Perfekcyjne połączenie horroru z kinem przygodowym. Ten film z lat 90' ma się wkrótce doczekać kontynuacji

Perfekcyjne połączenie horroru z kinem przygodowym. Ten film z lat 90' ma się wkrótce doczekać kontynuacji

Dawid Ilnicki | Dzisiaj, 11:00

Najbliższe lata mogą stać pod znakiem powrotu kultowej “Mumii”. Na 2026 rok zapowiedziano już premierę horroru Lee Cronina, a w ostatnich dniach wiele mówi się ponownym spotkaniu klasycznej obsady filmu Stevena Sommersa z 1999 roku, który w końcówce XX. wieku okazał się sporym sukcesem w box office. Łącząc starą opowieść grozy z kinem przygodowym spod znaku Indiany Jonesa. 

Ten, kto wychował się w Polsce na serialu „Siedem życzeń”, skutecznie zachęcającym do sięgnięcia choćby po cykl książek Christiana Jacqa, zapewne nieraz pomyślał, że mitologia egipska była zawsze mocno niedoreprezentowana w popkulturze — zwłaszcza w porównaniu z mitami greckimi czy rzymskimi. Jedno efektowne widowisko w postaci „Gwiezdnych wrót”, które zapoczątkowało bardzo ciekawą serię, to zdecydowanie za mało. Tym bardziej że w 2004 roku kinomanów mocno rozczarował choćby ciekawie zapowiadający się „Immortal – kobieta pułapka”, a o innych tytułach w tym kontekście nawet nie warto wspominać. Ogromny potencjał opowieści z Egiptu pokazało natomiast interesujące widowisko, które miało premierę pod koniec XX. wieku, rozwijane jednak jeszcze w poprzedniej dekadzie.

Dalsza część tekstu pod wideo

Na pomysł historii rozgrywającej się w XX-wiecznym Egipcie wpadł, jeszcze pod koniec lat 80., producencki duet James Jacks i Sean Daniel, pracujący dla Universal Pictures. Początkowo miała to być jednak mocno uwspółcześniona wersja starego horroru wytwórni z 1932 roku — „Mumii”, w której tytułową rolę zagrał legendarny Boris Karloff. Przedstawiciele studia przyjęli ten pomysł z entuzjazmem, zastrzegli jednak, że budżet filmu nie może przekroczyć dziesięciu milionów dolarów. Jacks wspominał później, że zarząd Universalu myślał o niskobudżetowej produkcji, mogącej stać się początkiem dłuższej serii. Z kolei scenarzysta Abbie Bernstein dodał, że producenci — zafascynowani wówczas sukcesem „Terminatora” Jamesa Camerona — chcieli, aby tytułowa Mumia była postacią choć trochę przypominającą bohatera granego przez Arnolda Schwarzeneggera.

Spodziewany niski budżet produkcji sprawił, że Jacks i Daniel od razu skontaktowali się z reżyserem znanym z osiągania imponujących efektów filmowych przy użyciu niewielkich środków finansowych. Taką osobą był bez wątpienia George A. Romero, który bardzo szybko został ogłoszony reżyserem planowanego widowiska. W kolejnych latach jednak twórca porzucił projekt, a producenci skoncentrowali się na próbach zainteresowania nim Clive’a Barkera. Autor niezwykle popularnego „Hellraisera” wydawał się idealnym kandydatem do rozwinięcia koncepcji i rzeczywiście przedstawił swoją wizję — według słów samego Jacksa „mroczną, seksualną i przesyconą mistycyzmem”. Sam producent uważał, że doskonale sprawdziłaby się ona w niskobudżetowej formule. Problem w tym, że jego pomysły okazały się zbyt radykalne dla przedstawicieli Universalu, a ponadto traktował on tytułową Mumię jedynie jako punkt wyjścia do zupełnie innej opowieści. Nic więc dziwnego, że Brytyjczykowi ostatecznie podziękowano.

W międzyczasie, w połowie lat 90’, do prac nad obrazem powrócił Romero, który tym razem zaproponował pomysł bliski swym poprzednim filmom o zombie, również jednak odrzucony z powodu zbytniego radykalizmu. W trakcie kolejnych lat pojawiali się kolejni scenarzyści i reżyserzy zainteresowani rozwijaniem tej produkcji, tacy jak choćby Joe Dante, chcący obsadzić w tytułowej roli Daniela Day-Lewisa, Kevin Jarre, a nawet Wes Craven. Żaden z nich jednak nie zaproponował spójnej, przekonującej wizji, co udało się dopiero w 1997 roku. Średnio wtedy kojarzonym Stevenowi Sommersowi.

Człowiek - choinka

Mumia
resize icon


Jako reżyser Sommers zadebiutował w końcówce lat 80’, słabo dziś pamiętanym filmem “Wygraj ze mną”. Już jednak cztery lata później zrealizował ekranizację klasycznej pozycji autorstwa Marka Twaina “Przygody Hucka Finna”, która cieszyła się na tyle dużą popularnością, że już rok później premierę miała jego “Księga dżungli”. Twórca dwóch produkcji kierowanych do widzów w każdym wieku zaskoczył w 1998 roku, kultowym w niektórych kręgach “Śmiertelnym rejsem”. Nietypowym mariażem horroru, kina akcji i lekkiej komedii. Być może właśnie umiejętność mieszania przeróżnych gatunków, a także myślenie o filmie kierowanym zarówno do dorosłych, jak i młodszych widzów sprawiły, że Sommers wpadł na to, że “Mumia” może być połączenie starego horroru z kinem przygodowym, spod znaku Indiany Jonesa. Niebagatelnym atutem twórcy okazało się również duże przywiązanie do klasycznego tytułu, który Sommers widział w dzieciństwie i mocno się nim wtedy przestraszył, a także ogromne zainteresowanie czasami starożytnego Egiptu, za sprawą którego bardzo szybko wziął się za pisanie scenariusza.

Zarówno 18-stronicowa próbka, jak i późniejszy skrypt tak bardzo przypadły do gustu przedstawicielom Universala, że zdecydowali się nie tylko na powierzenie Sommersowi roli reżysera, ale również na radykalne zwiększenie budżetu, które pozwalało na dowolne przebieranie w aktorach. Jacks początkowo chciał zatrudnić w głównej roli Toma Cruise’a, a w jej kontekście pojawiali się także Ben Affleck, Matt Damon, Brad Pitt, a nawet Sylvester Stallone. Sam Sommers od początku jednak widział w tej roli Brendana Frasera. Po części ze względu na to, że podobał mu się w filmie “George prosto z drzewa”, ale ważniejsze było to, że jego zdaniem był on w stanie zdecydowanie lepiej wpasować się w awanturniczy charakter jego postaci, mając w sobie coś z Errolla Flynna. Aktor chętnie przyjął ofertę, nie przewidując tego, że na planie czekają go niezwykle trudne chwile. Podczas kręcenia sceny wieszania jego bohatera był on bliski śmierci, a jego sceniczna partnerka, Rachel Weisz wspominała później, że po prostu zemdlał i musiał być resuscytowany. 

Do roli Evelyn Carnahan, którą Sommers w scenariuszu nazwał na cześć Evelyn Herbert, córki słynnego egiptologa Lorda Carnarvona, znajdującej się wraz z ojcem podczas otwarcia grobowca faraona Tutenchamona w 1922 roku, typowano wiele aktorek. Ostatecznie wybrano właśnie Weisz, która co prawda w ogóle nie lubiła horroru, ale w skrypcie Sommersa podobało jej się kompletnie niepoważne podejście do gatunkowych motywów. Zupełnie co innego nie pasowało Johnowi Hannah, który zwyczajnie nie uważał się za aktora komediowego. Z kolei zakontraktowanie średnio znanego Arnolda Vosloo było postrzegane jako spore ryzyko. Aktor wyznał, że nigdy nie spodziewał się, iż dostanie tę rolę, bo w tytułową postać w kontynuacji znanych serii kina grozy (jak “Frankenstein” czy “Dracula”) wcielali się wcześniej prawdziwi gwiazdorzy. Sam uważał, że historia Imhotepa to tak naprawdę pokręcona wersja klasycznej “Romeo i Julii”, dlatego starał się grać ją na poważnie.

Vosloo, podobnie jak Brendan Fraser, również przeżył chwile grozy podczas kręcenia zdjęć i to już na początku, w scenie balsamowania. Musiał bowiem wytrzymać aż cztery godziny, będąc kompletnie zabandażowanym. To właśnie z jego udziałem najczęściej wiązały się sceny przygotowywane przez specjalistów od efektów specjalnych, na które zresztą przeznaczono sporo, bo aż 15 milionów dolarów z 80 milionów budżetu produkcji. Prace nad wyglądem Mumii, rozpoczęły się około 3 miesiące przed zdjęciami. Projektanci opracowali cztery etapy regeneracji: od najbardziej zbutwiałego szkieletu, przez częściowo pokrytą skórą, aż po niemal pełną formę żywego człowieka z niewielkimi ranami. Na planie Arnold Vosloo miał na sobie liczne „punkty śledzenia” (np. taśmy lub diody LED) na twarzy i ciele, co umożliwiało późniejsze dopasowanie grafiki i cyfrowych elementów do jego ruchów. Sam aktor stwierdził, że na planie filmu czuł się trochę jak choinka, bo niemal zawsze miał coś zawieszone na twarzy. 

“Mumia” to jeden z tych filmów, w którym można zaobserwować harmonijne połączenie elementów praktycznych z niedominującymi jeszcze wtedy efektami cyfrowymi. Już scena otwarcia, której areną są starożytne Teby, wygląda na CGI; w rzeczywistości jednak powstała przy użyciu miniatur wykonanych przez Industrial, Light and Magic i odpowiedniego oświetlenia. Podobnie sceny rozgrywające się w wewnętrznych korytarzach „Miasta Umarłych” zostały odtworzone w studiu, przy pomocy kolumn z włókna szklanego. Przy realizacji części sekwencji wykorzystano doświadczenia z planów innych filmów. Tak było choćby w przypadku wielkiej piaskowej burzy, przy której użyto proceduralną grafikę opartą na oprogramowaniu dla tornad, jak we wcześniejszym “Twister”, a z kolei do renderowania skarabeuszy użyto technik wypracowanych wcześniej przy pracach nad “Gwiezdne Wojny: Mroczne widmo”. Dzięki tej mieszaninie nowych technik z dawnymi praktycznymi sztuczkami film do dziś robi spore wrażenie, a wcześniej osiągnął wielki sukces w kinach.

Nie ma nudy

Mumia
resize icon


Przedstawiciele Universal Pictures mocno liczyli na premierę filmu Sommersa, mając w tym czasie ogromne problemy z fiaskiem ich poprzednich obrazów. To właśnie seria kompletnych niepowodzeń finansowych produkcji na przełomie ostatnich dekad XX. wieku doprowadziła do głębokich zmian personalnych, a także powrotu do klasycznych tytułów studia sprzed lat, które miały być remedium na jej wielkie kłopoty. Jeszcze w 1998 roku wielką porażką kasową okazał się film “Babe - świnka w mieście”, realizowany przez nie byle kogo, bo samego George’a Millera, dlatego na początek maja 1999 roku czekano z utęsknieniem, ale również z pewnym niepokojem.

Ten okazał się jednak nieuzasadniony, bo sam film zaliczył ogromny sukces w box office, nawet pomimo tego, że już w kolejny piątek na wielkim ekranie zadebiutowało, wspomniane już wcześniej “Mroczne Widmo”. Obu widowiskom udało się jednak znaleźć swoich miłośników, a choć powracającemu po kilkunastu latach dziełu George’a Lucasa ostatecznie udało się przebić magiczną barierę miliarda dolarów wpływów z biletów, ponad 400 milionów dla filmu Sommersa również zrobiła wrażenie. Na tyle duże, że reżyser następnego dnia, po pierwszym pokazie widowiska miał otrzymać telefon od przedstawicieli Universalu, którzy w prostych słowach zadeklarowali: “Potrzebujemy kolejnej części”.

Zanim jednak o niej warto wspomnieć jak na sam film zareagowali zawodowi krytycy, którzy w jego ocenie się podzielili. W recenzjach daje się zauważyć dużą rezerwę zarówno wobec scenariusza, jak i mocno specyficznej, okropnie momentami manierycznej gry aktorskiej, przy jednoczesnym docenieniu obrazu jako pozycji czysto rozrywkowej. Najlepiej te uczucia wyraził chyba Roger Ebert, który wspomniał, że co prawda nie znajduje słów, które mogłyby pochwalić skrypt czy aktorów, ale z drugiej strony na samym seansie nie nudził się on ani przez chwilę, co jest najlepszym świadectwem dobrze wykonanej roboty przez całą ekipę filmową. Pochwały najczęściej zbierali rzecz jasna twórcy efektów specjalnych, które jednak - według niektórych ocen - mogły nieco przyćmić samą opowieść.

Sam Sommers wrócił do “Mumii” jeszcze raz, za sprawą sequela do tego filmu z 2001 roku, w którym obok czwórki dobrze znanych z pierwszego obrazu aktorów w rolę Króla Skorpiona wcielił się Dwayne Johnson. Rok później właśnie temu bohaterowi poświęcono osobne widowisko, także wyreżyserowane przez Sommersa. Właściwy cykl powrócił jeszcze raz, za sprawą trzeciej odsłony z 2008 roku, w której nie zagrała już jednak Rachel Weisz (zastąpiona przez Marię Bello), za to w swoich bohaterów wcielili się Fraser i Hannah. Po kompletnie nieudanej próbie wskrzeszenia cyklu w 2017 roku z Tomem Cruise'em w roli głównej, mającym być startem horrorowego Dark Universe, plotki o nowym filmie z serii ucichły. W tym roku w końcu gruchnęła jednak wieść o tym, że do realizacji nowego widowiska mają powrócić dawni aktorzy, a za jego realizację weźmie się duet Radio Silence, czyli Matt Bettinelli-Orpin i Tyler Gillett, odpowiedzialni za odświeżenie cyklu “Krzyk”. Jeśli tak rzeczywiście się stanie nową odsłonę może czekać rywalizacja z “Mumią” Lee Cronina, której premierę zapowiedziano już na kwiecień 2026 roku, która być może zaproponuje w końcu poważniejszą i mroczniejszą interpretację historii znanej od 1932 roku, bliższą temu o czym myśleli wcześniej Romero i Barker. 

Źródło: własne
Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper