Zombie w Londynie, czyli fenomen 28 dni później

Zombie w Londynie, czyli fenomen 28 dni później

Dawid Ilnicki | Dzisiaj, 11:00

Na rok przed pojawieniem się na rynku pierwszego komiksu Roberta Kirkmana, który kilka lat później stanie się podstawą jednego z najpopularniejszych seriali XXI. wieku, w kinach premierę miały dwa filmy opowiadające o apokalipsie zombie. I choć trudno o dwie tak różne od siebie produkcje obie łączył fakt, iż zainspirowała je popularna seria gier, wydawanych od 1996 roku.

W historii każdego filmowego podgatunku pojawia się moment, w którym realizowanie standardowych obrazów, przetwarzających pewne motywy wciąż w ten sam sposób traci sens. Naturalnym kierunkiem wydaje się w takim wypadku droga komediowa, co stało się udziałem horrorów o zombie w końcówce XX wieku. W 1992 roku premierę miała słynna “Martwica mózgu” Petera Jacksona, zaś w Hong Kongu podobne widowisko zrealizował znany reżyser Wilson Yip, w postaci “Bio Zombie”. Tymczasem gdzieś w Wielkiej Brytanii w umyśle pewnego zdolnego młodego scenarzysty wykiełkowała myśl pójścia w zupełnie inną stronę, którą zainspirowała gra, mająca swoją premierę w połowie lat 90’, a później będąca podstawą czysto komercyjnej serii realizowanej przez Paula W.S. Andersona.

Dalsza część tekstu pod wideo

Alex Garland, bo właśnie o nim mowa, wyznał w jednym z wywiadów, że w młodości pasjonował się filmami o nieumarłych, zwłaszcza klasykami wyreżyserowanymi przez George’a Romero, o których jednak w kolejnej dekadzie kompletnie zapomniał. Pamięć o tym horrorowym motywie przywróciła dopiero premiera gry “Resident Evil” w 1996 roku, która pozwoliła spojrzeć na niego z zupełnie innej perspektywy. Strach przed zombie nie brał się w rozgrywce z tego, że były on niebezpieczne same z siebie, a raczej z tego, że było ich dużo, a gracz nie był wyposażony w odpowiednią ilość amunicji, by móc sobie z nimi poradzić. Scenarzysta wyobraził sobie sytuację, w której zombie poruszały się tak szybko jak wściekłe psy, umiejscawiając akcję w opuszczonym Londynie, tuż po przejściu groźnej epidemii, kreatywnie łącząc ze sobą ulubioną rozgrywkę z klasyczną, fantastyczną opowieścią Johna Wyndhama “Dzień Tryfidów”.

Tuż po ukończeniu zarysów scenariusza Garland postanowił zasięgnąć opinii Danny’ego Boyle’a, z którym znał się dzięki ekranizacji jego powieści “Niebiańska plaża”. Jego rodak nigdy nie uważał się za fana opowieści o zombie, ale jednocześnie mocno zaimponowała mu specjalistyczna wiedza kolegi, a w samym skrypcie odnalazł motyw wściekłości, który mocno przypadł mu do gustu. Obaj w pewnym momencie zaczęli studiować materiały nakręcone w różnych miejscach dotkniętych wielkimi konfliktami, takich jak choćby Rwanda czy Sierra Leone, skąd zaczerpnięto wiele inspiracji, kształtując filmowy wymarły świat, dbając jednocześnie o to, by nie używać rzeczywistych materiałów filmowych, pokazujących martwe ciała, a przede wszystkim ich bezczeszczenie.

Producent Andrew McDonald, który w końcu otrzymał końcową wersję scenariusza, był nim zafascynowany, mając świadomość tego, że obcuje z dziełem wykorzystującym dobrze znane motywy rodem z kina grozy, pokazując je jednak z oryginalnej perspektywy. Oczywiście bardzo szybko zainteresował się realizacją produkcji na jego podstawie. Kluczowym dla niego elementem był fakt, iż jego zdaniem obraz nie będzie potrzebował dużego budżetu, a sam miał dostęp do funduszy National Lottery, będącego głównym sponsorem Brytyjskiej Rady Filmowej. W ostateczności okazało się jednak, że sfinansowanie tego filmu okazało się trudniejsze niż się początkowo wydawało.

Cyfrowy realizm  

28 days
resize icon


Najważniejszą kwestią w realizacji “28 dni później” nie było wcale zakontraktowanie znakomitych aktorów, często jak Cillian Murphy będących dopiero na początku swojej wielkiej kariery, ale raczej odpowiedniego operatora kamery. Oryginalne cyfrowe zdjęcia są bowiem elementem, który zwykle dzieli widzów tego filmu na jego entuzjastów, doceniających ich wielki wkład w realizm opowiadanej w filmie historii, a także zdecydowanych przeciwników, dla których są one zwyczajnie brzydkie. Boyle był zafascynowany sposobem kręcenia klasycznego “Festen” Thomasa Vinterberga, dlatego zdecydował się zaprosić do współpracy operatora tego klasycznego obrazu, Anthony’ego Doda Mantle’a. Brytyjczyka, za młodu studiującego w Kopenhadze, który dzięki temu załapał się na współpracę z kilkoma wielkimi reżyserami, którzy podpisali się pod słynnym manifestem “Dogma 95”. Co ciekawe sam z początku ignorował on wiadomości od reżysera, jakie ten zostawiał na jego skrzynce telefonicznej, myśląc że jest to po prostu złośliwy żart jednego z jego kolegów. W końcu jednak skontaktował się z nim i bardzo szybko zgodził się na współpracę.

W komentarzu do wydania na DVD Danny Boyle wyjaśniał, że wszystkie sceny z ludźmi zainfekowanymi kręcono w określonym stylu: używając funkcji zwolnionego tempa na kamerach Canon XL1 DV, którymi nakręcono film. Kamery pozwalają na filmowanie z prędkością do 1600 klatek na sekundę (przy normalnej prędkości to 24-25 klatek na sekundę). Filmowanie z taką prędkością na kamerze daje podstawowe zwolnione tempo, ale robienie tego na kamerze DV daje efekt specyficznego dysonansu, widocznego w scenach z udziałem ludzi zarażonych. Reżyser wspominał, że wygląda to tak, jakby co trzecia lub czwarta klatka była przycinana, ponieważ obraz ma „skokową” jakość, a dodatkowo w kulminacyjnym momencie filmu, gdy Jim biega po rezydencji, wszystkie sceny z udziałem Cilliana Murphy'ego zostały nakręcone w ten sam sposób - sugerując podobieństwo jego bohatera do zainfekowanych.

Sam irlandzki aktor, który był wtedy jeszcze przed swoimi przełomowymi rolami w “Śniadaniu na Plutonie” czy “Wietrze buszującym w jęczmieniu”, na trzy lata przed występem w “Batman: Początek” nie był pierwszym wyborem Boyle’a. Reżyser myślał tu przede wszystkim o Ewanie McGregorze, który jednak miał już zagrać w jego poprzednim obrazie, wspomnianej wcześniej “Niebiańskiej plaży”. Producenci wybrali wtedy Leonardo DiCaprio, co zresztą sprawiło, że McGregor na lata przestał się odzywać do Boyle’a. Gdy jego angaż okazał się niemożliwy spytano Ryana Goslinga, ale Kanadyjczyk nie mógł zagrać z uwagi na pracę na innym planie.

Stosunkowo niewielkie doświadczenie wciąż młodych wtedy aktorów, jak Murphy, a także Naomie Harris, stanowiło spore wyzwanie dla twórców, ale jednocześnie okazało się dość spójne z charakterem bohaterów i z sytuacjami z jakimi przyszło się im tu zmierzyć, co niewątpliwie dołożyło kolejną warstwę realizmu opowiadanej tu historii. Do ról wspomnianych już zainfekowanych zatrudniono z kolei głównie emerytowanych atletów, uznając, że szybkość i specyfika poruszania się są tu najważniejsze. W ekipie realizującej obraz znalazł się także optometrysta, odpowiedzialny za specjalne czerwone soczewki, noszone przez odtwórców wcielających się w filmowych zombie.  

Problemy budżetowe 

28 days later
resize icon


Największe wrażenie na widzach robiła rzecz jasna początkowa sekwencja wychodzenia Jima ze szpitala, który wędruje po zupełnie opuszczonym Londynie, jeszcze nieświadom tego co się zdarzyło w trakcie jego nieobecności.Twórcy mieli mocno ograniczone przedziały czasowe, w trakcie których mogli filmować zamknięte miasto, w niedzielę pomiędzy 7 a 9 rano, a nawet fakt używania aż dziesięciu kamer nie pozwolił im na nagranie więcej niż jednominutowego materiału, który mogli później wykorzystać w filmie. Rada Westminsterska pozwoliła na użycie jednego autobusu, który przewrócono na bok i wybito w nim szyby. Choć jednak stanowczo zabroniono kręcenia sceny z nim właśnie na Downing Street twórcom ostatecznie - z uwagi na brak osoby mającej z ramienia Rady nadzorować ich pracę -  udało się ją zarejestrować dokładnie tak jak tego chcieli.

Praca nad filmem od początku była jednak naznaczona wieloma trudnościami, które dodatkowo spotęgował moment jego realizacji, przypadający na tragiczne wydarzenia 11. września w Nowym Jorku. Szczęśliwie ekipa zdołała nakręcić większość zdjęć jeszcze przed zamachami na WTC, ciesząc się wtedy względną swobodą, która później z całą pewnością zostałaby kompletnie ograniczona. Sam Boyle słusznie zauważył zresztą, że fakt, iż film tak mocno zarezonował z ówczesną publicznością, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, zasadzał się na tym, że pokazał potężną, zwykle tętniącą życiem metropolię jako swoiste miasto duchów, zniszczone przez nieokreśloną jeszcze w tym momencie zarazę, mocno dostrajając się do ówczesnej atmosfery grozy, panującej po zamachach terrorystycznych w USA. Wspomnienie opustoszałych miast rzecz jasna powróciło dwie dekady później, podczas covidowych lockdownów. 

Zanim jednak film wszedł na duże ekrany producenci, tuż przed nakręceniem właściwego zakończenia, wyjawili że w kasie nie ma już pieniędzy, a cała ekipa była już w zasadzie spakowana. Już wcześniej mieli zresztą świadomość ogromnych ograniczeń, które sprawiły, że dokooptowany do obsady w drugiej części prac, obok Brendana Gleesona najbardziej doświadczony odtwórca, Christopher Eccleston zgodził się na obniżenie zarobków do minimum, by film miał szansę na ukończenie go w takim kształcie w jakim pierwotnie to zaplanowano. Testowe projekcje filmu zakończonego scenami w szpitalu, wypadły bardzo źle, dlatego reżyser zadecydował o zakończeniu go sekwencją w domku w Lake District, sugerującego pełen happy end. 

Początkowo niewiele zmieniło ono w kwestii recepcji dzieła, gdyż kolejne pokazy po raz kolejny sugerowały, że film po prostu nie podoba się publiczności. Wśród jego entuzjastów znaleźli się jednak zarówno znany brytyjski krytyk Mark Kermode, a także sam Stephen King, który zadecydował o wykupieniu pełnej sali, złożonej z 800 siedzeń na amerykańskiej premierze tego obrazu. Jak się okazało nie pomylił się, bo “28 dni później” miało znakomite przyjęcie za Oceanem, gdzie zarobiło ponad 45 milionów dolarów, niespodziewanie okazując się sporym hitem, a dziś dzieło Danny Boyle’a uznaje się powszechnie za film, który sprawił, że opowieści o zombie znów znalazły się w horrorowym mainstreamie, co wkrótce znalazło swoje odzwierciedlenie również w telewizji. “28 dni później” łączy bowiem z “The Walking Dead” nie tylko fakt bardzo podobnego rozpoczęcia obu dzieł, ale także przekonanie, że od dotkniętych epidemią pechowców, zmieniających się w krwiożercze bestie groźniejsi są często ci, którzy zrobią wszystko by przetrwać, mając już nawet bardzo konkretne plany na odbudowanie cywilizacji po jej upadku. 

Źródło: własne
Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper