Wielki mistrz Sinanju. O bohaterze, który nie został nowym Jamesem Bondem

Wielki mistrz Sinanju. O bohaterze, który nie został nowym Jamesem Bondem

Dawid Ilnicki | Dzisiaj, 12:00

Jedną z ciekawszych prób stworzenia postaci bliskiej słynnemu agentowi 007 był w latach 80’ XX wieku Remo Williams. Bohater cyklu niezwykle popularnych powieści, publikowanych od 1971 roku, w którego ostatecznie w filmie fabularnym wcielił się Fred Ward. Mimo wielkich ambicji twórców filmu, oczyma wyobraźni widzących długą i słynną filmową serię, dziś mało kto już o nim pamięta.

Długa była droga do wydania pierwszej powieści z serii “The Destroyer”, na kartach której powołano do życia postać Remo Williamsa. Policjanta z Newark, wrobionego w ciężkie przestępstwo, a następnie skazanego na śmierć. Egzekucja zostaje jednak sfingowana przez amerykański rząd, a sam bohater trafia pod skrzydła koreańskiego mistrza, uczącego tajemnych technik walki, wśród których najbardziej efektowna była zawsze ta pozwalająca Remo na unikanie wystrzeliwanych pocisków. Duet Warren Murphy - Richard Sapir ukończył książkę w 1963 roku, ale dopiero osiem lat później znalazła ona swego nabywcę. Przedstawiciel wydawnictwa trafił jednak w dziesiątkę, bowiem szybko okazała się ona wielkim sukcesem, pozwalając na kontynuowanie cyklu w kolejnych latach. 

Dalsza część tekstu pod wideo

W ich trakcie jednak duet literatów, piszący poszczególne części każdej książki osobno, powoli tracili wspólny język i już na początku lat 80’, po rezygnacji kolegi, chcący kontynuować cykl Murphy musiał zatrudnić kilku ghostwriterów, wśród których była nawet jego żona, Molly Cochran. Za kilka lat Sapir przemyślał sprawę i powrócił do tworzenia serii, ale ich współpraca potrwała tylko do 1987 roku, kiedy to autor zmarł na atak serca. Od tego czasu funkcję współautora przejmowali inni pisarze, a do 2021 roku ukazało się aż 155 części tego cyklu, który do końca cieszył się sporą popularnością.

Wcześniej, bo już w latach 80’ zainteresowali się nim producenci filmowi, co nie mogło dziwić. Sam Warren Murphy był bowiem znanym scenarzystą, jednym z autorów skryptu do filmu Clinta Eastwooda “Akcja na Eigerze” z 1975 roku, po latach wspominanego całkiem dobrze. Powieści z cyklu “The Destroyer” sprawiały zresztą wrażenie materiału nieomalże gotowego do szybkiej ekranizacji, którą zajęło się słynne w erze VHS Orion Pictures. Jego przedstawiciele widzieli w nim szansę na rzucenie wyzwania serii o agencie 007, a sam Remo Williams był przez nich nazywany wręcz “Jamesem Bondem niebieskich kołnierzyków”. Nadzieje na wielki hit dawał również wybór reżysera filmu: Guya Hamiltona, odpowiedzialnego za aż cztery widowiska o przygodach tajnego agenta Jej Królewskiej Mości. Z kolei scenarzystą został twórca skryptów do “Szpiega, który mnie kochał” i “Moonrakera” Christopher Wood. 

Przed Wami mistrz Sinanju!

sinanju
resize icon

Kluczową decyzją twórców filmu był rzecz jasna właściwy dobór odtwórcy głównej roli. Musiał to być aktor obdarzony naturalną charyzmą, ale jednocześnie nie dość jeszcze opatrzony, który miał się wcielić w bohatera cyklu planowanego na kilka części. Rzecz jasna również niezwykle sprawny fizycznie, biegle przyswajający tajniki starej szkoły Sinanju. Wymyślonej zresztą przez autorów powieściowego pierwowzoru, czego jednak nie wiedziała część aktorów uczestniczących w castingu do roli Remo Williamsa. Wielu było bowiem wśród nich takich, którzy przedstawiali się jako biegli adepci Sinanju, starając się przekonać twórców, że to właśnie oni będą w niej najlepsi.

Wśród aktorów, których rozważano do tej roli, pojawili się m.in. młody Bruce Willis, a także Ed Harris, ale ostatecznie postawiono na Freda Warda. Aktora z Kalifornii, mającego już w tym czasie w dorobku role w znanych filmach, takich jak choćby “Niespotykane męstwo” Teda Kotcheffa czy też “Pierwszy krok w kosmos” Philipa Kaufmana. Pomimo sporego doświadczenia nie miał on jeszcze wtedy na koncie głównej roli w filmie typu “one-man-show”, więc wydawał się pasować wręcz idealnie. Z kolei do równie ważnej roli mistrza Chiuna wybrano Joela Greya, któremu przed każdą sesją zdjęciową musiano przez prawie cztery godziny nakładać specjalny makijaż, by ten wyglądał na starszego Koreańczyka. Członkowie ekipy szukali aktora pochodzącego z Azji, ale gdy nikogo nie znaleźli zwrócili się w stronę Greya, znanego już choćby z “Kabaretu” Boba Fosse. Wybór ten wzbudził jednak spore kontrowersje.

Relacja pomiędzy Williamsem a Chiunem miała być w tym filmie kluczowa i rozwijać się w trakcie kilku kolejnych filmów z serii. Oczywiście z początku przypominała  trochę tę rodzącą się pomiędzy Danielem LaRusso i Miyagim, tyle że Chiun bywał dużo złośliwszy, a teksty którymi raczył swego nowego ucznia, według niego gotowego do akcji dopiero za jakieś 15 lat, do dziś są wspominane z uśmiechem na ustach. Sam Ward okazał się właściwym wyborem do roli Williamsa, choćby z tego powodu, że większość swych wyczynów kaskaderskich wykonywał samodzielnie, łącznie z tym rozgrywającym się na gigantycznym diabelskim młynie zlokalizowanym w Deno's Wonder Wheel Amusement Park na Brooklynie. Część filmowej akcji toczyła się wokół Statuy Wolności, która z uwagi na swoje stulecie była w tym czasie remontowana, stąd widoczne wokół niej rusztowanie. Ujęcia te zresztą przeplatano ze zdjęciami repliki pomniku, która wcześniej powstała w Meksyku. 

Na Jamesa Bonda mi waść nie wyglądasz…

Fred Ward
resize icon

W trakcie realizacji filmu pełnometrażowego trwały również prace nad pilotem serialu, który miał się pojawić tuż po premierze dzieła Hamiltona, stanowiąc początek planowanej długiej serii. Tam w głównego bohatera wcielił się Jeffrey Meek, a z kolei w mistrza Chiuna Roddy McDowall, znów - podobnie jak Joel Grey -  kompletnie nie pasujący do swej roli. Scenariusz do niego powstał na bazie innej powieści z serii “The Destroyer”, której akcja została osadzona rok po wydarzeniach opowiedzianych w filmie, i miała stanowić rozgrzewkę przed kolejnymi częściami planowanego cyklu, po spodziewanym sukcesie kasowym kinowej produkcji.

Premierę widowiska, którego polski tytuł “Remo Williams: Nieuzbrojony i niebezpieczny” doskonale oddaje styl walki głównego bohatera, zaplanowano na październik 1985 roku. Niestety producenci obrazu nie mogli wykorzystać tytułu niezwykle jeszcze wtedy popularnej serii książkowej Murphy’ego i Sapira, gdyż prawa do nazwy “The Destroyer” posiadał Marvel, w którego portfolio znajdował się bohater nazywany Mighty Destroyer. Fakt ten nie pomógł produkcji, której box office’owe wyniki już w pierwszych tygodniach mocno zmartwiły producentów, a w trakcie pełnego pokazywania w kinach obraz nie zarobił nawet 15 milionów dolarów, co spowodowało prawdziwą panikę. Jej efektem było natychmiastowe odsprzedanie praw do pokazywania filmu w telewizji. Dziś, w erze krótkich okienek dystrybucji na dużym ekranie może się to wydawać dziwne, ale w owych czasach okres dwóch lat od premiery kinowej był niezwykle krótki i BBC1 pokazało go po raz pierwszy już w 1988 roku.

Na pytania co zawiodło i dlaczego Remo Williams nie stał się bohaterem kolejnej, niezwykle popularnej serii filmowej odpowiedzi były różne. Część obserwatorów ganiła zbyt duże skupienie na humorze, kosztem czystej akcji. Sam scenarzysta filmu, Christopher Wood powiedział, że jego zdaniem Fred Ward nie udźwignął roli, która powinna przypaść w udziale aktorowi zdecydowanie lepiej rozpoznawalnemu, takiemu jak choćby wspominany już wcześniej Ed Harris. Wyznał też, że w zakończeniu filmu zawarł niezwykle efektowną sekwencję akcji, która ostatecznie - naturalnie ze względów budżetowych -  została ze skryptu usunięta. Niezależnie od przyczyn tej porażki film nadal zajmuje specjalne miejsce w sercach ludzi urodzonych w latach 80’ i wychowanych na akcyjniakach ery VHS, przypominając również o jednej ważnej rzeczy. Żywienie się samym ryżem, czego wymagał od Williamsa mistrz Chiun, może doprowadzić do poważnych niedoborów składników odżywczych, skutkujących utratą masy mięśniowej, skokami cukru we krwi i problemami trawiennymi. Jest to zatem kolejny film, który w dzisiejszych czasach powinien być opatrywany hasłem: nie róbcie tego w domu!

Źródło: własne
Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper