Szczęśliwego Nowego Jorku

Nie tylko Znachor. 10 świetnych polskich filmów, które powinny doczekać się remake'a

Dawid Ilnicki | 30.09.2023, 13:00

Od środy na Netflixie można oglądać nową wersję “Znachora”, kolejną już ekranizację powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, znanej przede wszystkim za sprawą filmu Jerzego Hoffmana z 1981 roku. Pierwsze doniesienia sugerują, że twórcom najnowszej produkcji udało się poszerzyć fabułę o nowe konteksty i zrealizować kolejny rodzimy hit tej platformy streamingowej, który może rozpocząć trend sięgania do klasyków sprzed lat.

Film Michała Gazdy, w którym w rolę profesora Rafała Wilczura wciela się Leszek Lichota, jest trzecią ekranizacją powieści Tadeusza Dołęgi Mostowicza wydanej w 1937 roku. O pierwszej z nich nie mówi się zbyt wiele. Włodarze TVP, tak często podkreślający jak bardzo lubianym filmem jest produkcja Jerzego Hoffmana, wyjątkowo rzadko przypominali o filmie Michała Waszyńskiego, który jeszcze przed wojną cieszył się w kraju tak wielką popularnością, że bardzo szybko powstały dwie kolejne części: “Profesor Wilczur”, a także “Testament profesora Wilczura”. W dwóch pierwszych filmach w główną rolę wcielił się znany aktor teatralny Kazimierz Junosza-Stępowski, a w ostatnim wystąpił nawet sam autor literackiego pierwowzoru, który niestety zginął tragicznie we wrześniu 1939 roku. Centralne wydarzenie całej powieści, pobicie Wilczura przez bandytów, było zresztą doświadczeniem samego Dołęgi-Mostowicza, który w 1927 roku,został napadnięty przez nieznanych sprawców. W odróżnieniu jednak od swojego literackiego bohatera nie stracił wtedy pamięci.

Dalsza część tekstu pod wideo

Niemal 90 lat po premierze powieści, na Netflixie pojawia się nowa wersja dobrze znanej historii, która oczywiście wywołuje przeróżne emocje. Część z widzów z góry spisuje ją na straty, twierdząc, że dzieł wybitnych się nie ulepsza. Tymczasem twórcom świeżego filmu nie chodzi o żadne poprawki, co raczej na opowiedzeniu tej samej historii od nowa, uzupełniając je o nowe konteksty, być może kładąc również akcent gdzie indziej. Podobnie uczynili realizatorzy, pokazywanych już w Gdyni “Chłopów”, którzy w centrum opowieści postawili młodą dziewczynę, marzącą o wolności, przy okazji opowiadając również o potędze plotki i nieumiejętności przeciwstawienia się woli ludu. Jak widać wygrali, biorąc pod uwagę nie tylko nominację do oscarowej rywalizacji, ale także entuzjastyczne głosy, płynące również ze strony zagranicznych krytyków. Wiele polskich filmów sprzed lat wprost idealnie nadaje się na remake, który mógłby zaistnieć szerzej, poza Polską, również za sprawą możliwości jakie daje umieszczenie go na serwisie streamingowym.

Giuseppe w Warszawie

Przezabawna, a dziś nieco już zapomniana komedia pomyłek w reżyserii Stanisława Lenartowicza, opowiada o włoskim żołnierzu, który zrządzeniem losu zostaje zatrzymany w Polsce i nie rozumiejąc do końca sytuacji próbuje się przebić do Warszawy. Oparty na znakomitych tekstach i świetnym aktorstwie obraz łatwo włączyć w nurt nietypowych opowieści wojennych, pod tym względem można go porównać do trylogii o Franku Dolasie, ale nie jest tak popularny jak cykl Tadeusza Chmielewskiego i dość łatwo można wyobrazić sobie jego remake.

Przypadek

O tym, że film Krzysztofa Kieślowskiego z 1981 roku był dziełem inspirującym wielu różnych artystów, przede wszystkim zagranicznych, świadczy przykład Toma Tykwera i filmu “Biegnij Lola, biegnij”, będącego właściwie remakiem “Przypadku”. Jeden z mistrzów polskiego kina w niezwykle sugestywny sposób pokazał to, że los człowieka jest często określany przez zupełnie przypadkowe okoliczności, choćby takie czy bohater zdąży na swój pociąg. Podobnie interesujące historie, jak żywot granego przez Bogusława Lindę - Witka, z pewnością zyskałyby na aktualizacji co kilka dekad, podobnie zresztą jak inne, ale tym razem dokumentalne dzieło twórcy “Dekalogu”, czyli “Gadające głowy”, w 2021 roku odświeżone przez Jana P. Matuszyńskiego.

Nie lubię poniedziałku

“Niedziela wieczur… I humor popsuty…” jak głosi dobrze znane hasło, pochodzące ze słynnego mema, które kojarzy pewnie większość polskich internautów. Film Tadeusza Chmielewskiego z 1971 roku przekonuje, że podobne zrozumienie wykazywali również ludzie żyjący w PRL-u. W ostatnich latach zdecydowanie brakuje w polskim kinie optymistycznych i poprawiających nastrój komedii, więc formuła obrazu przeplatającego kilka historii różnych ludzi mogłaby z pewnością wnieść trochę świeżości. Pytanie czy ktokolwiek byłby w stanie zrealizować dziś coś tak lekkiego…

Kingsajz

Przedziwna komedia z krainy Szuflandii, mająca swoją premierę w 1987 roku była jednym z przykładów na to jak ambitne były kiedyś rodzime projekty filmowe, nawet wtedy gdy czerpały pełnymi garściami z Kina Nowej Przygody. Świetny, korzystający z tradycji klasycznych bajek, wyróżniający się również lekko absurdalnym humorem mógłby być materiałem na udaną nową wersję obrazu, która pewnie kiedyś powstanie.

Fuks

O sequelu do całkiem sporego kasowego polskiego hitu z lat 90’, w reżyserii Macieja Dejczera mówi się już od pewnego czasu. Początkowo był on planowany na 2023 roku, ale wydaje się, że już w tym roku go nie zobaczymy. Niekoniecznie musi to być złą wiadomością, bo już “Sztos 2” pokazał, że powroty do starych pomysłów zwykle kończą się odcinaniem kuponów i to w najgorszym stylu. Być może lepszym wyjściem byłaby nie kontynuacja, a remake tej specyficznej sensacyjnej komedii romantycznej, w którym młody chłopak stawia wyzwanie znanemu biznesmenowi, prowadzącemu brudne interesy.

Piłkarski poker

Polska piłka nożna wydawała się od zawsze na tyle wdzięcznym tematem do przeróżnych komedii, w których na jaw wychodziłyby kolejne przekręty, że aż dziw, iż nie powstało więcej filmów takich jak dzieło Janusza Zaorskiego z 1988 roku. Powrót do tego typu formuły byłby oczywiście w tej chwili mocno ryzykowny, bo mógłby się łatwo zmienić w podobne widowisko jak choćby “Bad Boy” Patryka Vegi, ale już realizacja opowieści, w podobnym jak u Zaorskiego stylu, o barwnych latach 90’, (osadzona choćby w czasach prezesury Mariana Dziurowicza) mógłaby przynieść całkiem interesującą produkcję.

Szczęśliwego Nowego Jorku

Filmowa adaptacja powieści Edwarda Redlińskiego, opowiadająca o losach szóstki różnych ludzi, próbujących poradzić sobie w nowym otoczeniu, przybywszy do Nowego Jorku, idealnie nadaje się jako podstawa do nowego obrazu, który mógłby zaakcentować przeróżne, zmieniające się okoliczności wpływające na życie bohaterów. Opowieść o aspiracjach, pomysłach na nowe biznesy, wzlotach i upadkach ludzi zanurzających się w zupełnie odmienne od dotychczasowego środowisko stanowi wdzięczny temat wciągających filmowych fabuł, bo tak jak była zrozumiała prawie trzydzieści lat temu, tak będzie pewnie i za kolejne pięćdziesiąt.

Faraon

Triumf “Kosa” Pawła Maślony na tegorocznym festiwalu polskich filmów fabularnych w Gdyni, nowoczesnego widowiska ledwie przetwarzającego, a nie stanowiącego klasyczną biografię, motywy z polskich dziejów, pokazał że w polskim kinie da się realizować udane obrazy historyczne, nieosadzone w czasach PRL. Oczywiście “Faraon” jest w tym kontekście dziełem niezwykłym, bo choć opiera się na polskiej literaturze, to nie został osadzony w rodzimym kontekście. Opowieść o władzy i manipulacji, którą de facto jest historia uwiecznionego w powieści Bolesława Prusa, młodego faraona Ramzesa, jest aktualna zawsze i z pewnością stanowi materiał na klasowy remake, który pewnie kosztowałby jednak spore pieniądze.

Prawo i pięść

Z oczywistych względów western nigdy nie był gatunkiem, po który sięgali polscy twórcy filmowi. W sposób przewrotny nawiązał do niego jednak choćby Piotr Adamski, w filmie “Eastern”, oferując oryginalną historię krwawej batalia dwóch potężnych klanów. Tymczasem jednym z niewielu przedstawicieli gatunku był osadzony w czasach tuż po II. wojnie światowej obraz duetu Edward Skórzewski - Jerzy Hoffman, w którym główny bohater, Andrzej Kenig (Gustaw Holoubek) zostaje, wraz z oddziałem ochotników, wysłany na tereny Ziemi Odzyskanych, by zabezpieczyć pozostawione tam mienie. Fabuła nadaje się na efektowne widowisko, które w ciekawy sposób pokażałoby również realia tuż po 1945 roku.

O bi, o ba: Koniec cywilizacji

Niewielu było w historii polskiej kinematografii twórców filmów science fiction, ale jednym z najwybitniejszych okazał się bez wątpienia Piotr Szulkin. Przede wszystkim dlatego, że zmarłego w 2018 roku artystę nie interesowała efektowność widowiska, ale raczej wykorzystywanie fantastycznych fabuł, by powiedzieć coś o ówczesnej kondycji ludzkiej. Takim obrazem było z pewnością “Obi, oba: koniec cywilizacji”, w której po wybuchu wojny jądrowej grupka ludzi, niczym w niedawnym hicie Apple TV+ “Silos”, koczuje w betonowej budowli, akurat jednak czekając na lądowanie cudownej arki. Przedziwny obraz Szulkina jest ledwie jedną z czterech pozycji tego reżysera, twórczo przetwarzających motywy pojawiające się w kinie gatunkowym.

Źródło: własne
Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper