Netflix logo

Tę produkcję oglądam ostatnio na Netflix najchętniej. Nie spodziewałem się, że wrócę…

Kajetan Węsierski | Wczoraj, 14:00

Czasem wystarczy jeden odcinek, żeby się wciągnąć. I choć zazwyczaj wolę fabularne historie, ostatnio po ponad dekadzie odpaliłem coś zupełnie innego - i zanim się obejrzałem, miałem już na koncie kilka wieczorów z rzędu spędzonych na oglądaniu kolejnych odsłon. Co ciekawe, nie chodzi tu o nową produkcję Netflixa z górnych miejsc w TOP 10, a o coś, co od lat ma swoich wiernych fanów… I właśnie zyskało jednego, który na powrót dołączył.

Nie sądziłem, że porwie mnie to, gdy bliżej mi do trzydziestki niż piętnastki, ale im dalej w las, tym trudniej się oderwać. Jest w tym wszystkim coś czysto widowiskowego, coś nostalgicznego, ale i zaskakująco świeżego. I choć to nie klasyczny serial, zdecydowanie zasługuje na swoją chwilę - zwłaszcza że całość dostępna jest od ręki i to w naprawdę niezłym wyborze. A mowa o niezastąpionym…

Dalsza część tekstu pod wideo

World Wrestling Entertainment 

Trudno znaleźć drugi taki fenomen, który tak długo utrzymuje się na powierzchni, nieustannie przyciągając kolejne pokolenia widzów. WWE to nie tylko wrestling - to popkulturowy miks sportu, widowiska i opery mydlanej, który od dekad wywołuje skrajne emocje. Dla jednych to czysty kicz, dla innych genialnie skonstruowana rozrywka. Jedno jest pewne - każda gala to emocjonalna huśtawka, której kulminacją są momenty wyreżyserowane z precyzją dobrego kina akcji.

Nieprzypadkowo wiele postaci z tego świata przebiło się daleko poza ring - Dwayne "The Rock" Johnson, John Cena czy Batista to dziś gwiazdy Hollywood. Ale na tym polega siła WWE - tworzyć charyzmatycznych bohaterów, pisać im historie większe niż życie i podkręcać emocje do granic możliwości. To nie sport w klasycznym rozumieniu - tu liczy się reakcja publiczności, napięcie i moment, w którym trybuny wybuchają. 

Warto też zauważyć, że WWE to świat, który nie boi się zmieniać. Nowe twarze wchodzą na ring, stare legendy wracają na chwilę, a całość płynnie łączy pokolenia. Storytelling? Momentami lepszy niż w niejednym serialu. Zdrady, sojusze, powroty i niespodziewane zwroty akcji - wszystko to sprawia, że każda gala może być początkiem czegoś dużego. I nawet jeśli ktoś nie śledził tego od lat, powrót jest zaskakująco prosty. Wystarczy odpalić jeden program i... Wraca znajome uczucie ekscytacji.

Dlatego WWE na Netflixie działa tak dobrze. Dla starych fanów to sentymentalna podróż, dla nowych - okazja, by zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. A że produkcja jest na najwyższym poziomie, z kapitalną realizacją i doskonale uchwyconą energią - trudno się dziwić, że kolejne gale lądują na szczycie oglądalności. Wrestling to nie tylko walka. To teatr, emocje i świetnie skrojone show - a WWE od lat udowadnia, że choć nie zawsze się udaje, to idą naprzód. 

Powrót po latach 

Powrót do WWE po latach okazał się zaskakująco naturalny - i w dużej mierze to zasługa Netfliksa. Platforma nie tylko udostępnia bieżące gale, ale też całe archiwum Premium Live Events, dzięki czemu nadrobienie zaległości czy powrót do kultowych walk z przeszłości jest prostszy niż kiedykolwiek wcześniej. Nie trzeba już przekopywać się przez wątpliwej jakości nagrania w internecie czy kombinować z zagranicznymi subskrypcjami. Wygoda daje dużo.

Zresztą samo to, że wielu bohaterów mojego dzieciństwa wciąż wchodzi na ring, sprawia, że ten powrót ma w sobie coś wyjątkowego. Randy Orton? Wciąż w kapitalnej formie. AJ Styles? Walczy jakby czas się dla niego zatrzymał. Rey Mysterio? Nadal lata po ringu, jakby miał dwadzieścia lat mniej. A do tego emocjonalne pożegnanie Johna Ceny, które zamyka pewną erę (choć jest się do czego przyczepić). To wszystko buduje most między przeszłością a teraźniejszością, pozwalając poczuć się znowu jak dzieciak.

Równocześnie dzisiejsze WWE wygląda lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej. Realizacja gal weszła na poziom, który jeszcze dekadę temu wydawałby się science fiction - wjeżdżające z impetem drony, dynamiczne przejścia, efekty specjalne, które zamieniają wejścia zawodników w małe widowiska audiowizualne. Nawet ring i publika wydają się częścią większego spektaklu, gdzie wszystko działa jak dobrze naoliwiona maszyna. 

To wszystko sprawia, że wejście z powrotem w ten świat nie wymaga ani cierpliwości, ani tłumaczenia sobie "czemu właściwie znowu to oglądam". Po prostu wracasz. Widzisz znajome twarze, poznajesz nowe, które mają spory potencjał, i łapiesz się na tym, że znowu czekasz na kolejną walkę, kolejny moment, kolejny event. WWE znowu złapało mnie w swoje sidła - i szczerze mówiąc, wcale nie mam ochoty się wyrywać.

Podsumowując

W świecie, który pędzi coraz szybciej, dobrze jest mieć coś, co pozwala na chwilę zatrzymać się i po prostu poczuć emocje. Dla mnie WWE okazało się właśnie takim przystankiem - miejscem, do którego można wrócić bez skrępowania, bez konieczności nadrabiania lat, a jednak z poczuciem, że to wszystko nadal ma sens. Nie tylko ze względu na nostalgię, ale też przez to, że dzisiejszy produkt jest po prostu przyjemny. 

Nie wiem, jak długo ten powrót potrwa, ale na razie nie mam zamiaru się z niego wycofywać. Galę ogląda się z przyjemnością, bohaterowie znów stają się ikonami, a Netflix daje dostęp do tego wszystkiego z wygodą, o jakiej kiedyś można było tylko pomarzyć. Jeśli ktoś zastanawia się, czy warto wrócić - to dostępność sprawia, że nigdy wcześniej nie było o to łatwiej. 

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper