamordował swoją żonę Kayako i syna Toshio, ich skumulowana w momencie śmierci furia i ból wsiąkły w ściany domu. Ten gniew stał się bytem samym w sobie, plamą na rzeczywistości, która pochłania każdego, kto przekroczy próg przeklętego domostwa na przedmieściach Tokio. Nie oglądamy walki dobra ze złem. Oglądamy zapis nieuniknionej, powolnej egzekucji osób, które nie zrobiły nic złego poza znalezieniem się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie.

Ju-On
resize icon

Dźwięki, które budują napięcie

Drugim filarem, na którym Shimizu buduje egzystencjalną grozę, jest struktura filmu. „Ju-on” nie ma linearnej fabuły. To nie jest opowieść z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem. To raczej zbiór puzzli, dokumentacja medyczna epidemii. Co jednak kluczowe, te segmenty nie są ułożone chronologicznie. Oglądamy wydarzenia z perspektywy wolontariuszki Riki, potem cofamy się w czasie, by zobaczyć losy poprzednich lokatorów, potem znów skaczemy do przodu. Ten chaos narracyjny jest celowym zabiegiem. Widz czuje się dokładnie tak, jak ofiary klątwy - zdezorientowany, zagubiony, niezdolny do uchwycenia logiki wydarzeń. Próbujemy poskładać historię w całość, podczas gdy klątwa po prostu robi swoje, poza czasem i przestrzenią. W jednej ze scen widzimy postać, która już nie żyje, ale jeszcze o tym nie wie. Ta nieliniowość potęguje fatalizm. Nie ma znaczenia, co bohaterowie zrobią, bo ich los został już przypieczętowany. My, jako widzowie, jesteśmy tylko świadkami rozkładu. To frustrujące, dezorientujące i właśnie dlatego genialne w swojej prostocie.

Co więcej, film niszczy nasze poczucie bezpieczeństwa w miejscach, które dotąd były azylem. Najsłynniejsza scena „Ringu” (największego konkurenta „Ju-on”) polegała na tym, że maszkara wychodziła z telewizora. Shimizu idzie o krok dalej. Jego duchy nie potrzebują żadnego medium. Kayako pojawia się pod twoją kołdrą. Wychodzi z szafy na strychu. Jej syn Toshio wydaje swoje upiorne „miauczenie” (głos zamordowanego kota), siedząc pod stołem w jadalni. Shimizu rozumie, że nie ma nic straszniejszego niż wtargnięcie grozy do najbardziej prywatnej, codziennej przestrzeni. A same duchy? To nie są półprzezroczyste zjawy. Kayako czołga się po schodach, łamiąc kości przy każdym ruchu, wydając przy tym ów przeraźliwy gardłowy klekot. To obraz tak nienaturalny i odpychający, że zostaje pod powiekami na wiele dni.

Podsumowanie

Fenomen „Ju-on” polega na tym, że film ten nie jest przejażdżką w domu strachów. To doświadczenie czystej, egzystencjalnej grozy. Oglądając go, nie boimy się potwora, lecz beznadziei. Takashi Shimizu stworzył horror absolutny, w którym logika nie istnieje, bohaterstwo jest bezużyteczne, a schronienie jest iluzją. To film, który nie oferuje żadnego pocieszenia. Właśnie dlatego warto go obejrzeć. Przypomina nam, że prawdziwy strach nie polega na tym, co może wyskoczyć z szafy, ale na świadomości, że niektóre rzeczy są nieuniknione, irracjonalne i całkowicie obojętne na nasze cierpienie. I żaden inny horror nie pokazał tego w tak surowy i bezlitosny sposób.

Łukasz Musialik Strona autora
Pasjonat gier od samego dzieciństwa, kiedy to swoją pierwszą konsolę dostał od rodziców. Od tamtej pory zafascynowany grami i ich światem, ponieważ jako dorosły uważa, że to nie tylko rozrywka, ale także sztuka, która może nas uczyć, inspirować i poruszać emocje. Nieustannie poszerza swoją wiedzę i doświadczenie w dziedzinie gier i konsol, aby móc dostarczać innym jak najbardziej wartościowe treści.
cropper