Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi. Luke Skywalker na nowym zdjęciu

Trylogia Sequeli Star Wars była miałka, ale... Miała swoje momenty

Kajetan Węsierski | 07.01, 13:00

Ah te Gwiezdne Wojny… Można o nich pisać i mówić wiele, ale koniec końców zasada jest jedna - ilu ludzi, tyle opinii. Marka, która cieszy się taką popularnością i jest przy tym tak ogromna, po prostu musi polaryzować. Mówimy przecież o jednym z największych elementów popkultury, jakie kiedykolwiek powstały. I choć są to ogromne słowa, to nie mam wątpliwości, że w tym przypadku są jak najbardziej celne. 

Zwłaszcza obecnie, gdzie wszystko rozrasta się pod względem ilościowym do niesamowitych rozmiarów. Dziś nie mówimy już wyłącznie o kilku filmach i książkach, ale trzech pełnych trylogiach, dwóch kinowych spin-offach, masie seriali, komiksów i serii pisanych. Nawet najwięksi fani mają problem, by ogarnąć wszystko - zarówno pod względem pozycji kanonicznych, jak i tych, które zostały uznane za znajdujące się nieco z boku. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Dziś chciałbym się jednak skupić na trylogiach pełnometrażowych, a konkretniej rzecz biorąc na tej jednej, która wzbudza najwięcej kontrowersji i bez cienia wątpliwości jest tą najgorszą. Mowa oczywiście o sequelach. Jako że lubię jednak patrzeć na świat przez różowe okulary, tak samo próbuję zerkać na te trzy filmy. Z tego względu zamierzam dziś pokazać, że nawet najgorsze rzeczy mają swoje momenty. A takich trochę w trylogii o Rey było. 

Poznanie Rey (Przebudzenie Mocy)

W "Przebudzeniu Mocy" scena, w której poznajemy Rey na pustyni Jakku, była dla mnie jak otwarcie nowego rozdziału. Jej życie w izolacji, jej marzenia i determinacja – wszystko to zostało przedstawione w sposób, który od razu przykuł moją uwagę. Była to idealna introdukcja do jej postaci i nowego początku sagi. Przyznam, że jeszcze w tamtym momencie, byłem podekscytowany świeżym startem. 

Rey i Moc (Przebudzenie Mocy)

Pamiętam, jak w "Przebudzeniu Mocy" Rey odkryła swoje zdolności do korzystania z Mocy. To był kolejny moment filmu, który wiele nam obiecywał. Scena ta, pełna tajemniczości i niepewności, ukazała niedawno poznaną bohaterkę w zupełnie innym świetle. Było to jak obudzenie się do nowej rzeczywistości, zarówno dla Rey, jak i dla nas. Koniec końców można to pozytywnie wspominać.

Pojedynek Rey i Kylo Rena (Przebudzenie Mocy)

Jeśli chodzi jednak o pierwszy film w całej trylogii, to na wyjątkowe wyróżnienie zasługuje jedna scena – pojedynek, który przeszedł do historii. Rey i Kylo Ren, stają twarzą w twarz, a napięcie jest wyczuwalne w powietrzu. Klimat tego starcia i jego intensywność, sprawiły, że w moich oczach (i pewnie nie tylko) był to moment, który imponował. Scena ta jest nie tylko wizualnie kapitalnie zrealizowana, ale i napakowana emocjami i pompatycznością - warto było na nią czekać i stanowić to światełko w tunelu. 

Bitwa na Crait (Ostatni Jedi)

"Ostatni Jedi" nie zaskoczył mnie w wielu aspektach, ale wyróżnić mogę na pewno scenę walk na Crait. To był prawdziwy wizualny majstersztyk – czerwone smugi na białym tle, które sprawiały, że walka stała się czymś więcej niż tylko zwykłą bitwą. Każdy strzał, każdy ruch był jakby malowany na płótnie, tworząc obraz, który do dziś pozostaje w mojej pamięci jako jeden z najbardziej porywających w całej trylogii. Szkoda, że zabrakło tam czegoś więcej. 

Poświęcenie Luke'a (Ostatni Jedi)

W drugiej części Trylogii Sequeli jest również scena, która do dziś wywołuje u mnie ciarki - a prawdę mówiąc, niespecjalnie przepadam za tym filmem. Mowa oczywiście o moment, w którym Luke Skywalker staje naprzeciw całej armii wrogów, aby umożliwić ucieczkę swoim towarzyszom. Jego determinacja i spokój nie tylko pokazały, jak potężnym Rycerzem Jedi był, ale także jak znakomitym Mistrzem się stał. 

Walka w sali tronowej (Ostatni Jedi)

"Ostatni Jedi" dał nam jeszcze jedną scenę, która była kinematograficznym arcydziełem – walkę Rey i Kylo Rena przeciwko strażnikom Snoke'a. Ta scena to było coś więcej niż tylko walka. Dla mnie to było widowisko, w którym każdy ruch miecza świetlnego był jak dopracowany. Pod względem choreografii mieliśmy do czynienia z czymś wybitnym. Co więcej, dynamika tej sceny była na tyle intensywna, że trudno było oderwać wzrok od ekranu.

Powrót Lando (Skywalker. Odrodzenie)

A teraz coś dla fanów nostalgii – w "Skywalker. Odrodzenie" pojawia się kultowa postać: Lando Calrissian. Przyznam szczerze, uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy, gdy zobaczyłem Billy'ego Dee Williamsa, który ponownie wcielił się w kultową rolę. Jego powrót był jak ciepły powiew przeszłości, przynosząc ze sobą wspomnienia i emocje, które wydawały się już zapomniane. A przecież oglądałem Gwiezdne Wojny po raz pierwszy wcale nie tak dawno!\

Ostateczne starcie (Skywalker. Odrodzenie)

W "Skywalker. Odrodzenie" mieliśmy finał, który… Podzielił odbiorców. Konfrontacja Rey z Palpatinem była jednak do pewnego momentu naprawdę dobrze zrealizowana. Same starcie, rozmowy oraz rozgrywające się w przestworzach pojedynki między dwoma stronnictwami, mogły się podobać. Niestety, zwieńczenie całości i durne zakończenie sprawiły, że wszystko się rozmyło. A szkoda…

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper