
34 odcinki w 9 lat? Netflix, czy na pewno tędy droga?
Czy sukces mierzy się ilością, czy jakością? To pytanie jak bumerang wraca przy okazji Stranger Things – serialu, który od 2016 roku stał się jednym z filarów Netflixa, a jednocześnie… Nie rozpieszcza nas zbyt często. W ciągu dziewięciu lat dostaliśmy zaledwie 34 odcinki. Dla jednych to dowód dbałości o detal i troski o jakość, dla innych - frustrujące oczekiwanie, które rozciąga się w nieskończoność.
I właśnie tu zaczyna się ciekawa dyskusja. Czy strategia powolnego dawkowania historii Hawkins faktycznie się sprawdza? Czy twórcy wygrali na cierpliwości widzów, czy też ryzykowali utratę ich zaangażowania? Przyjrzyjmy się bliżej, jak wygląda bilans tej opowieści, która - mimo niewielkiej liczby odcinków - wciąż trzyma w napięciu cały świat.
Dobry kierunek?




Pierwszym i najważniejszym argumentem jest jakość. Stranger Things nigdy nie było „taśmociągiem” odcinków, które zalewałyby Netflixa co kilka miesięcy. Wręcz przeciwnie - każdy sezon to wydarzenie, które wywołuje lawinę dyskusji, teorii i analiz. Dłuższa przerwa pozwala twórcom dopracować scenariusz, zadbać o szczegóły i stworzyć widowisko, które nie ginie w tłumie innych premier.
To właśnie dlatego serial wciąż potrafi przyciągać globalną uwagę, mimo że w międzyczasie debiutowały dziesiątki innych hitów.
Drugim atutem powolnego tempa jest fakt, że widzowie naprawdę zdążyli dorosnąć razem z bohaterami. Tak, przerwy między sezonami są długie, ale dzięki temu historia naturalnie oddaje proces dojrzewania postaci. To nadaje całości autentyczności - nie oglądamy fikcyjnych nastolatków granych przez trzydziestolatków, tylko rzeczywisty rozwój aktorów i ich przemianę w dorosłych ludzi. Ten realizm trudno byłoby osiągnąć przy częstszych premierach.
No i wreszcie - rzadkość podsyca apetyt. Każda zapowiedź nowego sezonu staje się medialnym wydarzeniem, a sama premiera - świętem dla fanów. Netflix nie musi nawet przesadnie inwestować w marketing, bo sama świadomość, że po latach wraca Stranger Things, generuje gigantyczne emocje. To trochę jak z koncertami ulubionej kapeli - jeśli grają co tydzień, łatwo o znużenie, ale jeśli pojawiają się rzadko, każdy występ urasta do rangi niepowtarzalnego wydarzenia.
A może nie tędy droga?
Z drugiej strony trudno nie odczuć frustracji. Dziewięć lat i zaledwie trzydzieści cztery odcinki to liczba, która w kontekście dzisiejszego serialowego rynku wygląda mizernie. Widzowie są przyzwyczajeni do większej regularności, a tak długie przerwy między sezonami powodują, że część fanów po prostu odpada po drodze. Ktoś może zacząć przygodę z Stranger Things, ale zanim pojawi się kolejny rozdział - zainteresowanie zdąży wygasnąć.
Długie odstępy sprawiają też, że sama narracja serialu traci na spójności. Gdy pomiędzy kolejnymi sezonami mijają lata, wrażenie ciągłości fabuły i napięcia zostaje mocno zaburzone. Bohaterowie dorastają szybciej, niż przewiduje scenariusz, niektóre wątki wydają się zapomniane, a odbiorcy często muszą odświeżać pamięć, zanim w ogóle wsiąkną w dalszą historię. To ryzyko, którego nie mają produkcje ukazujące się w bardziej przewidywalnym rytmie.
Jest jeszcze kwestia konkurencji - w czasie, gdy Stranger Things robi sobie kilkuletnią przerwę, inne platformy dostarczają nowe hity, które błyskawicznie kradną uwagę widzów. Owszem, powrót serialu wciąż generuje szum, ale trudniej jest utrzymać status niekwestionowanego numeru jeden, gdy co chwilę pojawiają się nowe produkcje walczące o ten sam czas i emocje odbiorców. W efekcie to, co miało być strategią budowania unikalności, bywa jednocześnie samobójczym strzałem w stopę.
Werdykt…?
Ostatecznie trudno jednoznacznie rozstrzygnąć, czy obrana przez twórców Stranger Things droga jest właściwa. Z jednej strony mamy serial, który wciąż budzi ogromne emocje, a każdy jego powrót urasta do rangi wydarzenia. Z drugiej - liczba odcinków w zestawieniu z czasem, jaki mija pomiędzy premierami, może budzić mieszane uczucia. To podejście balansujące na granicy geniuszu i przesady, które jednych fascynuje, a innych irytuje.
Nie można też nie docenić, że taka forma pozwala dopieścić każdy szczegół - zarówno pod względem technicznym, jak i narracyjnym. Twórcy mają przestrzeń, by rozwijać fabułę w sposób bardziej przemyślany, a przy tym oferować coś, co nie ginie w morzu kolejnych produkcji Netfliksa. Jednocześnie ryzyko jest oczywiste - brak regularności sprawia, że trudno utrzymać więź z widzem na przestrzeni tylu lat.
A jak Wy to widzicie? Czy uważacie, że Stranger Things broni się nawet przy tak niewielkiej liczbie odcinków, czy może wolicie podejście bardziej klasyczne, z większą częstotliwością premier? Chętnie poznam Wasze zdanie - bo kto wie, może w tym temacie odpowiedzi jest tyle, ilu widzów czekających na ostatni rozdział przygód z Hawkins.
Przeczytaj również






Komentarze (8)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych