
Strefa Gangsterów (2025) – wywiad z Pierce'em Brosnanem. “Conrad pozwala sobą manipulować”
Już jutro na SkyShowtime wyląduje piąty odcinek “Strefy Gangsterów” Guya Ritchie'ego. Połowa historii za nami, napięcie rośnie, sytuacja zdaje się być bez wyjścia. Czy Harry da radę wyjść z tego bagna cało? Czy Harriganowie mają przed sobą jeszcze przyszłość? O tym trzeba będziecie musieli przekonać się oglądając kolejne odcinki serialu, a tymczasem zapraszamy do zapoznania się z naszym krótkim wywiadem z wcielającym się w Conrada Harrigana Pierce'em Brosnanem.
Piotrek Kamiński: Co przyciągnęło Cię do tego projektu i jakie były Twoje pierwsze myśli po przeczytaniu scenariusza?
Pierce Brosnan: Cóż, pierwotnie serial nosił tytuł “The Donovans”. Przeszliśmy przez wiele wersji, ale ostatecznie stanęło na “Mobland”. To, co mnie do niego przyciągnęło, to osoba Guya Ritchiego. Jego twórczość jest ożywcza, pobudzająca, wciągająca, seksowna, odważna, pełna humoru, a przede wszystkim niesamowicie ekscytująca – i właśnie tego szukasz jako aktor, przynajmniej ja tak mam. Jeśli chodzi o scenariusz, Ronan Bennett był pierwotnym scenarzystą i współtwórcą razem z Guyem, a potem dołączył Jez Butterworth i zaczął tworzyć tę opowieść, jak artysta maluje swój pejzaż. To było niesamowicie ekscytujące. Pracowałem z Helen w zeszłym roku. Zapytała mnie, czy zrobię ten serial. Odpowiedziałem: „Tak. Chcę wrócić do Londynu. Chcę pracować w Anglii.” Przeczytała scenariusz i powiedziała, że też w to wchodzi. Potem dołączyli Tom Hardy i Paddy Considine. To wspaniała obsada, niewielka grupa, ale opowiadająca ogromną historię. Wszystkie te składniki sprawiały, że z przyjemnością codziennie przez pięć miesięcy wstawałem o piątej czy szóstej rano, żeby iść na plan. Wspaniali aktorzy, fantastyczne postacie.




Piotrek: Opowiedz trochę o swojej postaci. Kim jest Conrad?
Pierce: Conrad Harrigan to Irlandczyk, biznesmen, ojciec rodziny, ale też gangster. To dość niepokojący, brutalny, przebiegły, ale bardzo czarujący człowiek z dzikich rejonów Kerry. Przeżył dzięki swojemu sprytowi. Widział przemoc, był jej ofiarą. On i Maeve dorastali razem na irlandzkiej wsi. Później przeniósł się do miasta i wpadł w złe towarzystwo. Był świetnym złodziejem i włamywaczem, odważnym człowiekiem. Lubił pieniądze, kobiety. Doczekali się dziecka z Maeve, ale zostawił ją po tym i prawdopodobnie spłodził kilka maluchów z innymi kobietami. Mimo to Maeve trzymała go blisko, tak samo jak on ją. Kochają się, ale czy ufają sobie nawzajem? I tak i nie. To złożona relacja. Jak Lady Macbeth i Macbeth – klasyczna, mroczna para.

Piotrek: Ciekawe porównanie. Jak stworzyłeś tę postać?
Pierce: Zainspirował mnie pewien polityk z Irlandii – chodziło o jego sposób mówienia. Guy powiedział, żebym się nie przejmował, że ogarniemy to na planie – 15 minut i lecimy. I tak właśnie było. Z takim reżyserem musisz podejmować decyzje na bieżąco. Jeśli jesteś coś wart jako aktor i masz odwagę – pozwalasz sobie na ryzyko. I wtedy dzieje się magia.
Piotrek: Wspomniałeś, że do projektu przyciągnął cię Guy Ritchie. Co podoba ci się w jego wizji Londynu?
Pierce: Uwielbiam ten jego szyk, tę seksowność. Guy gra w swojej własnej lidze – jak Conrad. Jak wielu bohaterów, których tworzy. Ma żyłkę do budowania fascynujących postaci – barwnych, żywiołowych, zabawnych. Ten humor – czarny, przewrotny, perwersyjny – to coś, co bardzo przyciąga. Guy to świetny gawędziarz i znakomity reżyser. Ma bardzo dobre wyczucie techniczne, bystre oko i wyczulone ucho – rozumie, co robisz jako aktor. A do tego pędzi jak wiatr. Przychodzisz na plan i masz być przygotowany – tak jak zresztą powinieneś. Stawiasz się z pomysłami, punktualnie, robisz swoje i o szesnastej jest po robocie – i to mi się u Guya najbardziej podoba (śmiech).
Piotrek: Masz długą historię z Helen. Wspomniałeś, że szybko odnalazłeś postać Conrada. Jak zbudowaliście wspólnie tę relację – małżeństwa, które wiele przeszło, ale nadal trzyma się razem?
Pierce: Tak naprawdę nie znałem Helen aż tak dobrze. W zeszłym roku zrobiliśmy razem film “Czwartkowy Klub Zbrodni” – to był nasz pierwszy prawdziwy kontakt zawodowy. Wcześniej graliśmy w tym samym filmie – “Długi Wielki Piątek”, gdzie debiutowałem – ale wtedy się właściwie nie znaliśmy. Teraz poznaliśmy się lepiej. Mamy do siebie ogromne zaufanie, ale myślę, że jest tam też wzajemna sympatia i podziw. Bardzo ją cenię. Początkowo sądziliśmy, że postacie będą z południowego i północnego Londynu. Ale na planie nagle uczyniłem swoją postać Irlandczykiem – z południowej Irlandii, z Kerry. Następnego dnia Helen mówi: “Aha, czyli gramy Irlandczyków”? “Tak, przepraszam, że cię nie uprzedziłem”, odpowiedziałem. Ale ona od razu wyciągnęła “z kieszeni” wspaniały irlandzki akcent. Świetnie się dogadywaliśmy. To wszystko widać w scenariuszu – przebiegłość, napięcie, teatralność, mord. Maeve jest bardzo sprytna. Bardziej niż Conrad. On to wie i akceptuje – pozwala jej sobą manipulować. To właśnie ta cienka linia, po której chodzą tego typu postacie. Każde z nich może się nagle obrócić przeciwko drugiemu, jeśli stawka jest odpowiednio wysoka.
Piotrek: “Mobland” to serial pełen akcji. Czy są jakieś sceny, które szczególnie zapadły Ci w pamięć jako trudne do zrealizowania?
Pierce: Tu dzieje się tak dużo i tak szybko... Uczysz się linijek, grasz i dalej. Przetwarzasz to wszystko i... wyrzucasz. Trzeba być cały czas obecnym tu i teraz, podążać za rytmem, być na bieżąco. Gdybym musiał coś wybrać, to pierwszy dzień był całkiem niezapomniany. Miałem wtedy kilka dużych scen jako Conrad – po sześć, siedem stron dialogu. To było wyzwanie. Nabierasz więc powietrza i grasz na pełnych obrotach. Masz oczywiście wsparcie zespołu i chcesz być dla zaskoczeniem – w pozytywnym sensie. Chcesz przekazać wszystko, co stworzyłeś w swojej wyobraźni, jak najcelniej i najintensywniej. Kręciliśmy w Cotswolds. Conrad ma tam wspaniały dom. Uwielbiałem tam jeździć, być na wsi. Cudownie było być z powrotem w Anglii.
Przeczytaj również






Komentarze (2)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych