Graliśmy w Agents of Mayhem. Taka trochę mała zadyma

Graliśmy w Agents of Mayhem. Taka trochę mała zadyma

Rozbo | 29.07.2017, 10:00

Lada dzień na półkach sklepowych wyląduje Agents of Mayhem. Ten shooter w otwartym świecie ma być nie tylko napakowany zabawą, głupkowatym humorem, ale i ciekawym patentem ze zmianą agentów oraz ich wypasionym rozwojem. Ale czy to ma w ogóle szansę na sukces? No cóż, łapiemy za wirtualnego gnata i sprawdzamy. 

Powiem tylko na początek jedno słowo: Volition. Każdy z Was, kto zna gry tego studia (khe, khe...Saint's Row), już powinien wiedzieć, czego spodziewać się po Agents of Mayhem. Ci z Was, którzy nie wiedzą o co kaman - jedna rada: zapomnijcie na chwilę o zdrowym rozsądku, dobrym smaku i przygotujcie się na rozwałkę. Dużo rozwałki.

Dalsza część tekstu pod wideo

Sex taśma z bohaterami Agents of Mayhem

W Agents of Mayhem będziemy mieli okazję wcielić się w różnych zwariowanych agentów by ocalić Seul przed psychopatycznymi typkami z organizacji o nazwie L.E.G.I.O.N. (the League of Evil Gentlemen Intent on Obliterating Nations). Jest tylko jeden problem - nasi agenci z organizacji M.A.Y.H.E.M. (uwaga.... Multinational AgencY Hunting Evil Masterminds) mają też nieźle narąbane w głowach, ale jak to mówią: czasem trzeba zwalczyć jedno zło, innym, trochę mniejszym złem. Chyba...

Moi ludzie, moje miasto

W trakcie playtestu miałem okazję zapoznać się z początkiem gry i pobawić się trochę z rozwojem postaci oraz misjami pobocznymi. Najciekawszy patent gry to możliwość dobrania w sumie trzech agentów na misję, a potem swobodnego pomiędzy nimi przełączania przy użyciu krzyżaka na padzie. Jako że każdy z agentów jest inny - inaczej się porusza, ma inną broń główną, umiejętność specjalną oraz super zdolność - to zaczyna robić się co najmniej ciekawie. Tzn. byłoby, gdyby agenci faktycznie byli fajni. A z tym jest już różnie. Niektórzy to mało charakterne klisze znanych motywów kulturowych (np. aktor Holywood), ale inni (np. japoński zabójca ONI) potrafią mimo wszystko przykuć uwagę. Różnorodność jest w każdym razie dość duża i wkrada się w to wszystko element taktyki. Np. zwalisty Hardtack jest wolny, ale potrafi z bliska mocno dowalić z shotguna, zaś sam też przyjmnie na klatę sporo śrutu, podczas gdy taka Rama biegająca z łukiem może stać się niewidzialna i zdejmować przeciwników z przysłowiowej "przyczajki". Jak się oczywiście domyślacie, każda z takich postaci sprawdzi się w innej sytuacji, dlatego warto dobierać na akcję zróżnicowany zespół.

To, czym Agents of Mayhem naprawdę się wyróżnia, to naprawdę bogate narzędzia do dalszego dopasowywania agentów do naszych potrzeb. Podstawowe umiejętności to dopiero początek. Każda postać zdobywa doświadczenie i zyskuje levele. Dzięki temu można do wspomnianych umiejętności wprowadzać specjalne modyfikatory zmieniające sposób ich działania. Można też rozwijać pasywne bonusy do poszczególnych umiejętności (są też drużynowe premie), oraz wrzucać kryształy, tzw. Upgrade Cores do specjalnych slotów, które jeszcze bardziej wzbogacają zdolności agentów. Z kryształami jest w ogóle sprawa nieco bardziej skomplikowana, bowiem zdobywamy ich w trakcie gry niewiele i trzeba decydować potem, na jakiego agenta je poświęcić. Oprócz tego wpada nam też kasa oraz materiały za zabitych oprychów oraz otwarte skrzynki. Te możemy następnie wykorzystać do zakupu specjalnych broni by - zgadliście - jeszcze bardziej urozmaicać zabawę. Zadymę można dalej "doprawiać", podkręcając poziomy trudności, których jest aż 15 i które dają nam coraz większe premie w zdobywanej kasie oraz punktach doświadczenia. Element zbieractwa i rozwoju wydaje się więc w produkcji Volition podstawowym mechanizmem napędowym rozgrywki.

Pomiędzy misjami możemy zresztą wpaść do Arki, naszego zawieszonego na niebie statku-matki (bo jakże by mogło być inaczej), czyli huba, w którym kupimy sprzęt, wymienimy agentów, łykniemy główne i poboczne misje oraz dobierzemy jedną z fur, którą można pomykać po mieście.

Na powierzchni z kolei zaleje nas deszcz znaczników na mapie oznaczający dodatkowe wyzwania czy specjalne "dungeony" do spenetrowania. Generalnie więcej tu erpega niż beztroskiej sieczki, niż mogłoby się pozornie wydawać.

Nie podskakuj, bo z bańki

A jak to się sprawdza wszystko w praniu? No więc... różnie. Sam gunplay oraz sposób poruszania po mieście jest nawet całkiem niezły. Spluwy poszczególnych agentów są różne, różnie też zachowują się sami agenci, w których się wcielamy. Większość postaci potrafi robić podwójne i potrójne skoki w powietrzu, wspinać się po ścianach i generalnie - szaleć. Model jazdy (możemy wskoczyć w każdą furę na mieście, albo w jeden z lepszych pojazdów wezwanych z Arki) o mało mnie nie uśpił, dopóki nie odkryłem, że pod przyciskiem X kryje się najfajniejszy - bo nieograniczony - drift w historii gier wideo!

Wymiany ognia ze średnio ogarniętymi przeciwnikami są zaledwie poprawne i większe tu wyzwanie w ilości niż jakości przeciwników. Walki z bossami (a doświadczyłem dwóch) wypadają już lepiej, chociaż też nie jest to nic nadzwyczajnego. Sam Seul to wyjątkowo mała mieścina i trudno tu mówić o czymś spektakularnym (również graficznie), ale ze względu na mnogość zadań i okazji do zadymy, nie można narzekać na nudę. A czy wspomniałem, że możemy swobodnie strzelać do cywili (z niektórych wypadają nawet specjalne żetony, dzięki którym możemy przywrócić do życia powalonych agentów)? No przecież jesteśmy źli, nie? A skoro ratujemy całe miasto, to niech nie narzekają.

I wszystko to mogłoby tak naprawdę całkiem nieźle bawić gdyby nie jeden szkopuł... paskudnie zwalniająca animacja, która przy takim poziomie oprawy, jaki prezentuje Agents of Mayhem (czytaj: średniawym), jest co najmniej zastanawiająca.

Liczy się dobra zabawa

Gra Volition wyróżnia się natomiast stylem, choć dla jednych może być on zaletą, dla innych wadą. Jeśli graliście w ostatnie części Saint's Row, to pewnie wiecie, o czym mówię. Dużo tu nawiązań do popkultury z lat 90. i wczesnych dwutysięcznych, nieco szpanerskiej muzyki i głupich, czasem wręcz wymuszonych żartów. Nie każdemu może się to spodobać, ale każdemu pojawi się banan na twarzy, gdy zobaczy np., że nasz agent przy wskakiwaniu (a w zasadzie teleportowaniu się) do wozu robi jakąś charakterystyczną dla siebie pozę, którą na chwilę uwydatnia zwolnienie akcji i zbliżenie kamery. Albo w trakcie oglądania całej masy animowanych cut-scenek stylizowanych na bajki naszego dzieciństwa, jak "Motomyszy z Marsa" czy "M.A.S.K." Takich smaczków jest tu multum i to niewątpliwa zaleta Agents of Mayhem.

Co z tego wszystkiego wyjdzie? Raczej trudno powiedzieć. Na pewno nie będzie to hit sezonu, niemniej jednak w trakcie gry dałem się wciągnąć w zabawę z kombinowaniem agentami oraz rozwijaniem postaci i szukaniem znajdziek. Agents of Mayhem ma szansę przynajmniej dobrze bawić, a to w sezonie ogórkowym może być wystarczające.

cropper