Avatar: Legenda Aanga

Avatar: The Last Airbander dostanie serial live-action. To może się udać!

Kajetan Węsierski | 27.06.2023, 21:30

Z racji młodego wieku, przyszło mi dorastać z niebywale szerokim przekrojem produkcji. Załapałem się zarówno na klasyki końcówki lat 90. jak Pokemony, Dragon Ball, Power Rangers, czy wiele produkcji z Cartoon Network, jak również na ewoluującą telewizję pierwszej dekady XXI wieku, gdzie rządziło Disney Channel, Jetix (przemianowany później na Disney XD) oraz Nickelodeon. 

I choć oczywiście im dalej w las, tym gorzej (choć może być to związane z faktem, że po prostu dorastałem), to do dziś pamiętam masę znakomitych produkcji, które były emitowane nieco później. Pamiętam, że coraz większą popularność globalnie zdobywało anime, a naleciałości japońskiej sztuki animacji mogliśmy oglądać także w pozycjach tworzonych w Stanach Zjednoczonych, Europie, a nawet w Afryce

Dalsza część tekstu pod wideo

Jedną z serii, które garściami czerpały inspiracje w Kraju Kwitnącej Wiśni, jeśli chodzi o podejście do tematów, było „Avatar: Legenda Aanga” (org. Avatar: The Last Airbander). Pierwszy sezon zadebiutował w 2005 roku i - choć jako dzieciaki wraz z kumplami byliśmy przekonani o japońskim pochodzeniu opowieści - wyprodukowany został w Stanach Zjednoczonych (a dokładniej rzecz biorąc, w Burbank w Kalifornii

Rosnąca popularność 

Pokuszę się w tym wszystkim o dość odważne stwierdzenie, iż tak dużego i nagłego wybuchu popularności nie spodziewali się chyba nawet sami twórcy. Pierwszy sezon okazał się ogromnym hitem, a dwa kolejne, które powstały niedługo później, podtrzymały tylko świetne opinie. Dość powiedzieć, że obecnie na Rottem Tomatoes każdy sezon ma niemal 100% pozytywnych opinii - zarówno od krytyków, jak i zwykłych widzów. 

I przyznam, że nie jestem tym faktem ani trochę zaskoczony. Sam oglądałem całość trzykrotnie i za każdym razem bawiłem się przy tym znakomicie. To naprawdę bardzo wysoki poziom i znakomite podejście o tematu. Choć w zamyśle pozycja przeznaczona była dla najmłodszych widzów, to w praktyce niesie takie przesłanie i kreuje tak znakomite postacie oraz wątki między nimi, że trudno się w to nie wciągnąć

Jesteśmy w stanie zżyć się z postaciami, przywyknąć do tego świata i zwyczajnie uwierzyć w jego konwencję. Choć sama tematyka to pełnoprawne fantasty z mocą władania żywiołami, to przyjmujemy kreację tego świata i przyjmujemy ją jako pewnik. A takie coś zachodzi wyłącznie w najlepszych pozycjach z tego gatunku. I kto by się spodziewał, że w trwającym zaledwie trzy sezony serialu animowanym uda się to osiągnąć? 

Sam sukces sprawił oczywiście, że uniwersum zaczęto rozwijać i niejako adaptować na nieco inne opcje. Przede wszystkim dostaliśmy pełnoprawny spin-off „Avatar: Legenda Korry”, którego akcja dzieje się kilkadziesiąt lat po zakończeniu fabuły związanej z Aangiem. Ten również spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem. Podobnież komiksy i książki. Jedyną wpadką była natomiast… Aktorska ekranizacja, która miała podbić kina. 

Jeszcze jedno podejście

Jeśli jakimś cudem temat Was ominął, to… Macie szczęście. Adaptacja animacji stworzona przez pana Shyamalana była kompletną klapą. Wpadką, która nie powinna mieć miejsca. Film „The Last Airbander” był dla fanów Legendy Aanga tym, czym dla fanów oryginalnych Smoczych Kul niesławny „Dragon Ball: Ewolucja”. Tak, zdaję sobie sprawę z wagi tego porównania i w pełni świadomości je podtrzymuję. 

Aby zobrazować natomiast to, o jak dużej wpadce mówimy, to mając w pamięci niezwykle wysokie oceny dla animacji i wszystkie te setki na Rotten Tomatoes, warto zerknąć na ten sam serwis. Tam wśród widzów opinii pozytywnych jest 30%, natomiast patrząc na recenzje krytyków, tych „na plus” jest zaledwie 5%. Wszyscy na pewno doskonale rozumiecie teraz, o jakim koszmarze mówimy. Bynajmniej gatunkowym. 

Skąd więc mój optymizm związany z serialem aktorskim, za który ma odpowiadać Netflix? Jeśli temat Was ominął, to nie ma sensu go przesadnie rozwijać - wspominałem o tym chociażby tutaj. Według wiarygodnych informatorów, którzy mieli okazję już oglądać produkcję, jest naprawdę dobrze. I nie ukrywam, że osobiście im wierzę. Tym bowiem, co nie zagrało w przypadku pełnometrażowego filmu nie był fakt, że mamy prawdziwych aktorów.

Problemem było całkowite niezrozumienie materiału źródłowego i próba przerzucenia animacji dla dzieciaków i nastolatków na kanwę niesamowicie pompatycznej opowieści, która koniec końców została tak bardzo spłaszczona, że nie miała żadnego sensu. Nie chodziło bowiem o efekty specjalne czy scenografię, ale obdarcie samej marki z tego, co jest jej największą siłą - dbania o szczegóły niemal z namaszczeniem. 

Jestem dobrej myśli! 

Jeśli więc najwięksi fani, będący jednocześnie insiderami, twierdzą, że jest dobrze, to mogę im zaufać. Wbrew pozorom, tu nie trzeba wcale ładować całego budżetu w genialnych aktorów czy efekty, która sprawią, że tkanie żywiołów (tak nazywana jest czynność w polskiej wersji animacji) będzie efektowne w 3D. To już było i jasno pokazało, że nawet najwspanialsze sekwencje walki nie zatuszują dziur fabularnych i dennych postaci. 

Koniec końców, zaprezentowano już nawet aktorów oraz nazwy odcinków. Mało, bo mało, ale na bazie takich strzępków informacji można stwierdzić, że najważniejsze tematy pierwszego sezonu zostaną poruszone, kolejność będzie odpowiednia, a dobrane nazwiska nie są wcale z najwyższej półki, ale bardzo pasują pod kątem wizualnym. Realny werdykt wydam oczywiście po seansie pierwszych odcinków, ale wierzę, że przy odpowiednim podejściu jest to jedna z tych produkcji, które mają potencjał na aktorską wersję

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper