
Gamescom 2025 - Graliśmy w World of Tanks: HEAT. Klasyczne czołgi wchodzą w mainstream
Wargaming uderza podczas Gamescomu podwójnie, zapowiadając z jednej strony wersję 2.0 swojej sztandarowej serii, z drugiej proponując nowy typ doznań fanom czołgów, którzy woleliby jednak odrobinę szybszą i bardziej "natychmiastową" rozgrywkę. Oto "World of Tanks: HEAT".
Powolna metodyka rozgrywki w „World of Tanks”, gdzie trzeba umiejętnie się ustawić, zaczaić na wroga tak, aby móc zgrabnie go unieruchomić, a następnie zniszczyć, nie pozwalając mu na odwdzięczenie się tym samym, nie jest czymś, co trafia do szerokiego grona odbiorców. Trzeba trochę fascynować się samą tematyką, trzeba lubić strategizowanie, a najlepiej też nie mieć ADHD. Jasne, jest to również typ rozgrywki, którego wierni fani od lat dzień w dzień logują się na serwery i strzelają do siebie nawzajem, ale mówimy tu o dziesiątkach tysięcy, a nie milionów graczy.
Pragnąc odkroić sobie większy kawałek tortu, koderzy z Wargaming zbudowali od podstaw nowy styl rozgrywki, który ma przyciągnąć do ich sztandarowej serii nowego gracza. Trudno nie zauważyć pewnych podobieństw tego nowego projektu, do „Steel Hunters”, o którym to tytule pisałem w marcu, lecz tym razem zadziałać może magia znanej marki – o „World of Tanks” słyszał przecież każdy!




Co mam na myśli pisząc o podobieństwach? Przede wszystkim będzie to chęć nadania awatarom gracza bardziej ludzkich cech poprzez umieszczenie w maszynach różnego rodzaju agentów. Każdy z nich posiada własny, unikalny charakter, wygląd i zestaw buffów. Ja, na przykład, miałem okazję wsadzić do czołgu czarnoskórego wielkoluda, którego reżyser projektu, Artyom Yantsevich, przyrównał do archetypu zakutego w zbroję rycerza z gier RPG – nie jest za szybki, ale naprawdę wiele zniesie i potrafi całkiem dotkliwie kąsać. Postaci będzie do wyboru kilka, a gra jest na tyle miła, że sama podpowiada nam, z którymi czołgami najlepiej je sparować.

Same czołgi to zasadniczo klasyka gatunku, którą możemy customizować sobie według własnego widzimisię. Tutaj, kamuflaż nie jest wcale taki znowu istotny, więc jeśli chcesz mieć Abramsa przemalowanego na czarno, z krzykliwym, fioletowym wzorem pociągniętym po całości, to czemu by tego nie zrobić. Każdy element czołgu jest swoją własną składową i będzie można go wymienić tak, aby wyglądał dokładnie tak, jak sobie zamarzymy. W prezentowanym buildzie edycja czołgu była jeszcze odrobinę ograniczona, wybierało się z raczej „zbitych” elementów, ale Artyom zapewnił mnie, że docelowo będzie ona znacznie bardziej imponująca.
Na pewno całkiem istotnym elementem, wpływającym na sposób rozgrywki, jest fakt, że czołgi zostały przygotowane na zasadzie „dużo pancerza z frontu, mało po bokach i z tyłu”. Tak więc tłuczenie na pałę wciąż nie jest wskazane, ale gra wybacza znacznie więcej, niż klasyczne czołgi. Najlepszą opcją będzie strzelanie w ulokowany z tyłu zbiornik paliwa, zmiana na działko Gatlinga, uszkodzenie gąsienicy i dokończenie dzieła zniszczenia kolejnym wystrzałem z działa głównego albo dwoma – na przykład. Oczywiście, łatwiej powiedzieć niż zrobić. Ja, jako osoba nie mająca zbyt dużego doświadczenia z „World of Tanks”, dostałem olbrzymi wpiernicz podczas swojej rundy, więc do kolejnej poprosiłem Artyoma żeby pokazał mi, jak to się robi profesjonalnie. Precyzja, z jaką kierował czołgiem, spokój, z którym mierzył w konkretne elementy maszyny wroga, robiły naprawdę duże wrażenie, a znacznie szybszy niż klasycznie styl rozgrywki sprawiał, że adrenalina pompowana była właściwie bez przerwy.
Różne konfiguracje czołgów i agentów oznaczają różne skille i bronie. W mojej konfiguracji, miałem dostęp do czegoś na wzór holograficznej tarczy, pozwalającej osłonić się przed atakiem wroga za cenę możliwości prowadzenia własnego ostrzału – potencjalnie bardzo przydatna rzecz, kiedy naprzeciwko ciebie staną cztery wrogie czołgi – oraz do zamawianego na żądanie zrzutu z bombowca (można ustalić kierunek przelotu samolotu), który absolutnie zdewastuje siły wroga. Przesada? Mogłoby tak być, gdyby dało się z tego perka korzystać bez ograniczeń. Na szczęście, jak to zwykle bywa z takimi bonusami w multiplayerowych strzelankach, aby zasłużyć na ten dodatkowy damage, trzeba najpierw zadać odpowiednio dużo obrażeń jednostkom wroga w tradycyjny sposób, powoli ładując stosowny znacznik.
„World of Tanks: HEAT” to zasadniczo połączenie klasycznych czołgów z trybem wieloosobowym czegoś w stylu „Call of Duty” albo może nawet „Overwatch” - ze skillami postaci, znacznie szybszą, bardziej arcade'ową rozgrywką i klasycznymi trybami dominacji, podboju i kill confirmed, a w przygotowaniu jest też bomb defusal. Dziesięć czołgów twojej drużyny, kontra dziesięć czołgów przeciwnika? Brzmi nieźle? Pozostaje więc czekać. Na ten moment deweloper nie podaje daty premiery, osładzając ten fakt informacją o jednoczesnym wypuszczeniu gry na wszystkie dostępne platformy, z pełnym cross-playem i cross-progresją. Nic, tylko czekać na otwarte testy.
Przeczytaj również






Komentarze (2)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych