Netflix logo

Ten serial sprawił, że uwierzyłem w niemożliwe. Mało co mnie tak zaskakuje

Kajetan Węsierski | Wczoraj, 21:30

Na palcach jednej ręki można policzyć seriale, które naprawdę wywróciły moje postrzeganie opowieści do góry nogami. Zwykle z góry wiemy, w którą stronę pójdzie fabuła, jakie emocje chce w nas wzbudzić i gdzie nas ostatecznie doprowadzi. A tutaj? Kompletnie inaczej - zamiast schematu dostajemy historię, która pokazuje, że niemożliwe jednak da się opowiedzieć.

To właśnie ten serial udowodnił mi, że nawet w czasach przesytu premierami można jeszcze zaskoczyć widza. W tym przypadku było to jednak zaskoczenie, które wynikało z prostego faktu stworzenia adaptacji, która nie miała prawa się udać. Byłem przekonany, że to nie wypali i nie może wyjść, a finalnie… Dostałem ogromny hit. I jestem z tego powodu przeszczęśliwy. Ale do rzeczy! 

Dalsza część tekstu pod wideo

Przed wyruszeniem w podróż…

Live-action Avatar: The Last Airbender od Netflixa zadebiutował w lutym 2024 roku jako nowa adaptacja kultowej animacji Nickelodeona z 2005 roku. Serial (jego pierwszy sezon) liczy osiem odcinków i obejmuje wydarzenia znane z pierwszej księgi oryginału, zatytułowanej „Woda”. Produkcja miała na celu odtworzenie historii o młodym Awatarze, który musi zjednoczyć wszystkie żywioły, by powstrzymać ekspansję Narodu Ognia.

Fabuła skupia się na losach Aanga, ostatniego z powietrznych nomadów, który po stu latach przebudzenia dowiaduje się, że spoczywa na nim obowiązek przywrócenia równowagi w świecie. Towarzyszą mu Katara i Sokka, rodzeństwo z plemienia Wody Południowej, a całość buduje konflikt między Narodem Ognia a pozostałymi krainami, łącząc elementy przygodowe, dramatyczne i fantastyczne.

Produkcja od początku budziła duże emocje wśród fanów - wielu obawiało się powtórki z przeszłości (do tego jeszcze wrócimy), ale jednocześnie liczyło, że Netflixowi uda się oddać ducha oryginału i wprowadzić historię w nowoczesną oprawę. Ogromne zainteresowanie premierą przełożyło się na wysoką oglądalność w pierwszych tygodniach emisji.

Po debiucie chwalono przede wszystkim wierność wobec oryginalnej historii oraz efekty wizualne, które miały oddać potęgę żywiołów. Pojawiały się też głosy, że tempo narracji bywa nierówne, a niektóre zmiany względem animacji nie każdemu przypadły do gustu, ale mimo tego Avatar: The Last Airbender w wersji live-action zyskał silną pozycję w katalogu Netfliksa i od razu zapowiedziano kolejne sezony.

Połączenie żywiołów 

Jeśli chodzi o mnie, już od pierwszych odcinków miałem poczucie, że twórcy naprawdę rozumieją, czym był i czym wciąż jest oryginalny Avatar: The Last Airbender. To nie jest adaptacja, która próbuje na siłę coś zmieniać czy dopisywać nowe wątki - zamiast tego czuć szacunek do fundamentów historii i bohaterów, którzy od lat żyją w wyobraźni fanów.

To pełne poszanowanie dla pierwowzoru sprawia, że serial ogląda się z przyjemnością. Kluczowe momenty znane z animacji zostały przeniesione na ekran w taki sposób, że od razu wywołują emocje -znajome, a jednocześnie świeże. Dzięki temu zarówno wierni fani, jak i nowi widzowie mogą wciągnąć się w tę opowieść.

Ogromnym plusem jest też brak udziwnień. Twórcy nie próbowali na siłę modernizować czy "ulepszać" świata Avatara - oddali go takim, jaki był, i to wystarczyło. Dzięki temu serial nie gubi klimatu, a zamiast kontrowersji budzi uznanie za wierność i prostotę realizacji.

Wreszcie dostaliśmy aktorską adaptację, na jaką Avatar: The Last Airbender zasługiwał od samego początku. To zupełnie inna historia niż pamiętny film pełnometrażowy sprzed lat, który do dziś uchodzi za jedną z najbardziej rozczarowujących ekranizacji. Netflix pokazał, że można podejść do materiału źródłowego z odpowiednią powagą i oddać fanom coś, co nie tylko nie zawodzi, ale też na rozbudza sentyment do tej wyjątkowej opowieści.

Yep, yep! 

Ta ekranizacja pokazała, że przy odpowiednim podejściu można przenieść animację na ekran aktorski w sposób, który nie tylko nie zawodzi, ale wręcz potrafi zachwycić. Zrozumienie oryginału, poszanowanie dla bohaterów i brak zbędnych udziwnień sprawiły, że serial stał się produkcją, którą ogląda się z satysfakcją - zarówno z perspektywy fana, jak i kogoś, kto dopiero odkrywa ten świat.

Po latach wreszcie doczekaliśmy się adaptacji, która oddaje sprawiedliwość legendzie. To nie jest projekt, który próbuje przykryć niedoskonałości animacji - to opowieść, która potrafi współgrać z pierwowzorem i jednocześnie znaleźć swoje własne miejsce. I właśnie dlatego warto uznać go za jedną z najważniejszych prób wskrzeszenia kultowych animacji w wersji live-action.

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper