Skyrim

Skyrim 13 lat później. Ta gra dalej zachwyca i nic tego nie zmieni

Kajetan Węsierski | 17.04, 21:30

Wszyscy mamy takie gry, do których możemy raz za razem wracać i wciąż będziemy się przy nich genialnie bawić. Wiecie - te produkcje, w których znamy już wszystkie mechaniki, dosłownie każda lokacja jest niczym rodzinne miasto w rzeczywistym świecie, a z NPC mówimy sobie per “kumplu”, bo tak często ich widujemy i dobrze znamy. Jestem pewien, że nie jestem w tym odosobniony. 

Czasem w naszych ukochanych produkcjach trzymają nas stałe aktualizacje, które ciągną się latami (jak w przypadku Minecrafta, Stardew Valley, czy choćby Dragon Ball: Xenoverse 2), a niekiedy kluczowe są po prostu opcje zabawy multiplayer i nieustannie napływające nowości od twórców, którzy sprawiają, że serwery pękają w szwach (znamy to przecież z Fortnite lub konkurencyjnego PUBG). 

Dalsza część tekstu pod wideo

Są jednak także przypadki, gdzie gra po prostu sama w sobie jest tak dobra, tak rozbudowana i tak wciągająca, że za każdym razem bawi niemal tak samo. I w moim przypadku bez wątpienia jest to The Elder Scrolls V: Skyrim, do którego co jakiś czas wracam. A choć myślałem, że moje minione podejście będzie ostatnim, to posiadanie Steam Decka poddało to wątpliwości i pokazało, że jestem daleki od prawdy. 

Nieśmiertelna gra 

Zacznijmy jednak od początku, bo zawsze warto cofnąć się nieco w czasie, aby powspominać chłodny listopadowy piątek - dokładnie 11 dzień tego miesiąca w 2011. Wtedy też miała miejsce globalna premiera The Elder Scrolls V: Skyrim, a więc prawdopodobnie najbardziej wyczekiwanej produkcji z gatunku RPG tamtego roku. Każdy, kto miał dostęp do stosunkowo dobrego PC lub PlayStation 3 i Xboksa 360, mógł zaczynać zabawę. 

I cóż to była za zabawa! Jakby nie spojrzeć, mamy w tym przypadku do czynienia z jednym z najbardziej kultowych wstępów - pewnie wielu z Was, Drodzy Czytelnicy, bez zająknięcia zacytuje całą rozmowę, którą odbywali skazańcy w drodze do Helgen… Cudowne wspomnienia i aż ciepło robi się na serduchu, gdy wspominam emocje towarzyszące mi podczas rozglądania się dookoła, czy też podczas pierwszego spotkania ze smokiem. 

Na listopadzie się jednak nie skończyło, albowiem Bethesda dokładała wszelkich starań, aby rozwijać swój i tak ogromny świat. Po czasie dostaliśmy przecież trzy dodatki - Dawnguard, Hearthfire i wreszcie najcieplej przyjęty Dragonborn. Każdy wprowadzał sporo nowości, każdy dokładał cegiełkę do rozwoju świata i każdy oferował coś ciekawego (choć każdemu można było coś zarzucić). 

A później… Cóż, później po prostu zaczął się zalew kolejnych wersji The Elder Scrolls V: Skyrim. Najpierw GOTY Edition, które zawierało wszystkie DLC, później podrasowane Special Edition pod konsole ósmej generacji, a trzy lata temu także Anniversary Edition wzbogacone o fanowskie modyfikacje. I pomijam oczywiście porty na kolejne sprzęty, czy choćby wersję na VR. Wszyscy wiemy, że było tego tak dużo, że mieliśmy do czynienia z zalewem memów.

13 lat później… 

Jak wspomniałem we wstępie, co jakiś czas bardzo lubiłem sobie wracać do Skyrima. Początkowo odkrywając kolejne smaczki w podstawowej wersji, później wzbogacając ją o liczne i znakomite modyfikacje, które robiły wszystko - od podkręcania grafiki, przez oferowanie zupełnie nowych opcji rozwoju postaci, aż po tworzenie nieznanych wcześniej wątków fabularnych. 

Ostatnio, gdy kilka lat temu odpaliłem grę i znów przepadłem do reszty, byłem wręcz przekonany, że to mój finał. Choć bowiem cały czas mogłem odkrywać coś nowego, miałem wrażenie, że niewiele mnie już tam trzyma. Po kilku powrotach, wreszcie zaczynał odczuwać znudzenie. W końcu jest jeszcze tyle innych gier, które można sprawdzić, prawda? Cóż - prawda. Do czasu. 

A będą bardziej precyzyjnym - do czasu, aż w moje ręce wpadł Steam Deck OLED. Nie będę kłamał - jednym z pierwszych tytułów, które odpaliłem, był oczywiście Skyrim. Chciałem tylko przetestować. Rozejrzeć się. Dziś, po kilkunastu godzinach (a gdy czytacie ten tekst, może nawet kilkudziesięciu…), mogę śmiało przyznać, że rzeczone rozglądanie zajęło mi znacznie więcej czasu. I sprawiło, że znów idę przez żywot Smoczego Dziecięcia. 

I muszę powiedzieć jedno - na tak dobrze działającym handheldzie, z tak ślicznym ekranem, jest to czysta przyjemność. Nawet po trzynastu latach niektóre widoki zapierają dech w piersiach. Ta różnorodność świata, brak monotonii podczas powolnego przechadzania się po świecie, odkrywanie kolejnych lochów i tajemnic… To nie tylko kolejne przejście, ale pierwszy raz od lat, gdzie znów czuję się jak w 2011 roku. 

Podsumowując! 

Jest w tym coś magicznego, bez dwóch zdań - w tym świecie, w tej przygodzie, w tej grze. Nie nazwałbym tego tytułu idealnym i bez problemu jestem w stanie wskazać sporo bolączek, z którymi się mierzy. Niedociągnięcia widać było w momencie premiery i widać niektóre dotychczas. Ale to wszystko blednie przy skali opowieści, z jaką mamy do czynienia. Uważam, że naprawdę trudno się w tej grze nudzić. 

Nie jest to moja ulubiona gra w dziejach, ale zdecydowanie jest jedną z tych, do których mogę raz za razem wracać. A teraz, na małym ekranie i w dowolnym miejscu (grając przy tym komfortowo w kontekście wydajności) odkrywam to niemal na nowo. I wydaje mi się, że nawet za kilka kolejnych lat (gdy Bethesda wyda trzy następne edycje), to wciąż będzie jedna z tych pozycji, które będą przynosiły graczom niespotykane pokłady dobrej zabawy. 

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do The Elder Scrolls V: Skyrim Special Edition.

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper