PUBG - pierwszy dzień na wyspie Erangel

PUBG - pierwszy dzień na wyspie Erangel

Rozbo | 17.12.2017, 13:00

PlayerUnkown's Battlegrounds wylądowało wreszcie na Xboksie. Złapałem szybko za pada i wylądowałem na wyspie Erangel. Oto, co się działo w tym szalonym i niebezpiecznym miejscu.

Wiecie co? Przyznam szczerze, że jeśli chodzi o shootery to uważam się nieskromnie za weterana i kozaka. Tysiące godzin w Call of Duty, Battlefieldach, Halo, Gears of War, Destiny i tuzinie innych tytułów zahartowało mnie jako gracza, nauczyło zdolności manualnych, odruchów i taktyki.

Dalsza część tekstu pod wideo

Pierwszy milion w 48 godzin! Tak sprzedaje się PUBG na XOne!

Odpalając osławionego PUBG-a, szczerze mówiąc, nie wiedziałem aż tak dokładnie czego się spodziewać. Unikałem oglądania gameplay'ów z gry (coś tam kiedyś widziałem przez 30 sekund), ale zacząłem wsiąkać temat, przygotowując pewien materiał do nadchodzącego numeru PSX Extreme, który niebawem będziecie mieli okazję przeczytać. Generalnie jednak o zasadach gry nie wiedziałem wiele, a raczej nie znałem dokładnych szczegółów. Kiedy jednak nadarzyła się okazja dorwać ją osobiście, wskoczyłem jak pewniak, zaprawiony w bojach madafaka. Jednak moje ego szybko zostało wystawione w PUBG-u na próbę...

Podejście numer 1 - zawsze znajdzie się ktoś lepszy

Po wybraniu sobie wyglądu i odpalenia matchmakingu, wpadłem do lobby, gdzie gracze mogli sobie wypróbować bronie (ale brzydka ta gra!!!), jednak szybko przeniesiono nas na pokład samolotu. OK, w dole widzę wyspę (a raczej okropnie rozmytą teksturę) i gdy na ekranie pojawia się ikona kontekstowa skoku, nie zastanawiam się długo i wyskakuję. Pięknie, lecę sobie swobodnie i już w dole zaczynają się rysować pierwsze szczegóły terenu - lasy, drogi, budynki. Zakładam, że trzeba wbić pomiędzy jakieś zabudowania - raz, że będzie tam osłona, dwa, że pewnie znajdę jakiś sprzęt. Znów pojawia się ikona kontekstowa, a ja znów bez zastanowienia otwieram czaszę spadochronu. I to jest mój pierwszy błąd. Szybując sobie beztrosko po niebie, widzę jak inni gracze mijają mnie, nurkując brawurowo w dół i otwierając spadochrony bliżej ziemi. Ech...

No nic, ląduję w małym gaju nieopodal kilku małych domków. Celowo wybieram to miejsce, zakładając, że w budynkach może ktoś już się znalazł przede mną. Mimo to zaraz po wylądowaniu, jak wariat biegnę w stronę zabudowań. Jak się okazuje - głupi ma szczęście. Domy są jeszcze "nieobrobione", a ja już w drugim znajduję kask motocyklowy i kałacha. Jest ok.

Opuszczam to miejsce i biegnę do kolejnego kompleksu zabudowań, gdy zdaję sobie sprawę, że licznik ograniczenia strefy gry maleje, a ja muszę podążać za strzałką. Dobrze więc, na szczęście mapa pokazuje, że strefa jest niedaleko. Gdy docieram tam przed czasem, znajduję w jednym z budynków kamizelkę kuloodporną. Wychodzę i zauważam, że przy szopie obok kręci się jakiś typ. W zasadzie bym go nie spostrzegł, bo zlał się kolorystycznie ze ścianą, gdyby się nie poruszył. Nie zastanawiam się długo i posyłam w jego stronę krótką serię. Pada szybko, co oznacza pewnie, że nie znalazł dobrego sprzętu. Nie myliłem się i gdy sprawdzam jego ciało, znajduję tylko celownik kolimatorowy i bandaże. Miał gość pecha, że trafił na mnie.

Kieruję się do kolejnej grupki zabudowań, idąc przezornie w stronę kolejnego zawężenia strefy, mimo że czasu jeszcze sporo. Idę klęcząc, więc w zasadzie się skradam. Nie słychać mnie tak dobrze, jak kogoś z lewej strony. Słyszę jego kroki i zauważam gościa przy skale, nieopodal większego domu. On mnie też w końcu dostrzega, ale ja jestem szybszy... Strzelam w niego, ale zanim pada posyła mi jeszcze 2 strzały. Mimo to ja wygrywam. Szybko używam bandaża, podchodzę do trupa i już zaczynam zgarniać sprzęt (otwarte menu ekwipunku), gdy słyszę kolejne kroki. Cholera! To pewnie jego kumpel z drużyny wychodzi z domu. Zamykam ekwipunek i obracam się. Gość we mnie już strzela, ale niecelnie. Odpowiadam ogniem i wymiana trwa jeszcze przez ułamek sekundy. Dostaję kilka kulek, ale widocznie ratuje mnie kamizelka i kask. On nie ma tyle szczęścia i pada jak długi. 

Nie jest dobrze. Pasek życia jest czerwony, więc jest go już niewiele, a koleś którego powaliłem, nie ma środków medycznych. Podejdę z powrotem do tamtego pierwszego, bo nie zdążyłem go sprawdzić. Wtem! Widzę jak kolejny delikwent zbliża się do budynku. Nie widzi mnie jeszcze, ale nie zamierzam wchodzić w konfrontację. Wycofuję się w stronę drzew, oddając mu cały budynek do dyspozycji. Postanawiam udać się gdzie indziej, z nadzieją, że znajdę coś, co mnie podleczy, przy okazji zmierzam w stronę kolejnego zawężenia strefy, bo właśnie ucieka już czas.

Kiedy docieram do wysokiej budowli na skraju tej strefy czuję się niemal bezpiecznie. Z tyłu słyszę jednak warkot silnika. Odwracam się i widzę pędzące wprost na mnie buggy. Przycelowuję, puszczam serię z kałacha, ale nic z tego. Buggy robi ze mnie mokrą plamę, a ja właśnie zostałem wyeliminowany z gry. Myślę sobie jednak, że chyba nie było źle. Trzech zabitych i 37 miejsce (z 98) musi chyba oznaczać, że przetrwałem w tym szalonym miejscu dość długo.

Podejście numer 2 - pirat drogowy

Ok, teraz jestem już sprytniejszy. Tym razem samolot podchodzi do wyspy od innej strony. Ledwie gdy dociera do małej wysepki połączonej z główną wyspą mostami, wyskakuję. Tym razem już sprytnie nurkuję na dół i ląduję przy jakichś zabudowaniach. Jak się okazuje, miejsce było idealne, mimo iż widziałem, że ląduje w tej okolicy ktoś jeszcze. Spokojnie, acz ostrożnie wybieram się na szaber. Gdy znajduję kurtkę, pistolet, strzelbę i kuszę widzę, że ktoś inny mija mnie w samochodzie. Nie zwracam uwagi i plądruję dalej, gdy napisy przypominają mi o czasie uciekającym do ograniczenia strefy gry.

Dobra, trzeba się ruszyć. Otwieram mapę i łapię się za głowę. Strefa gry jest na drugim końcu wyspy, a ja jestem w czarnej d***! No nic, pędzę na złamanie karku i szczęśliwie znajduję buggy (takie samo, jakie mnie poprzednio rozjechało). Jest dość szybkie i na szczęście widzę już w oddali most, ale licznik czasu spadł już do zera. Nic się na razie nie dzieje, więc jest dobrze. Byle przez most a potem wprost do strefy! Na moście jadę obok gościa na motorze. Próbuję go staranować, ale jest ode mnie szybszy. No nic, jeszcze go dorwę, tymczasem docieram wreszcie do granicy strefy gry.

Jest już bezpiecznie, więc wyskakuję z pojazdu przy budynkach, by czegoś poszukać. To był błąd. Tuż za mną podjeżdża ktoś w Jeepie i od razu chowa się za pobliskim kontenerem. Nie boję się za bardzo, bo jestem dość dobrze uzbrojony. Jak się okazuje - on też. Gdy ja podchodzę do jednego boku kontenera, on zaskakuje mnie, wychodząc z drugiej. Musi mieć coś mocnego, bowiem zdejmuje mnie błyskawicznie. Cóż, to nie poszło zbyt dobrze. Byłem ledwie 78. i nikogo mi się nie udało zabić. Muszę spróbować jeszcze raz!

 

Podejście numer 3 - nie zostawaj w tyle!

Tym razem zamierzam wyskoczyć z samolotu bliżej centralnej części wyspy. Czekam odpowiednio długo i hop! Wszystko ładnie, pięknie, wypatruję sobie kompleks budynków na dole i kieruję się w jego stronę. Tym razem nurkuję na maksa i czekam do ostatniej chwili z otwarciem spadochronu. Ten zresztą w pewnym momencie otwiera się sam. Ale kątem oka widzę czaszę spadochronu innej osoby, i to dużo niżej! Cholera! Jak on to zrobił, że jest bliżej ziemi niż ja? Do tego kieruje się dokładnie w stronę tych samych zabudowań!

Szybka zmiana planu, zmieniam kierunek i ląduje obok małej szopy, niedaleko wspomnianego kompleksu. Co ja tam znajdę? Na szczęście jest! Pistolet i kilka nabojów! Bez szału, ale lepszy rydz niż nic. Co robić, iść w inną stronę czy próbować wbić się do budynków, w których jest ten drugi koleś? Wylądował sporo przede mną, na pewno ogołocił już kilka pomieszczeń i pewnikiem ma już arsenał. Mimo to próbuję. Po cichu zbliżam się od strony małej skarpy - nie powinien mnie od razu zauważyć. Widzę na środku jeden budynek z otwartymi do wewnątrz drzwiami - był tam. Zbliżam się do jego ściany, ale nie wchodzę do środka. Mógł stamtąd wybiec, ale mógł równie dobrze przygotować wewnątrz zasadzkę. Tak czy inaczej nie wiedział pewnie, że jestem w okolicy. Tam, w górze, ja dobrze go widziałem, on mnie pewnie nie, bo był poniżej.

Z lewej jest duży budynek z pozamykanymi drzwiami. Coś mi mówi (intuicja?), żeby tam się zbliżyć. Po cichu podchodzę do drzwi, kiedy nieco z prawej słyszę szczęk przełaowywanego magazynka. Zbliżam się do okna obok i widzę końcówkę lufy. To on! Chyba mnie jeszcze nie widzi, buszuje w ekwipunku. Wychylam się jeszcze bardziej i puszczam w jego stronę kilka strzałów. Jest zdezorientowany! To jeszcze parę, cały magazynek! Mam go! Mam go! Wchodzę do środka i zgarniam po nim łup. O mamo! Ale się facet obłowił! A ja miałem szczęście, że udało mi się go podejść. Zdobywam płaszcz, czapkę bejsbolówkę, bandaże, Tommy Guna, Shotguna, granaty i masę amunicji. To moje urodziny!

Oszołomiony tym tryumfem plądruję jeszcze pozostałe pomieszczenia i kolejny budynek... nie zważając na uciekający licznik. Biegnę dalej, natrafiam na kolejne budynki i znajduję tam zestaw medyczny, środki przeciwbólowe i lepszy plecak. Ale jestem gość! Nikt mi nie podskoczy z takim arsenałem! Tymczasem licznik strefy dawno dobił do zera. Nie przejmuję się - przy poprzednim podejściu po ograniczeniu strefy gry nic się nie działo, więc wykoncypowałem, że pewnie przy pierwszym takim "zawężeniu" nic się jeszcze nie dzieje, a życie zaczyna uciekać potem.

Nagle, widzę jak na mapie dogania mnie niebieski krąg! Cholera, to chyba nic dobrego nie wróży. Poprzednim razem jechałem buggym i krąg mnie pewnie nie dopędził. Teraz nie jest już tak różowo. Pędem rzucam się w stronę strzałki wskazującej kierunek strefy gry, tymczasem niebieski okrąg mnie mija i zaczynam tracić życie. Otwieram mapę na cały ekran, żeby zorientować się jak daleko jestem od strefy (sprytnie, że robię to dopiero teraz) i.... jestem załamany. Diabelnie daleko! Ale to nic, pędzę jak wariat. Mam mnóstwo medykamentów, poza tym może uda mi się gdzieś po drodze znaleźć jakiś pojazd. Niestety nic po drodze nie znajduję, a życie dalej ucieka. Biegnę tak na przełaj, nie zważając na osłony, gdy strefa zawęża się już po raz drugi. Życie ucieka tym razem coraz szybciej, a ja zużywam coraz więcej medykamentów. W plecaku jest ich już niewiele, a ja wciąż jestem daleko. Przede mną miasto Pochinki (ponoć osławione), które jest w... czerwonej strefie. To na pewno nic dobrego, ale wbijam tam jak wariat. Już rozumiem co oznacza czerwona strefa - nalot bombowy! Biegnę pomiędzy budynkami i eksplozjami i wciąż mam nadzieję na jakiś pojazd. Nic z tych rzeczy. Nie wiem czy to łut szczęścia, ale nie trafia mnie żadna bomba. Zostawiam za sobą Pochinki i biegnę dalej. Do niebieskiej strefy już niedaleko, ale ja już nie mam żadnych środków leczniczych, a życie niemiłosiernie ucieka...

Pędzę ile sił w nogach! Strefa już tuż tuż... Zdążę! Pasek życia został mi na centymetr. Jeszcze tylko chwila, za tym małym wzgórzem! Już prawie jestem. Zdążę! Życie na milimetr! Nie zdążę! Padam na twarz, jakieś 5 metrów od granicy strefy... Byłem 28, ale nie zabił mnie inny gracz, tylko moja własna pazerność i nieostrożność.

Czas ochłonąć

Ufff... na tę chwilę wystarczy. Dostałem porządną lekcję pokory. PUBG to bardo brzydka gra na XOne, ale trzeba przyznać, że zapewnia masę emocji! A Wy, dajcie znać w komentarzach, jakie akcje przeżyliście na wyspie Erangel.

cropper