sci-fi

Dziesięć najciekawszych produkcji science fiction z 2023 roku

Dawid Ilnicki | 07.01, 14:00

Jak co roku o tej porze podsumowujemy kino gatunkowe w formule dziesięciu najciekawszych produkcji. Na pierwszy ogień idzie kino fantastyczne, ze szczególnym uwzględnieniem science fiction. Gatunek, który od kilku lat zmaga się z dużym kryzysem, ale jednocześnie wciąż potrafi dostarczyć wiele intrygujących dzieł, w tym również skromne, a pomysłowe filmy i seriale.

Długo wydawało mi się, że będzie to jedno z tych zestawień, które można opatrzyć tytułem: “Publicysta płakał, gdy układał”, ale ostatecznie okazało się, że nie jest tak źle. W końcówce roku udało mi się bowiem nadrobić kilka interesujących pozycji, łącznie z monumentalnym serialem, interesującym nie tylko z uwagi na to, że niedługo pojawi się wersja netflixowa. Oczywiście tworząc tego typu listę często trzeba brać pod uwagę pozycje, którym daleko do ideału, ale jednocześnie są one z jakichś powodów interesujące. Niektóre są oparte na ciekawym koncepcie, inne w intrygujący sposób przetwarzają dobrze znane motywy, tworząc niezwykle sympatyczną produkcję, często dla całej rodziny.

Dalsza część tekstu pod wideo

Wspomnieć tu należy o tych tytułach, które z jakichś powodów ostatecznie nie dostały się na listę, bądź tych pozostających na liście do nadrobienia. Takim tytułem jest z pewnością “To może boleć” z Apple TV+, zrealizowane przez znanego z “Niepamięci” Christosa Nikou, wyróżniające się bardzo ciekawą obsadą. Zupełnie inną pozycją jest fantazyjne “Linoleum”, interesująca produkcja dostępna w ofercie HBO MAX. Bliskie pierwszej dziesiątki było za to “The Artifice Girl”, nie będące wyłącznie budżetową wersją słynnej “Ex Machiny” Alexa Garlanda. Mimo ogromnej sympatii (jest to film z mojej prywatnej dziesiątki ulubionych tytułów 2023 roku) do zawierających elementy gatunku “Biednych istot” uznałem, że najnowsze dzieło Yorgosa Lanthimosa mimo wszystko nie do końca pasowałoby do zestawienia, w którym ostatecznie znalazło się osiem filmów i dwa seriale.

Problem Trzech Ciał (San Ti)

Często pojawiającym się zarzutem, w kontekście tego typu zestawień, jest niedostateczna przynależność danych produkcji do science fiction i rzeczywiście jest coś na rzeczy. Wybierając pozycje z danego roku zwyczajnie bardzo trudno wyselekcjonować dziesięć filmów i seriali, które dostatecznie wypełniałyby wymogi gatunkowe, a więc zwykle dostają się do niego pozycje z szeroko rozumianej fantastyki. Zupełnie nie dotyczy to jednak serialu wyprodukowanego przez Tencent. Chińscy twórcy, na ponad rok przed premierą serii Netflixa, postanowili zekranizować powieść Cixina Liu, rozpoczynającą serię “Wspomnienia z przeszłości Ziemii”. Wyszedł im 30-odcinkowy i przez to niezwykle trudny do nadrobienia kolos, który jednak odpowiada na dwa podstawowe zapotrzebowania.

Pierwszym jest niewątpliwie większa obecność “science” w science fiction. Od ilości koncepcji wspominanych w tej produkcji można dostać prawdziwego zawrotu głowy i traktuje się je tu z należytą uwagą. “Problem Trzech Ciał” jest również bodaj najbardziej wierną literackiemu pierwowzorowi adaptacją, co rzecz jasna rodzi pewne problemy, zwłaszcza dla zachodniego widza. Nieczęsto bowiem zdarza się, by produkcja zajmująca się perspektywą kosmicznego najazdu obcych, potrafiła w środku, na 2-3 odcinki, stać się typowym społecznym dramatem, rozgrywającym się w czasach Rewolucji Kulturalnej, a z tym mamy tu często do czynienia. Serial jest jednak całkiem wciągający, potrafi w umiejętny sposób zmieniać konwencje i mimo wszystko wart jest uwagi, choć oczywiście oglądanie go na youtubie z angielskimi napisami może nastręczać spore trudności. Po jego seansie mogę jednak z całą pewnością powiedzieć: Netflixie - masz wiele do zepsucia!

Godzilla Minus One

Znakomita japońska produkcja, rozpalająca wyobraźnię wielu polskich kinomanów w końcówce roku, znalazła się tu z prostej przyczyny. Kino kaiju, której klasycznym przedstawicielem jest widowisko w reżyserii Takashiego Yamazaki, przynależy do science fiction, więc po prostu musiało trafić do zestawienia. Seans tego monumentalnego, znakomicie zrealizowanego dzieła uzmysławia jak ważną postacią dla japońskiej popkultury jest właśnie Godzilla, a obok skojarzeń z wcześniejszymi filmami z serii pojawiały się takie klasyki jak choćby “Złodzieje rowerów” Vittorio de Sici, znakomicie pokazujące społeczeństwo, które musi się odbudowywać po wielkiej tragedii. Pod względem technicznym jest to rzecz wręcz perfekcyjna; choć więc w przyszłym roku do kin wejdzie druga część cyklu “Godzilla kontra Kong” mam ogromne trudności z wyobrażeniem sobie tego, że po tym co zobaczyłem w 2023, będę chciał w ogóle wybrać się na ten film.

Silos

Seria, której twórcą jest Graham Yost, to nie tylko jedna z najlepszych serialowych premier minionych dwunastu miesięcy, ale także pozycja, która bardzo często prowokowała do skojarzeń z klasyką polskiego kina. Mam tu na myśli twórczość Piotra Szulkina, a zwłaszcza “O bi, o ba: Koniec cywilizacji”, wychodzące z bardzo podobnego założenia. W obu przypadkach widz obserwuje społeczeństwo, które po wielkiej katastrofie, jaka dotknęła ludzkość, schroniło się w tajemniczej budowli, której natura nie jest znana i stanowi przedmiot śledztwa, prowadzonego przez główną bohaterkę. Jeśli czegoś, obecnego u Szulkina, brakowało mi w “Silosie” to jest to z pewnością więcej brudu i mroku, ale najnowsza pozycja z kolei rozkręcała się z odcinka na odcinek, zdecydowanie poszerzając liczbę interesujących postaci, zamieszkujących tytułowy przybytek. Bardzo dobrze, że już potwierdzono drugi sezon, bo dzięki temu będziemy mogli sobie odbić brak Rebecci Ferguson w dalszej części pewnego, niezwykle popularnego cyklu filmowego.

The Creator

Można narzekać na niedostatecznie zarysowany świat przedstawiony, a także na drętwotę głównego bohatera, udowadniającą przy okazji po raz kolejny, że z tym jabłkiem i jabłonią bywa czasami zupełnie inaczej niż mówi przysłowie. Prawda jest bowiem taka, że najnowsze dzieło Garetha Edwardsa jest silne słabością swoich ewentualnych konkurentów do miejsca w tego typu zestawieniach. W tym roku brakowało bowiem wystawnych widowisk fantastycznych, więc mimo wszystko chwała Brytyjczykowi, że postanowił takie zrealizować, nie uciekając się - jak choćby Zack Snyder -  do bezpośrednich skojarzeń z innymi, podobnymi tworami, tym bardziej że sam obraz oglądało się w kinie bez bólu, a nawet z pewną przyjemnością.

LOLA

Niepozorna i tania produkcja w reżyserii Andrew Legge była dla mnie jednym z najciekawszych odkryć zeszłego roku. Jest to film fantastyczny z nurtu alternatywnych historii, a jego bohaterkami jest para sióstr, konstruująca urządzenie do oglądania programów telewizyjnych z przyszłości, które radykalnie wpływa na przebieg II. wojny światowej, ale nie w taki sposób, jak można by się spodziewać. Formalnie obrazowi najbliżej do klasycznego “La Jetee” Chrisa Markera, a choć fabuła bywa miejscami dziurawa, to jednak jak na bardzo tanią produkcję “Lola” wyróżnia się świetnym pomysłem i znakomitą atmosferą, zbudowaną dzięki umiejętnemu wykorzystaniu formuły audycji archiwalnej. Film można zobaczyć na HBO MAX.

Paradise

Mógłbym przysiąc, że tworząc zestawienie najciekawszych szortów sci-fi natknąłem się już na filmik oparty na dokładnie takim pomyśle. Nie jest to jednak żaden przytyk w stronę produkcji Netflixa, która została zrealizowana bardzo dobrze, a dłuższy format tylko jej posłużył. Mamy tu zatem do czynienia z dystopią, w której ludzie mogą sprzedawać lata swego życia na poczet własnych długów lub za pieniądze. Skojarzenia z obecnym systemem kredytowania są dość oczywiste, a choć fabuła obrazu rzadko odchodzi od utartych schematów, mimo to udaje się tu zrealizować wciągające widowisko.

Infinity Pool

Najnowsze dzieło Brandona Cronenberga lekko mnie rozczarowało, ale niemal wyłącznie dlatego, że po genialnym “Possessorze” spodziewałem się absolutnego majstersztyku. Tymczasem wciąż młody Kanadyjczyk zaproponował osobliwą wariację wokół wielu wątków pojawiających się w prozie J.G. Ballarda, opowiadając o bogatych ludziach, którzy za sprawą dostępu do nowoczesnej technologii postanawiają zabawić się na śmierć. Znakomite role Mii Goth i Aleksandra Skarsgarda, którzy mają tu co najmniej dwa wcielenia, jak również idealnie pasująca muzyka Tima Heckera sprawiają, że jest to bez wątpienia jeden z najlepszych filmów, z szeroko rozumianego sci-fi, w tym roku.

Sklonowali Tyrone’a

Netflixowi udało się również, w minionych dwunastu miesiącach, świetnie połączyć ze sobą mocno przerysowaną fantastykę z kinem blacksploitation. Stylizacja na drugi ze wspomnianych nurtów wygląda tak dobrze, że czasami w tyle głowy pojawia się myśl czy aby nie została przypadkiem nawet przesadzona. Znakomicie w swych rolach wypadają Jamie Foxx, Teyonah Parris i John Boyega, fantastycznie działa tu również świetnie dobrana muzyka. Gdyby za tymi elementami poszła tylko spójniejsza i bardziej przemyślana fabuła mielibyśmy do czynienia z jednym z najciekawszych gatunkowych filmów roku. I tak jednak wyszło bardzo dobrze. 

Obcy porwali mi rodziców i teraz mi trochę głupio

Ten sympatyczny familijny film fantastyczny obejrzałem na gdańskim Octopusie i był to bez wątpienia jeden z przyjemniejszych seansów na tej imprezie. Główny bohater, obarczony tytułowym problemem, spotyka - marzącą o zostaniu dziennikarką - dziewczynę, która akurat, wraz z rodziną, przeprowadza się na amerykańską prowincję. Obok typowych problemów okresu dojrzewania, pokazywanych tu bardzo ciepło, dostajemy również szczyptę spielbergowskiej fantastyki, a to wszystko tworzy bardzo sympatyczną produkcję, którą warto pokazać swoim dzieciom, choćby po to by te złapały bakcyla science fiction.

Monolit

Ostatnim filmem na liście jest również pozycja z Octopusa, tym razem biorąca udział w Konkursie Głównym. Bohaterką obrazu jest podcasterka, zajmująca się tworzeniem materiałów o zjawiskach nadprzyrodzonych. Po jednej z wpadek staje jednak na rozdrożu: kolejny materiał może się okazać jej być albo nie być w tym zawodzie. Na szczęście natrafia na ślady bardzo interesującej historii, która jednak prowadzi ją wprost do zawiłej i jak się okaże niezwykle niebezpiecznej króliczej nory. Wiele można zarzucić filmowi Matta Vesely’ego, ale akurat nie to, że brakuje mu atmosfery grozy. Udało tu się bowiem wykreować niezwykle sugestywny klimat paranoi, w jaką popada - grana przez Lily Sullivan - główna bohaterka.

Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper