
There can be only one! Ten klasyk fantasy z czasów VHS ma się niedługo doczekać nowej wersji
Rzadko zdarza się, że słynną filmową serię rozpoczyna obraz, który zaliczył kompletną klapę w box office. Taki przypadek miał jednak miejsce w połowie lat 80’ XX wieku, gdyzdecydowano się na sfinansowanie niezwykle ryzykownego przedsięwzięcia: widowiska fantasy, opartego o scenariusz napisany przez absolutnego debiutanta.
Ostatnie lata w kinach upłynęły pod znakiem ogromnej popularności filmów będących kontynuacjami wcześniejszych produkcji, czy wręcz kolejnymi odsłonami serii. Zaledwie cztery z dwudziestu najbardziej kasowych widowisk 2024 roku nie były sequelami do innych obrazów lub częściami znanych franczyz, co pokazuje, że obecnie przedstawiciele przeróżnych studiów producenckich stawiają na tytuły, które widownia już dobrze poznała. Nic więc dziwnego, że w tym roku tak gorąco przyjęci zostali “Grzesznicy” Ryana Cooglera. Produkcja oparta na oryginalnym scenariuszu reżysera, brawurowo łącząca tak różne gatunki jak musical i horror. Wielki komercyjny sukces widowiska z Michaelem B. Jordanem w podwójnej roli może być zbawienny dla całej branży, niewątpliwie potrzebującej świeżych pomysłów, po które tak chętnie sięgano w dwóch ostatnich dekadach XX. wieku.
W latach 80’ Gregory Widen był zwykłym studentem UCLA, pracującym nad skryptem, pomyślanym jako praca na zaliczenie jednego z przedmiotów. Ów scenariusz pierwotnie nosił tytuł “Shadow Clan” i od początku był pomyślany jako twórcze rozwinięcie głównej idei “Pojedynku” Ridleya Scotta, opowiadając o starciu dwóch odwiecznych adwersarzy. W tym wypadku jednak rywalizujących ze sobą nie przed dekady, a przez wieki. Pomysł na to, by protagoniści byli nieśmiertelni przyszedł mu do głowy podczas zwiedzania Szkocji, a także twierdzy Tower w Londynie, gdzie zobaczył wystawę dawnej broni. Po przeczytaniu tekstu nauczyciel Widena polecił mu skontaktowanie się z agentem, któremu również przypadł do gustu jego skrypt, i tym sposobem zarobił on pierwsze 200 tysięcy dolarów, a jego praca stała się podstawą scenariusza późniejszego obrazu.




Pierwszy draft różnił się w sposób znaczący od tekstu, który ostatecznie stał się podstawą filmu. Przede wszystkim młody scenarzysta wymyślił historię dużo poważniejszą i brutalniejszą, a Connor MacLeod przyszedł w nim na świat nie na początku XVI wieku, a ponad sto lat wcześniej. Bohater nie zostaje wygnany z wioski, a sam z niej odchodzi, wtedy gdy postawę wobec niego zmienia przyobiecana mu kobieta, Mara. Postać Kurgana pierwotnie mocno różniła się od filmowej, bo był to bezwzględny zabójca, znany jako The Knight albo Carl William Smith, nie mający w sobie jednak nic z dzikusa. Nieśmiertelni mogli mieć dzieci, a sam Connor doczekał się ich aż 37-mioro; z oczywistych względów zdarzało mu się uczestniczyć w ich pogrzebach. Ramirez, który w filmie miał pochodzenie egipskie początkowo był pomyślany jako Hiszpan. Mimo wielu zmian udało się jednak zachować ducha oryginału, a sam projekt trafił w ręce znanego ówcześnie reżysera, z dużym doświadczeniem w realizowaniu muzycznych teledysków.
Wielka przyjaźń szkocko-francuska

Australijczyk Russell Mulcahy jako reżyser filmowy zadebiutował w 1984 roku, za sprawą horroru “Razorback”, dziś stanowiącego prawdziwą gratkę dla miłośników kina klasy B. Wcześniej, bo od połowy lat 70’, zajmował się on jednak realizacją niezliczonych teledysków, dla takich wykonawców The Tubes, AC/DC, XTC, Paula McCartneya, Duran Duran, a także Eltona Johna. Nic więc dziwnego, że miał on szeroko otwarte drzwi do branży filmowej i w połowie lat 80’ otrzymał od przedstawicieli EMI scenariusz, pierwotnie zatytułowany “The Dark Knight”. Szeroko dyskutował zresztą kwestię realizacji tego filmu ze znajomymi z branży muzycznej i to ponoć sam Sting zaproponował mu do roli Kurgana Clancy’ego Browna, z którym współpracował już podczas prac nad “The Bride”, gdzie aktor zagrał potwora Frankensteina. Amerykanin był bliski odrzucenia roli w “Nieśmiertelnym”, ze względu na alergię na klej protetyczny, który był w jej przypadku wymagany, ale ostatecznie ją przyjął. I choć początkowo narzekał, że jego postać powinna być ciekawiej zarysowana i bardziej zniuansowana z czasem tak bardzo się w nią wczuł, że ponoć wielu członków ekipy realizującej obraz wolało omijać go na planie szerokim łukiem.
Do roli Connora MacLeoda początkowo byli typowani Kurt Russell, Mel Gibson i Mickey Rourke. Pierwszy z nich był już blisko podpisania kontraktu, ale ostatecznie do rezygnacji przekonać go miała jego ówczesna partnerka Goldie Hawn. Mając problemy z obsadą Russellowi Mulcahy szczęśliwie wpadł w ręce magazyn filmowy z fotografią Christophera Lamberta, grającego wtedy Tarzana w “Greystoke” z 1984 roku. Dużym wyzwaniem dla tego francusko-amerykańskiego aktora było nie tylko właściwe przygotowanie fizyczne, które zaowocowało wręcz katorżniczym treningiem z Bobem Andersonem, będącym dublerem aktora grającego Dartha Vadera, ale również godziny spędzone z lektorem. Rozpoczynając pracę nad filmem Lambert ledwie bowiem mówił po angielsku, a tu dodatkowo musiał się pozbyć obco brzmiącego akcentu.
Zaledwie tydzień - ze względu na inne zobowiązania - mógł pracować na planie Sean Connery, wcielający się w postać Ramireza. Stało się to zresztą przedmiotem zakładu pomiędzy reżyserem a legendarnym szkockim aktorem, który twierdził, że Australijczyk nie zdoła w tak krótkim czasie nagrać wszystkich scen z jego udziałem. Connery ostatecznie przegrał ten zakład, ale pewnie specjalnie nie zbiedniał, bo za tydzień pracy przy “Nieśmiertelnym” miał zgarnąć milion dolarów. Bardzo polubił się z Christopherem Lambertem i obu zdarzało się później odnosić do siebie filmowymi imionami nawet poza planem, a sam Lambert ponoć mocno zabiegał o powrót postaci Ramireza w drugiej części cyklu, również realizowanej przez Mulcahy’ego. Connery zgodził się na to pomimo chwil grozy, które przeżył podczas kręcenia zdjęć do “jedynki”, gdy w scenie walki z Kurganem Clancy Brown zamiast przeciąć mieczem stół, ostatecznie trafił w świecznik, będąc blisko ugodzenia swego kolegi z planu. Szkot szybko uciekł z planu, później po przeprosinach kolegi, tłumaczącego się wielkim zdenerwowaniem, rzucił jednak pół-żartem, pół-serio, że powinien częściej korzystać z usług swego dublera.
Zdjęcia do filmu kręcono w Szkocji, Walii, Anglii, a także w Nowym Jorku. To, iż film okazał się wielkim fenomenem tuż po premierze, a dziś powraca się do niego z tak wielką przyjemnością, zasadza się głównie na tym, że Mulcahy używał technik, których nauczył się przy realizacji teledysków. Obraz był zatem montowany bardzo szybko, a dynamiki poszczególnym scenom nadawała rytmiczna muzyka. Podczas tworzenia sceny początkowej, na arenie wrestlingowej, użyto najnowocześniejszej ówcześnie technologiii, sugerującej kręcenie zdjęć z helikoptera. By dodatkowo podkreślić to wrażenie Mulcahy zadecydował o użyciu w tle dźwięku śmigłowca. Reżyser wielokrotnie w trakcie prac mógł narzekać na mocno ograniczony budżet, który ostatecznie sięgnął 19 milionów dolarów, wymagający na współpracownikach iście partyzanckie działania, a sami aktorzy często byli zmuszeni do pracy w wyjątkowo niekorzystnych warunkach, w trakcie obficie padającego deszczu czy też mocnego wiatru. Nie należy się zatem dziwić, że podczas kręcenia zdjęć w Szkocji Connery często bywał podpity, raz po raz próbując częstować współpracowników whiskey, którą otrzymał od swego kolegi.
Who wants to live forever

Wspomniana już praca na mocno ograniczonym budżecie wymagała sporej dyscypliny, ale okazała się być również pożywką dla kreatywności, której źródłem w przypadku samego reżysera była jego wcześniejsza praca w teatrze. Jednym z tych najmocniej działających na wyobraźnię widza w latach 80’ elementów filmu był ogień krzeszący się z mieczy ścierających się ze sobą w walce odwiecznych rywali. Efekt ten osiągnięto dzięki okablowaniu oręża i schowaniu w butach aktorów malutkich samochodowych baterii. Z kolei w sekwencji walki pomiędzy Ramirezem i Kurganem na schodach użyto wielu żyłek wędkarskich, przymocowanych do kamieni, które w odpowiednim momencie ściągnięto, dzięki czemu stworzono wrażenie rozpadającej się ściany.
Szerokie kontakty w branży muzycznej pozwalały Mulcahy’emu wręcz na przebieranie wśród wykonawców, którzy mogli nagrać muzykę do “Nieśmiertelnego”. Na liście życzeń w pewnym momencie byli David Bowie, wspomniany już Sting czy Duran Duran. Legendarna grupa Marillion zrezygnowała z pracy nad filmem, czego po latach żałował gitarzysta zespołu Steve Rothery, zwłaszcza iż udział w pracach wiązał się z rolą dla jej wokalisty Fisha. Ostatecznie zaś zaangażowano grupę Queen, która miała już za sobą pracę nad soundtrackiem do innego fantastycznego filmu, cudownego “Flasha Gordona” z 1980 roku. Zespół Freddy’ego Mercury'ego miał jednak pierwotnie skomponować tylko jedną piosenkę do “Highlandera”. Podczas prezentowania muzykom poszczególnych scen byli oni jednak coraz bardziej zafascynowani warstwą wizualną “Nieśmiertelnego” i ostatecznie nagrali do niego kilka utworów. Mercury skomponował utwór “Princes of The Universe”, Brian May “Who Wants to Live Forever”, który okazał się dla niego wyjątkowo istotny, ze względu na poważną chorobę w jego rodzinie, a Roger Taylor “A Kind of Magic”. O dziwo jednak, w przeciwieństwie do filmu Mike’a Hodgesa, na CD nie wydano później soundtracku ze wszystkimi utworami skomponowanymi na potrzeby filmu.
“Nieśmiertelny” miał swoją oficjalną premierę w styczniu 1986 roku na festiwalu w Avoriaz, a do kin ostatecznie trafił trzy miesiące później. Reżyser słusznie narzekał na promowanie go prawdopodobnie najgorszym plakatem w historii kina, na którym znajdowało się tylko - umieszczone na czarnym tle - zbliżenie na twarz Christophera Lamberta, które mogło sugerować co najwyżej jakiś więzienny dramat, a nie wystawne widowisko fantasy. Trudno powiedzieć czy to właśnie on stał za kompletną klapą finansową filmu Mulcahy’ego w kinach, który zarobił ledwie 13 milionów dolarów i nie zwrócił kosztów produkcji. Szczęśliwie jednak tytuł odrodził się na rynku VHS, gdzie okazał się prawdziwym hitem, dzięki czemu zresztą doczekał się dwóch kontynuacji, dużo gorszych od pierwszego obrazu. “Ludzie nienawidzą tego filmu za to, że jest absurdalny, bombastyczny i kiczowaty, a jednocześnie uwielbiają go dokładnie z tych samych powodów” - to podsumowanie na Rotten Tomatoes idealnie oddaje istotę tego filmu. Czy taka sama okaże się jego nowoczesna wersja?
A o niej mówi się już od 2008 roku, kiedy to prawa do marki przejęła firma Summit Entertainment. Dopiero jednak w kolejnej dekadzie ogłoszono, że jej reaktywacją zajmie się Chad Stahelski, który ma przy niej współpracować z Henrym Cavillem, mającym się wcielić w Connora MacLeoda, a jego odwiecznego rywala miałby zagrać Michael Fassbender. Projekt obecnie rozwija Lionsgate, a okres zdjęciowy miał się zacząć w połowie tego roku, z premierą szykowaną już na 2026. Sam Stahelski potwierdził w jednym z wywiadów, że w soundtracku powrócą utwory skomponowane przez członków grupy Queen.
Przeczytaj również






Komentarze (30)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych